Patrząc z punktu widzenia biologii, człowiek, aktualnie żyje kilkadziesiąt lat, rzadko przekraczając wiek stu lat. Ponadto, nasz żywot skracają choroby, wojny i inne nieszczęścia. Istnienie Klio nie miałoby sensu, jednak, gdyby człowiek we wszystkim, czym jest, kończył się wraz ze zgonem. Horacy, zamieszczając w swoich odach tę słynną sentencję, zdawał się jednak mieć pewność wieczności swojego bytu. Można zrozumieć to jako pewność obecności po śmierci we wspomnieniach bliskich. Ludzie, bowiem umierają. Pomimo wysokich liczb w niewzruszonych statystykach, śmierć jest dla ludzi z otoczenia zmarłego, krewnych, dzieci, przyjaciół, wielką tragedią. Wraz z bliską osobą, częstokroć umiera część naszego życia, bezpowrotnie zespolona ze zmarłym. Nawet, gdy nieboszczyk za życia niezbyt nam przypadł do gustu, mając o nim jakąś opinię przedłużamy jego istnienie. Horacy jednak prawdopodobnie miał na myśli coś innego. Stwierdzając, że „nie wszystek umrze”, rzymski poeta raczej chciał ująć wszystko to, co po nim zostanie – jego twórczość, jej znaczenie i wpływ na przyszłe pokolenia. W mojej rozprawce postaram się opisać to zjawisko faktycznej wieczności.
Charakteryzację wszystkich osób, które przeszły do historii, coś po sobie zostawiły, coś stworzyły (bądź zniszczyły, w każdym razie, których zapamiętano), możemy zastąpić stosem książek. Nie ma sposobu ani sensu, bowiem, wymienianie wszystkich tych, o których uczymy się w szkole i którzy coś wnieśli do rozwoju cywilizacji, skoro są ich, co najmniej tysiące. Zamiast tego powinniśmy zastanowić się nad szczególnymi przypadkami w historii. Jadąc dziś do Grecji, przed widokami i krajobrazami, podziwiamy ruiny. Obsiany zabytkami Akropol jest najbardziej ewidentnym przykładem wysoko rozwiniętej kultury greckiej. Ponadto, podziwiamy dzieła Fidiasza i Myrona, zastanawiamy się nad sentencjami Platona i Sokratesa. Jednak wszyscy najważniejsi filozofowie, rzeźbiarze, kronikarze, matematycy i fizyce starożytni pochodzili z Aten bądź Azji Mniejszej i Italii przez Ateny kolonizowanych. Tymczasem w szkołach wciskają nam o starożytnej rywalizacji pomiędzy Atenami i Spartą. Gdzie, zatem doszukać się możemy dorobku polis z Peloponezu? Otóż nie możemy. Militarna mentalność, bowiem Spartan, jakkolwiek w ówczesnym czasie czyniąca ze Sparty potęgę, wykluczała rozwój kulturalny. Z tego właśnie powodu nie pozostawili po sobie żadnych godnych zainteresowania budowli, ani dzieł sztuki. Choć pamiętamy o męstwie Leonidasa i poległych w wąwozie termopilskim żołnierzach i udziale w wojnie peloponeskiej, prawdopodobnie niewiele brakowało, a Sparta legła by w gruzach swojego umiłowania współczesności.
Ludzie potrafią osiągać wielkie rzeczy. Słyszymy o uzdolnionych naukowcach, natchnionych artystach, heroicznych żołnierzach. Zazwyczaj każdy z nich samemu zapracował sobie na pamięć. Jednak zdarzało się nieraz, że ku niebiosom wznoszono ludzi bardziej lub mniej, ale przypadkowych. Pisząc „Ogniem i mieczem” Henryk Sienkiewicz, co u niego charakterystyczne, starał się dobrać czas, miejsce i okoliczności zgodne z historią. Powstanie Chmielnickiego samo w sobie nie dawało jednak recepty na dobrą fabułę. Noblista musiał wyszukać pewne fakty, o których wiemy wystarczająco dużo by móc w książce wmieszać historyczną prawdę, a jednocześnie, na tyle mało, by móc manipulować pewnymi szczegółami na swoją korzyść. Mam tu na myśli księcia Jeremiego Wiśniowieckiego oraz służącymi pod jego rozkazami głównych bohaterów pierwszej części Trylogii. Nazwany przez chłopstwo „Jaremą” książę Wiśniowiecki był niewątpliwie uzdolnionym dowódcą. Brał on udział w decydującej dla Polaków bitwie pod Beresteczkiem, ponadto swoją prywatną armią bezinteresownie wspierał polskie wojsko. Jednak jemu podobnych dowódców znamy naprawdę wielu. Nikt nie każe jednak uczyć się o nich uczniom, gdy tymczasem przeciętny licealista powinien wiedzieć, kim był książę Jarema. Wiśniowiecki powinien być wdzięczny Henrykowi Sienkiewiczowi, bowiem, uwiecznił on księcia swoją twórczością. W ten oto sposób nie całkiem swoimi czynami, XVII dowódca niemal sięgnął rangi bohatera narodowego i zapisał się w naszej pamięci.
Obserwując ostatnie lata, można dojść do wniosku, że osoby, o których się uczymy, których podziwiamy, związanych z pewnymi wydarzeniami i jednocześnie z perspektywy historii biorącymi na siebie za nie odpowiedzialność, to w mniejszym stopniu faktyczni bohaterowie, a raczej symbole. Romek Strzałkowski – trzynastoletni chłopiec, ofiara wypadków czerwcowych to najlepszy tego przykład. Zapewne nikt by o nim się nie dowiedział, gdyby nie fakt, że jako pierwszy padł pod kulami sił zbrojnych. Ponadto, nagrodzony doktoratami honoris causa, nagrodą Nobla oraz pamięcią, jest Lech Wałęsa. Choć to jemu się przypisuje obalenie komunizmu, stos nagród był z pewnością przeznaczony dla „Solidarności” i innym działaczom opozycji jako całości. Takie wybitne postaci jak Tadeusz Mazowiecki czy Jacek Kuroń w takim samym, bowiem, stopniu zasługują na podziw jak i Lech Wałęsa. Choć w Polsce znamy ich wszystkich, bardzo wątpliwe jest ażeby w Stanach Zjednoczonych czy innym miejscu na ziemi, słysząc słowo „Poland”, przeciętny mieszkaniec nie skojarzył go jedynie z Lechem Wałęsą i Janem Pawłem II.
Podsumowując, każdy z nas powinien na własną rękę starać się być zapamiętany. To jak żyjemy, odciska piętno na tym jak nas będą wspominać. Dlatego właśnie, aby nasz żywot nie skończył się wraz ze śmiercią naszego ciała, ale trwał wiecznie w pamięci przyszłych pokoleń, musimy zadbać o swoje dziedzictwo. Krótko cytując Napoleona „nie powinniśmy odejść z tej ziemi nie zostawiając śladów, które polecać będą naszą pamięć potomności.”