Los człowieka pełen jest zagadek. Nieznany jest jego sens ani jego przeznaczenie, niewiele wiadomo też o jego początkach. Właściwie wszystko w życiu człowieka - w mniejszym lub większym stopniu - jest tajemnicze. Najprostsze sprawy mogą kryć niemal nieskończone głębie tajemniczości, a sprawy poważne są już zagadkami do niepoliczalnej potęgi.
Wśród popularnych kwestii dotyczących życia ludzkiego znajduje się problem cierpienia. Jest to część większej zagadki, jaką jest problem zła, któy nie został jeszcze wystarczająco rozjaśniony mimo wielkich wysiłków róznych myślicieli. Cierpienie jest częścią zła subiektywnego, zła, które odnosi się najczęściej do pojedynczego osobnika ludzkiego. Poprzez cierpienie - między innymi - uczestniczy on w ogólnym, można rzec obiektywnym i bezosobowym złu, które zapełnia świat i jego historię - historię zarówno świata jak i człowieka.
Uczucia i problemy związane z cierpieniem są chyba najważniejszączęścią osobistego zła, które gnębi człowieka. Znajduje się ono we wszystkich składnikach tego zła: w ciężkiej pracy, w trudach życia, w pechu i niepowodzeniach życiowych, w chorobie, w starzeniu się i, oczywiście, w śmierci. Tam, gdzie jest zło, tam jest cierpienie, i odwrotnie. Wyjątki są w zasadzie nieliczne: poród jest związany z wielkim bólem, podobnie wizyta u dentysty, wytężona nauka w szkole, ciężka praca i tym podobne - wszystkie te wypadki są z gruntu pozytywne, ale jednak obecność w nich wielkiego wysiłku i bólu sprawia, że nie możemy postrzegać ich jako całkowicie pozytywnych. Te bóle i męki zabarwiaja dużą część naszego życia na czarno, niestety.
Tzw. zwykły szary człowiek do problemu cierpienia w swoim życiu podchodzi najczęściej emocjonalnie. I najczęściej na zło, które go dotyka, reaguje złością, agresją, bezsilną wściekłością itp., czyli ogólnie - złem. Jest to bezcelowe, bo powiększa tylko cierpienia, nie likwidując ich przyczyny ani nie dając zrozumienia tego problemu. Cierpienie można starać się zrozumieć, ale w tym celu trzeba się oderwać od bieżącej chwili i od uczuć, które właśnie teraz nami targają i trzęsą. Wraz z choćby minimalnym jego zrozumieniem pojawi się przecież ulga.
Zagadkę cierpienia można atakować na kilka sposobów. Można to robić praktycznie i życiowo, można teoretycznie, np. filozoficznie. Można łaczyć jedno z drugim i podchodzić do tego problemu z punktu widzenia religii albo sztuki, czyli artystycznie. Niewątpliwie można też cały problem wyminąć, czyli np. przyjąć, że: a) cierpienia nie ma; b) cierpienie to sprawa nieistotna albo c) cierpienie jest fajne. Wydaje się, że byłyby to te praktyczno-życiowe wizje problemu cierpiącego homo sapiens. Nie widać jednak, by były jakoś owocne, głębokie i zadowalające jednostkę naprawdę myślącą. Można by rzec, że to filozofia dla niemyślących.
Cierpienie od strony filozoficznej postrzegano na wiele sposobów i na wiele sposobów starano się je zrozumieć, a potem mu zaradzić. Klasyczni starożytni filozofowie - Sokrates, Platon i Arystoteles - zasadniczo akceptowali cierpienie jako część życia człowieka i element drogi do szczęścia, która polegała na doskonaleniu charakteru i cnót. Niektórzy późniejsi filozofowie starożytni podzielali poglądy Epikura i koncentrowali się na przyjemnościach, a cierpienie pomijali. Inni, np. stoicy, pomijali i jedno, i drugie i unikali w ten sposób dyskusji na trudne i chyba nierozwiązywalne tematy.
Filozofia i etyka średniowieczna i wieków późniejszych rozwijała wiele pomysłów starożytności, dodając do nich wiele nowych myśli, głównie o charakterze religijnym. Podejście religijne charakteryzuje się przeważnie akceptacją cierpienia oraz podkreślaniem jego pozytywnych stron. Cierpienie uczy, cierpienie uszlachetnia, a nade wszystko cierpienie zarabia na szczęście wieczne w niebie, gdzie dziś cierpiący będą tronować w blasku wiekuistej chwały. Tajemnica cierpienia zostaje więc objaśniona w prosty sposób - tak ma być, to konsekwencja grzechu pierworodnego i pokus diabelskich, a wszystko skończy się dobrze. Jest to objaśnnianie jednych zagadek przy pomocy innych, chyba jeszcze bardziej tajemniczych.
Do cierpienia można podchodzić od wielu innych stron. Można je badać naukowo, można badać historycznie, fizycznie i medycznie. Niewątpliwie wynikają z tego ciekawe wnioski o możliwościach pojedynczego człowieka i granicach jego wytrzymałości. Na pewno też w tzw. annałach historii zostaje wiele przykładów niewiarygodnych cierpień wycierpianych w najrozmaitszych sytuacjach: Hiob, Prometeusz, Danaidy, Syzyf, Mucjusz Scewola, św. Agata, św. Szczepan, Abelard, całe Piekło z "Boskiej komedii" Dantego, a potem np. Azja Tuhajbejowicz, bohaterowie Żeromskiego, Borowskiego, literatury wojennej i wspomnieniowej. Część z nich to postacie autentyczne, inni to wytwory wyobraźni pisarzy.
Opisywanie przez pisarza cierpień bohatera jego książki jest przykładem artystycznego podejścia do zagadnienia cierpienia. Literatura - i sztuka w ogólności - przedstawiają cierpienie na bardzo różne sposoby, z wielu różnych powodów oraz dla rozmaitych celów. Jakie są te powody i cele? Twórczość jest ekspresją, więc niewątpliwie artysta wyraża tu swoje cierpienia oraz swój punkt widzenia na ten temat. Po co? Na pewno, żeby sobie ulżyć, ale może też i po to, by opisać część tego bogatego problemu, a potem - poprzez takie opisanie - zrozumieć i rozjaśnić tajemniczość chociaż jego części, jednego aspektu, jednego przykładu, jednego momentu, jednego punktu w tym wielkim oceanie problemów. Takie byłyby główne powody i cele tego wysiłku, tego cierpienia dla cierpienia - cierpienia twórczego dla zgłębienia cierpienia jako takiego. Mogą istnieć też inne powody; można np. opisywać cierpienia w sposób groteskowy, aby je wyśmiać, można pisać powieści o mękach, bo się dobrze sprzedają albo dlatego, że ktoś zamówił u autora scenariusz 1000-odcinkowego serialu, ale takie przypadki wymijają raczej sedno sprawy, więc je pominiemy.
Wspomniane cierpieniemożna opisywać oczywiście na wiele najróżniejszych sposobów. Można opisywać cierpienia własne, można opisywać cudze. Może to być bohater prawdziwy albo wymyślony, znaczący lub nieistotny; cierpieć może jednostka lub całe pokolenie, cały naród, cała ludzkość nawet. Może się to skończyć dobrze albo, i tak chyba bywa najczęściej, niedobrze. Może też nie kończyć sie wcale. Jak widać, możliwości jest bardzo wiele - nieograniczona w zasadzie ilość - choć właściwie będą to chyba tylko wariacje na jeden i ten sam (albo bardzo podobny) temat, przynajmniej pod względem treściowym.
Możliwości formalne i techniczne w dziedzinie opisywania tego problemu też są bardzo bogate. O cierpieniu można pisać w sposób systematyczny, drobiazgowy i porządny, ale można też pisać chaotycznie i nie po kolei, i w ten sposób próbować oddać to zjawisko. Można napisać krótki wiersz, można napisać wielotomową powieść lub długi scenariusz czy dramat. Każdy taki wybór będzie inaczej owocował. Wydaje się, żę pisząc krótki wiersz (przykładem Poświatowska - "Rozcinam pomarańczę bólu" lub Wojaczek) bardziej zbliżamy się do samego cierpienia i do samego cierpiącego człowieka, dotykamy jego bólu, a czasem sprawiamy mu sami jeszcze większy. A za to pisząc grubą powieść oddalamy się od cierpiącej jednostki i skupiamy na jakiejś abstrakcji, na cierpieniu jako takim. Oglądamy to cierpienie w innym powiększeniu i z innej perspektywy. Powoduje to sytuację paradoksalną, ponieważ możemy w jakiejś grubej książce opisać zjawisko cierpienia niemal z każdej strony, ale nie będziemy w stanie go odczuć ani, w konsekwencji, zrozumieć. I odwrotnie, możemy poznać pojedynczy ból, możemy go poczuć i doznać w jednej chwili, ale nie będziemy go mogli zrozumieć ani wytłumaczyć, bo na to potrzebawłaśnie grubych ksiąg. A tajemnica zostaje tajemnicą, bo jest taka tajemnicza. I nic na to nie da sie poradzić.