Zawrotna prędkość, krew zastygająca w żyłach, ostre wiraże pokonywane z piskiem opon, mocne uderzenie adrenaliny – to wszystko zawdzięczamy prehistorycznemu geniuszowi – wynalazcy koła.
Pierwszy triumfator wyścigu na słynnym torze w Indianapolis rozwinął zawrotną prędkość 120 km/h, za co został uhonorowany nagrodą równie zwrotnej wysokości 1400 dolarów. Dziś za taką prędkość możemy co najwyżej dostać mandat. Samochody śmigają podczas wyścigów trzy-, czterokrotnie szybciej, a ich kierowcy otrzymują honoraria 30- albo 40-krotnie większe. Poza torem wyścigowym podczas specjalnych prób, pojazdy na czterech kółkach – czy można je jeszcze nazwać samochodami? – wygrywają w zmaganiach z samolotami i mkną szybciej niż dźwięk.
W pogoni za coraz większą prędkością na przestrzeni lat konstruktorzy wmontowali w samochodach silniki o coraz większej mocy. Rosła siła bardzo groźnych wypadków. Kiedy w latach 70. wprowadzono ograniczenia mocy silników samochodów wyścigowych (i bardzo dobrze, w końcu nie sposób rozkoszować się wyścigiem kiedy przed oczyma migają tylko ogony rakiet kosmicznych) inżynierowie zwrócili swoje wysiłki w innym kierunku. Skoro nie można już jeździć szybciej to może udałoby się chociaż szybciej pokonywać zakręty? Żeby nie wylecieć z zakrętu trzeba zadbać, by pojazd trzymał się drogi. Już w latach 60. samochody wyścigowe wyposażono w stateczniki. Jest to coś w rodzaju anty skrzydła rozpiętego nad tylnymi kołami poprzecznie do osi samochodu. Działa na odwrót niż skrzydło samolotu – powietrze opływa je od dołu szybciej niż od góry i powstająca siła działa nie do góry, lecz w dół, powodując dodatkowy nacisk. Cała sylwetka samochodu wyścigowego wyprofilowana jest zresztą w podobny sposób – powietrze opływa dolną jej część szybciej niż górną, a powstała różnica ciśnień dociska samochód do toru – i to tym mocniej, im szybciej wóz się porusza. Dla dużych prędkości pozorny ciężar samochodu jest nawet o 50 procent większy niż ten, który wskazałby waga. Sylwetce samochodu wykorzystującej ten aerodynamiczny efekt nadano nazwę venturi.
Wiele osób ogląda wyścigi samochodowe jedynie dla malowniczych wypadków. Co ciekawe te najbardziej widowiskowe – (koziołkujący samochód, oderwane koła rozrzucone na wszystkie strony, wóz rozpadający się na części) nie są wcale najgroźniejsze. Choć taka katastrofa robi na widzach największe wrażenie, kierowca ma dużo większe szanse wyjść z niej bez szwanku niż po krótkotrwałym zderzeniu z nieruchomą przeszkodą. Im dłużej bowiem twa zderzenie, tym lepiej dla prowadzącego auto człowieka. Energia kinetyczna samochodu ma wówczas czas by się rozproszyć, zamienić na ciepło w wyniku tarcia karoserią o ścianę, barierkę lub szosę. Znaczną jej część unoszą odrywające się fragmenty konstrukcji pojazdu.
Codzienne prowadzenie samochodu stwarza zagrożenie ponad milion razy większe niż mieszkanie w pobliżu elektrowni atomowej. Mimo to rzadziej organizuje się pikiety i demonstracje przeciwko używaniu samochodu. A dlaczego ciągle wolimy cztery kółka od zdrowszego bezpieczniejszego roweru? Nie chodzi tu wcale o zamiłowanie do ryzyka, tylko pospolite lenistwo.
Samochody i rekordy
Najszybszy samochód rozpędził się do 1227,985 km/godz. czyli więcej niż wynosi prędkość dźwięku. Rekord został pobity w październiku 1997 roku podczas prób na pustyni w Nevadzie.
Największa prędkość osiągnięta przez samochód napędem rakietowym wynosi 1016,086 km/godz. a rekord samochodu z silnikiem tłokowym to 696,331 km/godz.
!9 sierpnia 1985 roku Robert Barber pobił rekord prędkości samochodu na parę. Dymiący Demon – samochód jego konstrukcji – osiągnął 234,33 km/godz.
Jon Smith jechał do tyłu przez 806,2 km na trasie szybkiego ruchu w Minnesocie. Ustanowił przy tym światowy rekord prędkości w jeździe autem do tyłu na długim dystansie: osiągnął bowiem średnią prędkość 58, 42 km/godz.