Dzień po dniu. Pobudka w obozie była o 5.30. Wielu więźniów nie rozbierało się na noc, obawiając się rozsypania się z trudem posztukowanej odzieży. Zwlekali się z prycz, zwilżali w rogu baraku oczy i usta i ustawiali się przed kuchnią w trzech kolejkach po posiłek, który przydzielano im według ich wydajności w pracy.
Przed oknem z napisem trzeci kocioł stawali ci, których dzienna wydajność pracy wynosiła 125% normy i otrzymywali posiłek składający się z dużej łyżki gęstej kaszy i śledzia.
Więźniowie wyrabiający 100% normy otrzymywali posiłek z drugiego kotła również po łyżce gęstej kaszy ale bez śledzia, a wyrabiający poniżej 100% oraz nędzarze w podartych łachmanach – po łyżce najrzadszej kaszy.
Następnie więźniowie odbywali bardzo uciążliwy marsz do miejsca pracy. Ustawieni w pary wychodzili w następujący sposób: normalne brygady ustawione od najstarszych do najmłodszych, a brygady nie wypełniające normy od najmłodszych do najstarszych. W brygadach, które miały niedobór w normie, młodszych wypuszczano na przód, aby zarabiali na czasie szybkością marszu. Pierwsze wychodziły brygady „lesoburów”, których trasa marszu wynosiła od 5 do 7 km w jedną stronę i wykonywali morderczą pracę, nieludzko zmęczeni, w śniegu po pas, od świtu do zmierzchu po 11 i 12 godzin dziennie. Obiad przydzielano tylko stachanowcom (łyżkę gotowanej soi i 100 gramów chleba). Praca w lesie była najcięższa, dlatego też nie było więźnia, który wytrzymałby tam dłużej niż dwa lata. Do pracy tam kierowano więc najmłodszych i najsilniejszych więźniów z nowych transportów.
Wieczorem po powrocie do obozu, więźniowie otrzymywali po 700, 500 i 400 gramów chleba, przydzielanego podobnie jak zupa, oraz porcję rzadkiej zupy. Zarobki więźniów zatrzymywano, wyjaśniając, że starczają one tylko na ich utrzymanie w obozie.
W brygadzie żywnościowej przy rozładunku wagonów więźniowie pracowali nieraz nawet po 20 godzin na dobę, ponieważ praca zależała od ilości wagonów, a nie można ich było przetrzymywać, ponieważ obóz płacił dyrekcji koli za każdą nadliczbową godzinę. Więźniowie więc wypracowywali od 150 do 200% normy, oraz można tu było ukraść trochę jedzenia, dlatego ta praca była rodzajem pewnego awansu.
Po ukończeniu pracy na wartowni rewidowano brygady w kolejności przybycia. Jeśli wśród nich znaleziono jakiś niedozwolony przedmiot lub ukradziony ochłap, to więźniowie danej brygady musieli rozbierać się na mrozie prawie do naga. "Zdarzały się rewizje, które z sadystyczną powolnością ciągnęły się po trzy godziny."
"I tak dzień po dniu – tygodniami, miesiącami, latami – bez radości, bez nadziei, bez życia."