Motyw końca świata stał się inspiracją również dla twórców filmowych. Słynnym filmowym nawiązaniem do motywu apokalipsy jest obraz Francisa Forda Coppoli pt. „Czas apokalipsy". Film wprawdzie odwołuje się do „Jądra ciemności" Josepha Conrada, a nie bezpośrednio do Biblii, niemniej i Conrad przedstawił apokaliptyczną wizję końca pewnego świata. Coppola przeniósł akcję i przesłanie powieści Conrada w realia drugiej połowy XX wieku. Akcja jego filmu rozgrywa się w Wietnamie, gdzie w głębi kraju, w niedostępnej dżungli, amerykański oficer-dezerter założył swoje własne państwo. Rządzi się ono dzikimi prawami, lecz obrazy tzw. cywilizacji, z której podąża główny bohater filmu na spotkanie dezertera, wcale nie napawają otuchą. Wręcz przeciwnie, można powiedzieć, że to samozwańcze państwo, którego obywatelami zostają uciekinierzy, dezerterzy, pospolici rzezimieszkowie, prości wieśniacy, pół-dzicy mieszkańcy dżungli jest o wiele bardziej normalnym światem niż cywilizacja, z której przybywa pierwszoplanowy bohater. „Czas apokalipsy" oddaje klimat „Piosenki o końcu świata" Miłosza. Oglądając ten film wyzbywamy się wszelkich wątpliwości co do tego, że świat, przynajmniej ten, jaki znamy, kończy się właśnie teraz.
Ani Miłosz, ani Coppola nie przywiązują w swoich apokaliptycznych wizjach wielkiej wagi do Sądu Ostatecznego. Ukazywane przez nich końce świata nie zostały nim poprzedzone. Dzieje się tak, bowiem są to, jeśli można tak powiedzieć „dynamiczne końce świata". Zarówno Miłosz, jak i Coppola sugerują, że koniec jednego świata jest początkiem innego świata. To dość oczywiste dla warunków otaczającej nas przyrodniczej rzeczywistości, że jeśli coś się kończy, coś też zarazem się zaczyna. Przykrość w przedstawianych przez Miłosza i Coppolę końcach świata wiąże się z tym, że opisują one nie tylko końce pewnych światów, ale i końce pewnej kultury - konkretnie naszej kultury, z którą świat białego człowieka wszedł w XX wiek i która miała być tak wspaniałą. Tymczasem okazało się, że nie jest ona ani wspaniała, ani lepsze od innych, ani nawet dobra. Co gorsza, w kulturze tej zakodowany został swoisty program samozniszczenia, który doprowadził do jej końca i do końca świata (czy światów) będących efektem tej kultury. Po raz kolejny ludzkość stanęła przed dylematem, że coś, co pozornie wydawało się dobre i ponadczasowe, okazało się mało wartościowe i błędne. Nie jest bynajmniej przypadkiem, że główny bohater filmu Coppoli cierpi właśnie najbardziej z powodu rozpadu systemu kulturowych wartości - człowiek potrzebuje do życia pewnego zbioru norm, w których mógłby znaleźć oparcie. Koniec pewnego świata i koniec pewnej kultury usuwa człowiekowi moralne oparcie, skazując go na własne, niepewne wyczucie tego, co dobre i co złe, zwykle zawodne i rodzące poczucie dyskomfortu. Można przyjąć, że tradycyjny koniec świata, poprzedzony porządnym Sądem Ostatecznym jak się patrzy, byłby o wiele mniej kłopotliwy, bo doświadczający go ludzie mieliby przynajmniej pewność istnienia moralnych kategorii dobra i zła, której tak bardzo brakuje bohaterom Miłosza i Coppoli.