10 maj był z pewnością niesamowitym dniem. Pięknie zakwitły kasztany, a absolwenci szkół średnich jak co roku przystąpili do egzaminu dojrzałości. Podekscytowanie i napięcie wyczuwało się wszędzie. Na przystankach i w autobusach grupki maturzystów nerwowo dyskutowały na temat wczorajszych tematów wypracowań z języka polskiego, rozmawiały o przygotowaniach i ciężkiej nauce, o nieprzespanych nocach i ściśle tajnych "pomocach naukowych"... Nic dziwnego, w końcu to jeden z najważniejszych dni w ich życiu, dzień, który decydująco wpłynie na ich przyszłość i z pewnością na zawsze zostanie w ich pamięci. Po latach będą go wspominać "z łezką w oku", jedni jako dzień swojego tryumfu, drudzy jako wielką przegraną, swoistą porażkę życiową. Uczniom czwartych klas naszego I-go Liceum Ogólnokształcącego imienia Adama Mickiewicza w Rudzie Śląskiej wrażeń również nie zabrakło. Ale nie tylko oni będą długo wspominać ten wyjątkowy dzień. Tradycją stało się w naszej szkole, że w drugim dniu matur odwiedzamy miejski Młodzieżowy Dom Kultury.
W tym roku pani dyrektor tego ośrodka zaproponowała nam uczestnictwo w widowisku muzyczno-słownym zatytułowanym "Msza wędrującego". Podążyliśmy śladami niezwykłego człowieka, jego tropem odciśniętym w piasku słów. Mieliśmy przyjemność zapoznać się z życiem i twórczością jednego z największych poetyckich meteorów polskiej literatury XX wieku, z Edwardem Stachurą.
Poprzez osobę narratora poznawaliśmy kolejne etapy życia tego artysty. Każdy fragment opowieści o losach poety był podsumowany interpretacją jego dzieł w wykonaniu wielkiej gwiazdy polskiej sceny teatralnej i filmowej pani Anny Chodakowskiej. Dzięki takiej właśnie kompozycji spektaklu mogliśmy lepiej zrozumieć wcale niełatwą w odbiorze twórczość Edwarda Stachury. Aktorka prowadziła dialog z widzami operując jedynie tekstami prozy tego artysty. Starała się udowodnić nam, że te słowa dotykają nas bezpośrednio, że nie są oderwane od rzeczywistości, ale mówią o życiu, o zwykłej egzystencji człowieka przeżywającego swoje małe i wielkie upadki. To ona poprowadziła nas szlakiem wędrowca wprost na jego mszę, czyli na ten moment najbardziej intymny, nie tylko w sensie religijnym, na chwilę szczerej prawdy i dokładnego rozrachunku z życia. Aby tam dotrzeć musieliśmy najpierw poznać Edwarda Stachurę. Jak pielgrzymi podróżujący do miejsca świętego powoli posuwaliśmy się naprzód. Wędrówkę rozpoczęliśmy we Francji, w małym miasteczku Pont-de-Cheruy, gdzie artysta spędził swoje spokojne i piękne dzieciństwo. Nie dotknął go boleśnie dramat wojny, którą pamiętał jedynie smaku czekolady, jaką obdarowywali go Amerykanie i pająka na suficie piwnicy, w której musiał ukrywać się przed ostrzałem. Potem zawitaliśmy do Aleksandrowa Kujawskiego, tam Stachura przeniósł się z rodziną po wojnie. Nasza pielgrzymka wiodła poprzez różne zakątki Polski, Norwegii, Węgier, aż do Meksyku.
Trasę tę przemierzaliśmy nie tylko w skupieniu wsłuchani w słowa poety, lecz także nucąc po cichu za przewodniczką naszej wędrówki piękne melodie doskonale dopasowane do utworów Edwarda Stachury. Przez całą drogę wtórowały nam dźwięki gitary klasycznej. Teraz na pewno każdy z nas będzie pamiętał, że to właśnie "Piosenki", zapewniły artyście największą sławę wśród szerszej publiczności. Na dłużej zatrzymaliśmy się w 1966 roku, kiedy to poeta rozpoczął pracę nad utworem "Fabula rasa, czyli rzecz o egoizmie". Pani Anna Chodakowska prezentowała nam liczne fragmenty tego dzieła. Uczyniła to na tyle dokładnie i przekonywająco, że mogliśmy wczuć się w atmosferę tego dzieła i przyjąć proponowaną przez autora postawę filozoficzną. Byliśmy już u kresu naszej podróży, już prawie na szczycie, gdy zniknął nam z widoku Edward Stachura. Każdy kto był kiedyś w górach i doświadczył nagłej zmiany pogody, kiedy to wierzchołek naszego celu zatapia się w mlecznej mgle, może wyobrazić sobie nasze przerażenie. Ale od czego jest wytrawny przewodnik. Dowiedzieliśmy się, że podmiot liryczny w dziełach Stachury to już nie on sam, tak zwany człowiek-ja zmienił się w człowieka-nikt. Wiązało się to ze zmianą światopoglądu artysty. Z dereminacją przemierzaliśmy dalsze kilometry. Weszliśmy na wielką górę, tam gdzie Stachura przebywał przez dwa lata. Poznaliśmy ten kręty odcinek życia poety, gdy wydawało mu się, że zaczęło się dla niego nowe, wieczne życie- narodził się ponownie wraz ze śmiercią człowieka-ja. Okazało się to niestety tylko "wydawaniem się". Autorytet człowieka-nikt został podważony głównie przez jego sokratesowski osąd, że ludzie-ja nie wiedzą nic, a to co niby wiedzą, zdaje im się tylko. Wszystko wie jedynie człowiek-nikt. Upadek z tej "wielkiej góry" był bardzo bolesny i zakończył się samobójstwem poety. My, spadkobiercy jego twórczości mogliśmy już tylko na owym szczycie wraz z panią Anną Chodakowską zaśpiewać jak wierni podczas mszy świętej:
"Święty chleb - chleba łamanie
Święta sól - solą witanie
Święta cisza, święty śpiew
Znojny łomot prawych serc
Słupy oczu zapatrzonych
Bicie powiek zadziwionych
Święty ruch i drobne stopy
Święta święta święta - ziemia co nas nosi..."
Ta niebanalna podróż była z pewnością jedną z ciekawszych w moim życiu. Zaledwie w jedną godzinę poznałam życie Edwarda Stachury, życie które było dla niego wielką, nieprzerwaną wędrówką, a poezja- "życiopisaniem", twórczością powstającą nie za biurkiem, lecz w kontakcie z naturą i ludźmi, w działaniach prowadzących do odkrycia własnej tożsamości. Dlatego właśnie jego dzieła są do dziś aktualne, każdy młody człowiek odszuka w nich coś z własnych doświadczeń, jakieś strzępy niespełnionej miłości, rozwiane młodzieńcze nadzieje, znajdzie w nich spokój i zadumę. I tak jak każdy katolik udaje się na niedzielną mszę, tak i każdy miłośnik literatury powinien co jakiś czas sięgnąć do utworów tego poety. Dziś, gdy zewsząd otacza nas szara i nudna rzeczywistość dnia codziennego, a my zajęci własnymi sprawami nie dostrzegamy piękna, jakie znajduje się na wyciągnięcie ręki- w literaturze, sztuce i poezji, nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo potrzebne są nam chwile wytchnienia z dala od problemów i obowiązków, którymi przesiąknięte jest nasze życie. Uważam, że warto choć na krótki czas zatrzymać się w miejscu i... pozwolić poprowadzić się magiczną ręką twórczości Edwarda Stachury. Sam pisarz w jednym ze swych utworów mówi:
"Ja cóż, włóczęga, niespokojny duch,
Ze mną można tylko
Pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko.
Jaka epoka, jaki wiek,
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień
I jaka godzina kończy się,
A jaka zaczyna..."
Taką właśnie chwilę zapomnienia przeżyłam podczas widowiska "Msza wędrującego". Nie potrzebna była bogata scenografia, ani barwne kostiumy, wystarczyła tylko cudowna poezja w genialnej interpretacji pani Anny Chodakowskiej przy świetnej muzyce. Zapraszam serdecznie wszystkich na ten spektakl. Mogę zapewnić, iż czas na niego przeznaczony będzie miłą odmianą ponurej rzeczywistości. A tych, którzy nie będą mieli możliwości zobaczyć go, odsyłam do lektury utworów Edwarda Stachury, proponuję także posłuchać tekstów tego poety w muzycznym wykonaniu zespołu "Stare dobre małżeństwo". Zaufajcie mi, bo naprawdę warto.
Bibliografia:
Fragmenty życiorysu:
Edward Stachura- biografia i legenda; Marian Buchowski
Poezja i proza; pod red. Krzysztofa Rutkowskiego
Fragmenty utworów:
Sanctus; Edward Stachura
Z nim będziesz szczęśliwsza; Edward Stachura
Magdalena Izydorczyk
Kl. II c
I Liceum Ogólnokształcące im. Adama Mickiewicza
w Rudzie Śląskiej