„Nie ma ucieczki przed gębą jak, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem można schronić się jedynie w objęcia innego człowieka. Przed pupą zaś w ogóle nie ma ucieczki” – pisał Gąbrowicz w „Ferdydurke”. Świat przedstawiony w powieści jest nierzeczywisty, z pogranicza jawy i snu. Dlatego jest tak groteskowy. Jednak to właśnie groteska prowadzi do głębszych problemów i przemyśleń filozoficznych dotyczących naszego życia.
W „Ferdydurke” Gąbrowicz odwołuje się do znanego z wcześniejszych epok toposu świata jako teatru. Nasze życie jest jedną wielką sztuką odgrywaną na scenie świata, a my sami jesteśmy tylko aktorami. Swoje role w powieści odgrywają wszyscy – uczniowie starający się jak najlepiej wypaść w szkole i z pokorą przyjmujący swój los i swoje „upupienie”. Także sama ta instytucja nie uczy myślenia, a nauczyciele wygłaszają tylko puste hasła, że „Słowacki wielkim poetą był”. Grają także Młodziakowie udający swoją nowoczesność, rodzina Hurleckich i profesor Pimko starający się być „super belfrem”.
Jednak problem gry, maski i gęby nie pojawia się tylko w „Ferdydurke”, ale również w naszym codziennym życiu.
Mnie samej także zdarza się grać w wielu wypadkach.
Po pierwsze w szkole. Uczniowie zawsze starają się wypaść w niej jak najlepiej. W tym celu często udają i odgrywają swoje role. Z przykrością muszę stwierdzić, że i mi zdarzyło się kilka razy udawać jakąś niewiarygodnie ciężką i prawie nieuleczalną chorobę tylko dlatego, że w danym dniu przypadał akurat sprawdzian z chemii. Oczywiście już następnego dnia doznawałam nagłego ozdrowienia i już mogłam wracać do szkoły. Można też wymyślić wiele jednodniowych wypadków, a to wizyta u lekarza, a to ślub cioci, a to pogrzeb babci, która notabene umierała już trzy lub cztery razy. Odpukać w niemalowane drewno, żadnej babci tego nie życzę.
Ale nie chodzi tylko o zostawanie w domu. Może przytrafić się tak, że już się do szkoły trafi, ale akurat dziwnym zbiegiem okoliczności nie dało się przygotować z danego przedmiotu. Wtedy trzeba się jakoś usprawiedliwić, a to, że wieczorem wyłączyli prąd, a po ciemku przecież uczyć się nie można, a to, że kotka się okociła i suczka się oszczeniła. Takich powodów jest wiele, ale żeby wypaść jak najbardziej przekonująco trzeba dobrze nauczyć się roli biednego, pokrzywdzonego przez los człowieka .
Nam uczniom zdarza się także grać na lekcjach, a przede wszystkim na sprawdzianach. My genialni, wszystkowiedzący, nawet do głowy by nam nie przyszło żeby oszukiwać i ściągać na klasówkach, a na lekcjach nie warto nas pytać, bo i tak wszystko umiemy.
Jednak naszą sceną jest nie tylko szkoła i nie tylko w niej gramy. Ma to miejsce także na wszelkiego rodzaju spotkaniach zarówno towarzyskich w naszym gronie jak i na zjazdach rodzinnych i na obiadkach u babci.
Wychodząc gdzieś z przyjaciółmi także staramy się wypaść jak najlepiej. Często udajemy, że jesteśmy duszą towarzystwa, wszystko najlepiej wiemy, wszyscy nas lubią, nosimy najlepsze ubrania, słuchamy najlepszej muzyki itp., itd., wszystko po to aby upodobnić się do innych, lub aby inni chcieli być bardziej tacy jak my.
Kolejną sceną gdzie możemy dać popis swoich wspaniałych aktorskich umiejętności są spotkania rodzinne. Bardzo zależy nam na tym aby wszyscy myśleli, że jesteśmy grzeczni, dobrze się uczymy i w ogóle, że jesteśmy „naj”. Robimy to dlatego, aby znowu nie wypaść na „czarną owcę” w rodzinie. Skądś to znam, prawda? Wiem, bo mnie też często się to zdarza.
Swoje role odgrywamy także w domu przed rodzicami, szczególnie gdy już przez jakieś okropne nieszczęście dostaniemy w szkole jedynkę. Winni są oczywiście wszyscy w około, ale ja – aniołek? skąd. A to bo nauczyciel miał zły dzień i zapytał nie z tego materiału co miał, a to bo inni mi przeszkadzali, a ja się zdenerwowałam, w ogóle miałam migrenę i nic z tego nie wyszło. Ale i tak głównym winnym jest nauczyciel, bo wiesz mamo, bo on to jest okropny, wszystkich męczy nikt go nie lubi, a jego jedynym celem jest „upupienie” nas i udowodnienie kto jest lepszy. Potem biedna mama idzie na wywiadówkę i okazuje się, że to niezupełnie tak. Ten nauczyciel to wcale nie jest taki zły, można z człowiekiem porozmawiać, a wychodzi na to, że to jednak synek czy córeczka jest bardziej winna, bo po prostu nie chciało się dziecku nauczyć. Zdarza się i tak, mnie na szczęście rzadko.
Jak widzimy grają wszyscy i każdy próbuje w tej grze wypaść jak najlepiej i jak najbardziej dopasować się do środowiska i sytuacji w jakiej się znalazł. Przywdziewamy w tym celu przeróżne maski, odpowiednie na każdą okazję. Każdy z nas ma ich tyle, że pewnie trudno byłoby zliczyć. Spróbuje na swoim własnym przykładzie i na przykładzie uczniów oczywiście.
Po pierwsze maska, którą zakładamy w szkole. Przywdziewamy twarz biednego, przestraszonego, ucznia, który z pokorą przyjmuje swój los, swoje „upupienie” i sposób w jaki traktują go nauczyciele. Z drugiej strony może to być maska ucznia, który próbuje przełamać stereotypy, udowodnić wszystkim w około, że on nigdy nie ulegnie zdziecinnieniu i, że nie jest infantylny. Jednak często dopiero manifestując swoją dojrzałość wychodzi na jaw coś zupełnie innego – dziecinność.
Kolejną maskę zakładamy właśnie na różnych spotkaniach. Wśród przyjaciół, podobnie jak Pimko przybierał postać „super belfra”, my staramy się być „super nastolatkami”, którzy wszystkiego już w życiu doświadczyli, zupełnie jak Sokrates „człowiekiem jestem i nic co ludzie nie jest mi obce”. Chcemy, aby wszyscy nas lubili, a żeby to osiągnąć musimy wpisać się w jakieś wzorce i normy rezygnując często z własnej indywidualności.
Na zjazdach rodzinnych i w domu często, właściwie zawsze mamy maskę kochanego wnuczka babci, czy synka, córeczki mamusi. Wszystko po to, by zawsze być tym najlepszym i dać się przyłapać na jakiejkolwiek pomyłce.
I chociaż zawsze staramy się przedstawić samych siebie w jak najlepszym świetle, to prawda jest taka, że oceniają nas inni, to oni przyprawiają nam gęby i to ich ocena nas samych się liczy.
Możemy nie wiadomo jak się starać, jednak gdy raz ktoś wyrobi sobie jakieś zdanie o nas to nawet jeśli będzie ono nieprawdziwe to takie już pewnie pozostanie.
Kiedy raz nauczyciel przekona się, że jesteśmy nieukami i nic nie robimy, lub może bardziej optymistycznie, że zawsze wszystko wiemy i o cokolwiek nas się nie zapyta my znamy odpowiedź, to będziemy musieli się bardzo natrudzić by tą gębę zmienić – jeśli oczywiście chcemy.
Gdy rodzina już raz uzna nas za „czarną owcę” lub może znowu przeciwnie za symbol rodziny to tak już będzie zawsze, no chyba, że ten wizerunek zamienimy na jakiś inny, bo przecież „nie ma ucieczki przed gębą jak tylko w inną gębę”.
Tak samo jest ze znajomymi, gdy raz się im narazimy i zrobimy coś nie tak jak trzeba, to takie przekonanie o nas pozostanie i trudno będzie nam odzyskać zaufanie innych.
Analizując powyższe rozważania, a także przyglądając się otaczającemu nas światu można dojść do wniosku, że człowiekowi trudno jest zdobyć się na jakąkolwiek indywidualność, powiem więcej jest to właściwie niemożliwe, ponieważ inni i tak przylepią nam jakąś gębę i to oni będą nas oceniać. A my – cóż chcąc jakoś istnieć w społeczeństwie musimy wpisać się w jego schematy i normy. Zewsząd otacza nas Forma, jest ona jednak konieczna gdyż bez niej na świecie zapanowałaby anarchia. Jest to wizja dość pesymistyczna, gdyż człowiek zawsze będzie odgrywał jakąś rolę, a próbując wyrwać się z jednych schematów popadnie w inne. Niestety prawdą jest, że sobą jesteśmy tylko gdy śpimy lub gdy zostajemy sami zamknięci w pokoju. Optymistycznym akcentem jest to, że człowiek może próbować z Formą walczyć i uwolnić się. Zjawisko buntowania się przeciwko wszystkim i wszystkiemu jest szczególnie znane nam – młodym.