Każdy człowiek śmieje się z tego co widzi i jak widzi. My - ludzie świata współczesnego mamy do czynienia z prasą, telewizją, kinem, teatrem, komentujemu to, co widzimy i co rozumiemy. W czasach, kiedy żył Kochanowski ludzie również oceniali rzeczywistość jaka ich otaczała i jaką postrzegali. Świat renesansu jest mi - choć żałuję - dosyć obcy. Sądzę, że dlatego nie śmieszy mnie poezja Kochanowskiego, iż nie znam świata, który znał on. Ludzi, ich obyczajów i zachowań. Jednak przeczytawszy jego fraszki, dochodzę do wniosku, że gdyby żył w dzi-siejszych czasach na pewno trząsłby się ze śmiechu oglądając "Misia" Stanisława Barei, a brzy-dziłoby go "Lalamido nocą" - program prowadzony przez kontrowersyjnego Krzysztofa Skibę. Po prostu miał taki rodzaj poczucia humoru - nie rubaszny, bezmyślny, nie szyderczy czy sar-kastyczny, ale finezyjny, inteligentny, przewrotny. Byłby Stanisławem Tymem dzisiejszych czasów, a nie Tadeuszem Drozdą.
W Słowniku Terminów Literackich napisane jest, że "humor to postawa intelektualna i uczuciowa sprzyjająca dostrzeganiu stron komicznych w ludziach, sytuacjach, zdarzeniach, wypowiedziach itp., wyzwalająca dowcip". Komizm zaś to " kategoria ujęcia estetycznego, takie przedstawienie przedmiotu, że wydaje się on zabawny, wywołuje wesołość i kpinę. Rezultat ten osiąga się przez odpowiedni wybór i łączenie elementów czerpanych z obserwacji lub fantazji". I to właśnie czynił Kochanowski - patrzył na swych współczesnych, zauważał to, czego inni być może nie widzieli i złośliwie, czasem ironicznie, wykpiwał. Prawił, jak pewnie wszyscy, dworne komplementy damom, ale jednocześnie nie szczędził im uszczypliwych docinków. Dzięki temu wiemy, że na XVI-wiecznych polskich dworach paradowały takie same - godne drwiny - typy, jak po pubach końca XX wieku.
Kochanowski wykpiwał wady i śmiesznostki, które zauważał zarówno u maluczkich, jak i u wielkich ówczesnego świata. Pisze więc o Kaznodziei, który żyje wbrew własnym zasadom i radom, jakich udziela w kościele wiernym. Na pytanie:
"(...)Czemu to, prałacie
Nie tak sami żywiecie, jako nauczacie?"
Kaznodzieja szczerze odpowiada:
"(...)Mój panie,
Kazaniu się nie dziwuj, bo mam pięćset na nie;
A nie wziąłbych tysiąca, mogę to rzec śmiele,
Bych tak miał czynić, jako nauczam w kościele."
W pijackiej przygodzie pewnego ziemianina lubelskiego Kochanowski zauważa zabawną zgodność nazwiska z zachowaniem jego właściciela:
"Kozieł, kto go zna, piwszy do północy,
Nie mógł do domu trafić o swej mocy.
Ujrzawszy kogoś:
Proszę cię, nie wiesz ty mojej gospody?
A ten:
-"
Kozieł się "uchlewa" - idzie spać do chlewa. Skojarzenie niby proste, ale jest w nim też ukryte potępienie powszechnego - jak sądzić można z innych fraszek (choćby "O doktorze Hiszpanie") - pijaństwa.
Kochanowski żartuje również z dewotek (fraszka "Na Nabożną"), które choć twierdzą, że nie grzeszą - nader często spowiadają się z przewinień; z twardego serca kochanki, która na palcu nosi twardy diament; wreszcie - w słynnych "Rakach" - ze wszystkich niewiast, u których " cnota za nic", pragną tylko złota,a także "zdrady patrzają nie z serca miłują".
Obiektem kpiny jest w istocie u Kochanowskiego sposób bycia, postawa wobec świata i ludzi, które uosabia konkretny człowiek. Po to drwi, wytyka wady jakiejś osoby, by zwrócić uwagę na ogólniejsze zjawisko. Czy inni bywalcy dworów, szlacheckich biesiad, nie ronili dow-cipów, nie śmiali się? Niemożliwe! Na pewno wybuchali gromkim śmiechem, widząc któregoś ze współucztujących przewracającego się o krzesło, potykającego się o własne nogi lub upada-jącego twarzą do talerza. Tyle, że były to pewno dowcipy dość płaskie i pewno dlatego żaden z nich nie przetrwał. Ale sądzę, że tak zwany ogół miał dość niewybredne poczucie humoru. I pewnie taki sposób pisania, to poczucie najwyższej klasy humoru, pozwoliło jego fraszkom przetrwać wieki, mimo iż sam pisał o nich "Naśmiawszy się nam i naszym porządkom, wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom". Kochanowski był o kilka klas - pozwolę sobie użyć terni-mologii sportowej - wyżej. Dlatego właśnie napisałam, że był Tymem swojej epoki.
My w śmiejemy się z tego samego, co w renesansie - po prostu zabawne jest to, gdy inny człowiek się ośmiesza. Taką już człowiek ma naturę. Nader często doszukujemy się z za-chowaniu innych komizmu, choć nie zawsze musi to być humor w dobrym guście - to bowiem co dla jednego może być bardzo zabawne, dla drugiego może być przykre.
I tak samo jak zapewne w renesansie, ludzie dzielą się na tych, którzy śmieją się z róż-nych rodzajów humoru. Jedni z "Kabaretu Starszych Panów", "Kabaretu Dudek", z "Dziennika Telewizyjnego" Jacka Fedorowicza i felietonów "Pies czyli Kot" Stanisława Tyma, innych bawi program Drozdy "Śmiechu Warte" (który moim zdaniem sam jest śmiechu wart)i głupkowate sitcom'y - z podkładanym śmiechem. Owszem - może to, że "Jaś" przewrócił się i usiadł pupą w miednicy pełnej wody będzie śmieszne dla jego rodziców, albo rodzeństwa, ale czy cała Polska musi się z tego śmiać siedząc przed telewizorem, i czy biedny, mały "Jaś" musi przeżyć takie upokorzenie? Bo gdybym ja zobaczyła w telewizji siebie w podobnej sytuacji, przez miesiąc nie wychodziłabym z domu.
Nie można więc powiedzieć, że istnieje coś takiego jak "dzisiejsze poczucie humoru". Inteligenci po prostu wolą czytać sztuki Mrożka, zamiast oglądać w Polsacie idiotyczną rodzinę Kiepskich, lub Bundy'ch. Te oczywiście bawią pewną, niemałą wcale grupę ludzi, lecz ta grupa nie bardzo chyba wie, kto to był Gombrowicz, a na pytanie kto jest autorem "Ferdydurke" zgodnym chórem odpowie - Bogusław Linda.
Moja mama pracuje w magazynie "Przegląd Reader's Digest" (który ma 600 tysięcy nakładu), czytelnicy przysyłają tam dowcipy i opisy różnych śmiesznych sytuacji. 95 procent czytelników nadsyła opowiastki o tym, jak ktoś się upił i przewrócił, jak małe dziecko zauważyło różnicę w budowie mamusi i tatusia, jak ptak narobił komuś na głowę. A humory drukowane w "Super Expressie", Angorze" i setkach zbiorków pod hasłem "100 najlepszych dowcipów o..." ? Też nie są najwyżego lotu, a jak znakomicie wpływają na zwiększenie nakładu!
Wreszcie reklama - ma trafić do jak najszerszego grona odbiorców, zatem pomysłodaw-ca reklamy używa dowcipu, który spodoba się jak największej liczbie osób. Agencje reklamy milony złotych wydają na tak zwane badania preferencyjne i wiedzą, co robią. Czy dowcip w reklamie skierowanej do szerokiej publiczności jest wyszukany, angielski, finezyjny, polegający na aluzji literackiej, żarcie słownym? Nie, to humor najprymitywniejszy z możliwych: "Masz pół litra?" - pyta jeden facet drugiego. "Jak tak to dobrze. W sam raz dla dwóch, pod warunkiem, że jeden nie pije".
Wniosek - chcąc trafić w gust przeciętnego Polaka, trzeba trzymać się Drozdy a nie Ba-rei. Można w tej sytuacji zaryzykować stwierdzenie, że jest to dominujący dziś, niestety, typ poczucia humoru.
Na szczęście pozostaje jeszcze 5 procent tych, którzy śmiejąc się coś przy tym myślą - wyciągają wnioski, widzą analogie, rozumieją cel dowcipu. Sztuką nie jest opisanie tego, co za-bawne na pierwszy rzut oka, ale tego, co pozornie wydaje się zupełnie normalne. Kochanowski, jak mi się wydaje, miał właśnie takie poczucie humoru.