Niedawno obejrzałam film Roberto Benigniego pt. „Życie jest piękne”. Opowiada on o drugiej wojnie światowej, o obozach zagłady. Benigni jednak, przedstawił te dramatyczne dla świata wydarzenia w zupełnie odmienny sposób – na wesoło. Brzmi to dziwnie? Największa w dziejach ludzkości tragedia w zestawianiu z wyrazami: „wesoło”, „piękne”, czy „komedia” z pewnością może budzić mieszane uczucia. Tym bardziej, że film został nagrodzony trzema statuetkami Amerykańskiej Akademii Filmowej, najbardziej prestiżowymi nagrodami filmowymi. Czyli coś w nim musi być… I jest.
Film zaczyna się jak zwyczajna komedia romantyczna. Oglądamy zaloty włoskiego Żyda – Guido Orefice do zamożnej Włoszki z „dobrego domu” – Dory. Guido nazywa ją swoją księżniczką i nie dopuszcza do siebie myśli, że mogłaby nie zostać jego żoną. W końcu dopina swego. Wkrótce pobierają się, a Dora rodzi syna – Giosu’go. Wszystko rozwija się pięknie – kochająca się rodzina w małym włoskim miasteczku…
Wkrótce jednak dochodzi do tragedii. Guido wraz z synem zostają wraz z innymi Żydami zabrani do obozu koncentracyjnego. Razem z nimi do pociągu, z własnej woli, wsiada Dora.
Roberto Benigni całkowicie zmienił konwencję filmu wojennego. Skoncentrował się nie, jakbyśmy się spodziewali, na tragedii holokaustu, lecz na losie jednej rodziny, tematem filmu czyniąc bezgraniczną miłość ojca do syna.
Guido postanawia pomóc Giosumu przetrwać obóz. Dlatego mówi mu, że… wszystko to wspaniała i trudna gra, w której główną nagrodą jest prawdziwy czołg! Kilkuletni malec nie czuje „podstępu” w tym, co mówi ojciec i postanawia wziąć udział w zabawie. Nie wolno mu prosić o jedzenie, zabronione jest płakanie, trzeba uważać na żołnierzy, którzy mogą zabrać drogocenne punkty, a w końcu – nikomu się nie pokazywać…
Benigni stworzył rewelacyjny film ukazujący dramatyczne wydarzenia drugiej wojny światowej w niekonwencjonalny sposób. W swoim dziele udowodnił, że nawet w beznadziejnych sytuacjach jest czas na pogodę ducha, optymizm i wiarę w lepsze jutro. Na jego filmie śmiejemy się i płaczemy. Włoski reżyser po mistrzowsku gra na strunach naszych uczuć. Nie sposób wyjść z jego filmu bez uśmiechu przez łzy i bez chwili refleksji nad ludzkim losem. I o to chyba chodzi w dobrym filmie.
Życie jest piękne i warto walczyć o nie, chociażby dla przyszłych pokoleń. Tak jak uczynił to Guido, kochający życie, ale jeszcze bardziej swojego małego synka.