Michał Bułhakow to zarazem szczególna jak i tragiczna postać rosyjskiej - radzieckiej - literatury. Bo jakimiż to innymi przymiotnikami określić można pisarza, który, po objęciu jego twórczości zakazem publikacji w druku i na scenie teatralnej z powodów politycznych, będąc w stanie skrajnej depresji spala pierwszą wersję swojej najwybitniejszej powieści, wrzuca do ognia bruliony z gotowym rękopisem, któremu przeznaczone jest stać się jedną z najważniejszych pozycji literatury światowej? "Los oszczędził Bułhakowi drastycznych represji, lecz przeprowadził go za to przez piekło nienawiści, zapoznania, niezrozumienia. Przekonany o swoim literackim posłannictwie i w ogóle posłannictwie literatury (...) uporczywie pisał, choć odebrano mu możliwość dotarcia do czytelnika. Co może być większą tragedią dla pisarza?"1 Mistrzowi i Małgorzacie dane było jednak narodzić się na nowo. Administracja rządowa okazała Bułhakowi pewną łaskawość, trwająca przeciw niemu w prasie ostra nagonka ucichła. Pisarz odzyskał nadzieję i siły. Przystąpił do tworzenia swej największej powieści raz jeszcze. Nad jej ostateczną redakcją pracował aż do śmierci w roku 1940. Łącznie poświęcił tej książce ponad dwanaście lat życia. Ale właśnie tak powstają arcydzieła.
Opis fabuły Mistrza i Małgorzaty nie wyjaśni wyjątkowości książki, nie dokona tego także dalsza część mojej recenzji. Spróbujmy jednak przynajmniej wyjawić, jaki jest początek tej niezwykłej powieści.
Kiedy zachodziło właśnie gorące wiosenne słońce, na Patriarszych Prudach zjawiło się dwu obywateli. (...) Ten pierwszy był to Michał Aleksandriowicz Berlioz, redaktor miesięcznika literackiego (...) towarzyszył mu zaś poeta Iwan Nikołajewicz Ponyriow, drukujący się pod pseudonimem Bezdomny.
Akcja powieści osadzona jest w Moskwie w latach trzydziestych naszego wieku, a więc w okresie współczesnym autorowi. Spacerując po miejskim parku, dwaj literaci - redaktor naczelny Berlioz i poeta Bezdomny - nieoczekiwanie napotykają dziwnego, sprawiającego wrażenie cudzoziemca nieznajomego. Wywiązuje się dyskusja poruszająca tematy teologiczne, podczas której obcy opisuje dokładnie scenę spotkania Poncjusza Piłata z Jezusem Chrystusem, dając niedwuznacznie do zrozumienia, że był jego bezpośrednim świadkiem. Literaci utwierdzają się w przekonaniu o szaleństwie napotkanego człowieka, gdy z jego ust pada dość autorytatywne stwierdzenie, że redaktorowi Berliozowi pisana jest śmierć jeszcze tego dnia, pod kołami tramwaju. Obawiając się, że chory mężczyzna może być niebezpieczny, usiłują podtrzymać rozmowę, ale staje się on tylko coraz bardziej absurdalna. Redaktor Berlioz zostawia więc cudzoziemca na ławce razem z kolegą, by samemu pobiec po pomoc. Oddaliwszy się zaledwie o kilkadziesiąt metrów traci równowagę, upadając wprost na szyny. Nadjeżdżający tramwaj odcina mu głowę, pozbawia życia. Osłupiały Bezdomny usiłuje zatrzymać niezwykłego cudzoziemca, który jednak wymyka mu się z rąk. Na wpół oszalały poeta rusza w stronę siedziby stowarzyszenia literackiego, by poinformować kolegów redaktorów o śmierci Berlioza...
Dalsze opisywanie fabuły mija się zupełnie z celem, między innymi dlatego, że pierwsza połowa książki jest dynamiczna i wielowątkowa, a w poszczególnych rozdziałach akcja koncentruje się na różnych postaciach, śledząc ich splątane ze sobą losy. Cały czas jednak w tle, a nierzadko wysuwając się na pierwszy plan, przewija się postać tajemniczego cudzoziemca - Wolanda - i jego dziwacznej świty, sprawców nieprawdopodobnych wydarzeń, które na kilka dni ogarniają całe miasto i doprowadzają do obłędu wielu mieszkańców. Niemałe znaczenie odgrywa tu fakt, że Woland, jak z czasem się dowiadujemy, jest samym... Domyślcie się kim, albo po prostu sięgnijcie po książkę.
(...) na pufie po jubilerowej rozwalił się w nonszalanckiej pozie trzeci kompan, przerażających rozmiarów czarny kocur z kieliszkiem wódki w jednej łapie i z widelcem - na który zdążył już nadziać marynowany grzyb - w drugiej.Światło w sypialni, i tak słabe, zaczęło do reszty przygasać w oczach Stiopy. "A więc tak właśnie zaczyna się obłęd..." - pomyślał i złapał się za furtynę.
Akcja stabilizuje się dopiero z początkiem drugiej części książki, kiedy to główne role zaczynają wreszcie odgrywać tytułowi mistrz i jego ukochana, Małgorzata. Pierwsza z postaci jest bezimienna, jednak nie powinno to dziwić, zważywszy na analogie łączące ją z samym Bułhakowem. Mistrz to pisarz, człowiek nieszczęśliwy, który w przypływie rozpaczy spalił swoją powieść o Piłacie i Jezusie, by potem, w zdumiewających okolicznościach usłyszeć, że "rękopisy nie płoną" - i odzyskać ten swój, jak się wydawało, na zawsze utracony. Motyw ten nie wywrze z pewnością na czytelniku większego wrażenia, jeżeli nie będzie on wiedział nic o historii powstania Mistrza i Małgorzaty.
Opowieść poświęcona Poncjuszowi Piłatowi, skazaniu na śmierć Jezusa i wyrzutach sumienia rzymskiego prokuratora - najpierw snuta przez Wolanda, potem prezentowana jako część odzyskanego dzieła mistrza - zajmuje raptem trzy rozdzielone rozdziały, lecz jest jednym z najbardziej porywających wątków całej książki. Bułhakow przedstawia nam wydarzenie będące fundamentem całej ideologii chrześcijańskiej w sposób odmienny od ewangelickiego. I to właśnie wizja pisarza wywarła na mnie o wiele głębsze wrażenie, gdyż ze swoim humanistycznym wymiarem jest zarówno prawdziwsza jak i bardziej poruszająca. Nadając biblijno-historycznym postaciom wyraźne rysy psychologiczne Bułhakow uczynił je realnymi, ludzkimi i bliższymi sercu czytelnika. Rozdarcie duszy Piłata po wydaniu wyroku na Jezusa ukazane zostało po mistrzowsku.
-Więc to ty zamierzałeś zburzyć świątynię i nawoływałeś do tego lud?
Aresztowany znowu się ożywił, jego oczy nie wyrażały już strachu, zaczął mówić po grecku:
-Czło... - przerażenie błysnęło w jego oczach, zrozumiał, że omal się nie przejęzyczył. - Ja, hegemonie, nigdy w życiu nie miałem zamiaru burzyć świątyni i nikogo nie namawiałem do tak nonsensownego uczynku.
Poprzedni akapit mógłby sugerować, że Mistrz i Małgorzata to książka śmiertelnie poważna, ciężka, adresowana do najbardziej ambitnych czytelników. Ręczę, że wcale tak nie jest. Mimo, że pióro pisarza jest znakomite, a do stylu nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń, powieściowa proza odznacza się niesłychaną lekkością i wypełniona jest komicznymi epizodami (których jednak tym mniej, im bliżej końca lektury jesteśmy). Mistrza i Małgorzatę czyta się znakomicie, lektura z rozdziału na rozdział wciąga i fascynuje coraz bardziej. Bez wątpienia pomiędzy wersami doszukiwać by się można różnych metafor, ale każdy może też przymknąć na nie oko i z pełnym zaangażowaniem pochłaniać samą esencję powieści. Warto wspomnieć, że w jednym jedynym rozdziale Bułhakow postanowił uczynić odstępstwo od dość zabawowego charakteru książki i zbudował atmosferę grozy, której nie powstydziliby się mistrzowie horroru. Scena, w której powieściowy dyrektor teatru późnym wieczorem zostaje odwiedzony przez "odmienionego" pracownika w swoim gabinecie w prawie całkowicie wyludnionym budynku sprawia, że po plecach przechodzą ciarki.
Powieść pełna jest magii, zarówno dosłownie, jak i w przenośni, z tym że dosłownie należałoby raczej mówić o czarnej odmianie sztuki Gandalfa. W Mistrzu i Małgorzacie rzeczywistość bajkowo splata się z fantazją, a nieprawdopodobne wydarzenia, piętrzące się jedne na drugich, mogą momentami przyprawić o zawrót głowy. Na pewno nie jest to jednak powieść absurdu, nawet biorąc pod uwagę mówiącego i zachowującego się jak człowiek kota Behemota. Poważne refleksje, logiczny rozwój fabuły, bogata strona psychologiczna i wspaniałe, wprawiające w zadumę zakończenie trzymają Mistrza i Małgorzatę z dala od krawędzi literackiego urwiska, za którym rozciąga się otchłań groteski. Ze względu na magiczny charakter tego tytułu sądzę, że z powodzeniem mogę polecić go między innymi miłośnikom fantastyki. Powinna przypaść im do gustu - lecz nie tylko im.
Sieć rozwinęła się i śmignęła w powietrzu, ale ku zdumieniu wszystkich chybiła i złowiła tylko dzban, który natychmiast rozbił się z brzękiem.
-Pudło - wrzasnął kot. - Hurra! - i nagle, odstawiwszy prymus, wyszarpnął zza pleców brauning (...)
Mistrz i Małgorzata jest dla mnie i dla wielu znajomych mi osób pisarskim arcydziełem, mistrzowskim reprezentantem powieściowego rodzaju. Nie sposób zaklasyfikować jej do jednego, określonego gatunku. Elementy komiczne i tragiczne, poważne i zabawne, historyczne i obyczajowe, rzeczywiste i nierealne łączą się w zachwycającą nić tworzącą niepowtarzalną literacką mozaiką, która fascynuje, czaruje, zachwyca. Mistrzowskie pióro autora maksymalizuje wszelkie walory tego wspaniałego dzieła. Pozostaje żałować, że Michałowi Bułhakowi nie dano było napisać więcej książek przypominających Mistrza i Małgorzatę - chociaż z drugiej strony może należy się z tego cieszyć, bo właśnie dzięki temu recenzowany tu tytuł jest tak wyjątkowy. Książkę odebrałem jako cudowną i podobnie jak kilka innych, na długo zapadnie ona w mojej pamięci. Najwyższą możliwą ocenę wystawiam dlatego z czystym sumieniem. Nie gwarantuję oczywiście, że spodoba się każdemu - jestem jednak prawie pewien, że każdego, kogo w ogóle zainteresuje, oczaruje w trakcie lektury tak samo jak mnie.
Tak więc minęło lat kilka i wydarzenia zgodne z prawdą opisane w tej książce zblakły, zatarły się w pamięci. Ale nie wszyscy o nich zapomnieli, nie wszyscy.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
(1) Cytat zaczerpnięty z posłowia Jadwigi Śliszowej, pochodzącego z innej powieści Bułhakowa pt. "Biała gwardia"