Jesienią wszystko wydawało się prostsze... Nawet umysł, wypoczęty po długiej przerwie, pracował bez szwanku i w pełni zachowywał zdolność do umieszczania nowych informacji w swoich szufladkach. Szufladki w umyśle Ani były podzielone tematycznie. Najgłębsza komora biurka, do której bardziej pasowała nazwa szafy, niż szuflady, zapełniona była świstkami papieru i całymi księgami wierszy, wierszyków, aforyzmów i ulubionych zdań z jej książek. W każdej chwili Ania mogła ją otworzyć i wykorzystać do użytku dziennego. Gorzej było z maleńką szufladką, umieszczoną w niewygodnym miejscu, której zawartość, jak dotąd, nie przydawała się Ani do niczego, i zajmowała tylko potrzebne miejsce, które dziewczyna najchętniej przyłączyłaby to opisanej już wcześniej szafy.
Na dworze było spokojnie i słonecznie, tak, jakby czas zatrzymał się na chwilę w miejscu, nawet liście, które o tej porze roku, powinny już leżeć na ziemi, nadal kurczowo trzymały się gałęzi, chcąc jakby sztucznie przedłużyć tą cudowną pogodę.
A Ania siedziała w bezruchu na posłanym łóżku, i wpatrywała się bez zrozumienia na wzory chemiczne... Całe jej życie, usłane było jak dotąd różami, ale niestety w końcu musiał wkraść się w nie gorzki smak porażki. Po raz pierwszy musiała przyznać, że czegoś nie umie. Nie umie, i nie będzie umiała. Pierwszy raz nie miała wystarczającej woli, żeby zmusić się do przełamania niechęci, jaką żywiła do chemii. Zrozumiała, że przegrana, to jest właśnie zniechęcenie. I brak siły, który może przemóc to zniechęcenie. W jej głowie brakowało miejsca, na rzeczy klasyfikujące się do chemii. Upychała ją po trochu do rzeczy niepotrzebnych, do fizyki, czasem do geografii, ale były to informacje w kawałkach, których nie umiała skleić. Nie umiała zrobić z nich pożytku, ani w życiu, ani na lekcjach. A ponieważ była praktyczna, nie lubiła wbijać sobie do głowy rzeczy niepraktycznych.
Miała duszę artystki, a artystkom niepotrzebne są informacje o molach, czy stopniu utlenienia.
I choć była jesień, i wszystko powinno wchodzić do głowy z zadziwiającą prędkością, tego Ania nie chciała, i nie umiała się nauczyć. Odłożyła zeszyt z chemii, położyła się na łóżku i z półeczki, znajdującej się tuż obok jej głowy, wyciągnęła gruby zeszyt, na którego okładce napisane było dużymi, drukowanymi literami: „Złote Myśli”. Sprawnym, swobodnym ruchem, dającym wyobrażeniem, że dobrze zna zawartość tego zeszytu, przerzuciła kartki, i w końcu zatrzymała się na stronie, gdzie napisane było „Nil mirari, nil indignari, sed intellegre”. Zawsze postępowała według myśli starożytnych, więc dlaczego teraz zrobiła inaczej? Dlaczego dała się sprowokować? Dlaczego złamała swoje zasady? Miała powód, zdecydowanie to wszystko nie było jej winą. Odtworzyła w pamięci jeszcze raz wydarzenia z poprzedniego wieczoru, ale na samą myśl o tym, że wczoraj zawiodła się na ostatniej osobie, której mogła ufać, łza zakręciła jej się w oku...
A ta osoba była wyjątkowa. I jedyna w swoim rodzaju. Była gatunku męskiego, świetnie umiała chemię, i absolutnie nie znała się na sztuce. Przynajmniej nie na tyle, żeby zostać artystą. Jej jedyny kontakt na muzyce i teatrze ograniczał się do chodzenia na przedstawienia w których grała Ania. Chłopiec ten był jedynym, niezawodnym fanem Ani, nigdy nie opuszczał jej sztuk, dzielnie towarzyszył Ani w uczeniu się na pamięć ról. Jak dotąd, bo nagle wszystko się zmieniło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Ania jeszcze raz przypomniała sobie wczorajsze zdarzenia.
Siedzieli w jej pokoju, w internacie. Tłumaczył jej chemię, a ona udawała, że rozumie. Kiedy Marcin stwierdził, że wszystko już przerobili, Ania zabrała się za pisanie jego wypracowania. Czuła się jakoś dziwnie, zwaliła wszystko na zmęczenie, ale tak naprawdę bała się. Bała się tego, że jest już ciemno, a w pokoju pali się tylko jedna lampka, że są zupełnie sami, nawet mieszkańcy sąsiednich pokojów powyjeżdżali na weekend Bała się, bo Marcin zachowywał się inaczej niż zwykle. Wiedziała, czym jest to spowodowane, ale za wszelką cenę starała się o tym nie myśleć. Marcin siedział tak blisko niej... Zawsze tak siadał, ale teraz drażniło ją to. W końcu nie wytrzymała i zapytała:
- Co ci jest, do diabła? – patrzył na nią zdziwiony, jakby nie rozumiał o czym Ania mówi.
- Z czym? – zapytał po chwili. Ania zmieszała się.
- No... tak ogólnie – powiedziała wreszcie, i spojrzała mu głęboko w oczy, tak, jakby chciała sprawdzić czy nie kłamie. Myślała teraz o tej chwili, i wyrzucała sobie to spojrzenie. Wszystko przez nie, po co ono było?
Marcin, pod wpływem tych oczu, przepełnionych radością życia uśmiechem, sympatią, dobrem i dziecinną ufnością był zupełnie bezsilny. Nie umiał zapanować nad tym, co kazało mu w tej chwili objąć Anię i przytulić ją do siebie. Niby robił tak wcześniej, ale tamto, to było coś innego. Wtedy zachowywał się jak przyjaciel.
Ania przypomniała sobie to, co czuła wtedy. Pamiętała ten dreszczyk, który przebiegł jej po plecach, kiedy Marcin powiedział , że jest dla niego najważniejsza na świecie. Ale nie mogła tego tolerować. Szybko wywinęła się z jego objęć i spojrzała na niego z wyrzutem. Tak, z wyrzutem... Może nie powinna, ale musiała właśnie tak spojrzeć. Tego Marcin nie mógł wytrzymać, gwałtownie wstał i wyszedł z pokoju.
Łza popłynęła po policzku Ani. Wyszedł i nie widziała go do tej pory. Unikał jej. Nie przyszedł dziś do teatru, na próbę generalną „Crazy for you”. Ania nie wiedziała co robić.
Nigdy w życiu nie przeżyła takiego rozczarowania. Jeszcze wczoraj miała na każde zawołanie przyjaciela, który służył jej radą, wsparciem, na którego w każdej sytuacji mogła liczyć. I tylko przez swoją urodę i jakiś urok Marcin przestał ją traktować jak zwykłą koleżankę. Dlaczego?