Na pustyni żar zakopywał szczątki zasuszonych kości, a fale piasku robiły nagrobki pozostałym. Drganie rozpalonego powietrza wszystkim dokuczało. Wiatr nadchodził wraz z pierwszym pojawieniem się chmury- ciemnej, ogromnej, tak niebezpiecznej jak stado kojotów. Chybkie wiry wichru natrafiały, co chwila na pień drzewa a przy tym wydawały jakby jęki płaczącej kobiety, podmuchy wiatru poczęły skręcać nerwowo piasek. Miejscami wstawały chybkie wiry, podobne do kolumienek cienkich u spodu, a rozwianych jak pióropusze w górze. Zapadł rudy mrok. Oczy i usta przybyszów napełniały się kurzawą. Chwilowa cisza zatrzymała huki i odgłosy. Uczynił się mrok. Czerwony pył zasłaniał wszystko pod i nad oczyma, jednak można było zauważyć, kiedy tworzyły się lejki jakby ktoś wiercił kijem powierzchnię pustyni. Drobinki piasku poczęły opadać.
Huk i wycie wichru, złowieszczo targał „dzieci pustyni”, jak zwano piasek. Wszystkie zwierzęta, które jeszcze nie uciekły, zbiły się w gromadkę a wicher coraz bardziej dudnił i szalał na około, przenosił z niepojętą szybkością przedmioty, szczątki, rośliny- wszystko, co stanęło mu na drodze. Groźny grzmot przerwał ciszę a ogromny huragan pochwycił wszystko w swe skręty. Ogłuszający łoskot wyjących zwierząt i ludzi powiększył się, gdy niebo rozdziawiła błyskawica. Huczały grzmoty, błyskawice skakały, w niebie toczyła się wojna burzy a na ziemi także wojna, lecz o przetrwanie.
Martwa cisza nastała nagle, spadły krople dżdżu, jaskrawe błyskawice oddaliły się wraz z grzmotami „straszyć” następne części Afryki. Nagle zza czarnych jak sadza czy popiół chmur wyszło słońce, które świeciło jak miedziana blacha. Jeszcze liczne krople dżdżu moczyły piasek, lecz słońce grzało jeszcze mocniej, bojąc się jakby o swe dzieci. Tęcza rozbłysła a wszystko ucichło. Burza piaskowa zakończyła swą wizytę na złotych piaskach pustyni.