Już dwudziesty czwarty, ludzie się cieszą, a mnie nachodzą czarne myśli. Pewnie myślicie, że jestem jakimś dziwakiem, ale się mylicie. Jestem zwykłym reniferem który zaraz będzie tyrać jak nigdy wcześniej w tym roku. Mam już swoje lata, jestem przepracowany, mam reumatyzm i boli mnie kręgosłup. Jak ja sobie poradzę z saniami pełnymi prezętów które ważą co cała ciężarówka pełna Pepsi. W dodatku jeden z moich kolegów po fachu poszedł na emeryture i zostało nas tylko trzech. Szef nie chce zatrudnić nikogo żeby nam pomagał przy zaprzęgu. Nie zgadza się też na podwyżki dla nas. Zrobił się tak skąpy, że sam pracuje jako kierowca, przec co cały czas ma nas na oku. Ma on troche dobrych cech ale jest ich na prawde bardzo mało. Stara się być miły chociaż mu to nie wychodzi, daje dzieciom prezenty, i śmieszy nas swoim czerwonym ubraniem. Jest trochę gruby, więc elfy szyją mu stroje na miare. Proponowałem mu przejść na dietę, ale za każdym razem słyszałem w odpowiedzi te same słowa : " Myślisz, że jak schudne będzie Ci lżej ciągnąć sanie ?! ". Przestałem się nim przejmować, bo stwierdziłem, że jest na tyle samodzielny, że sam sobie poradzi. No cuż, rozgadałem się, a teraz musze iść do pracy. Już siedemnasta i ludzie czekają z niecierpliwością na paczki. Znowu zaczyna sie jak zwykle, elfy pakują wszystko do sań, mikołaj zajmuje swoje miejsce, a my (renifery) ruszamy w drogę. Czyli nuda jak co roku. Udało nam się rozwieść prezęty w niecałe dwie godziny. Byłoby szybciej gdyby Mikuś nie utkwił w kominie, ale przynajmniej zaczął się zastanawiać czy nie zrzucić pare kilo. Okazało się, że na nas też czekają prezęty. dostałem nowe podkowy i propozycje do wzięcia udziału w reklamie pepsi. Te święta były tak samo beznadziejne jak wszystkie inne które przeżyłem.