Gdzieś w świecie, 15 lipca 1263 rok
Moja kochana Dulcyneo!
Nie wiem jak zacząć. Tyle się wydarzyło od mojego ostatniego listu. Jak zwykle napiszę Ci, że jesteś najpiękniejszą kobietą, która swoimi delikatnymi stópkami chodzi po tym bezwzględnym świecie. Oczywiście dobrze już wiesz, że jesteś i zawsze będziesz miłością mojego życia. Teraz przejdę do historii mrożącej krew w żyłach.
Kiedy wędrowałem z Sanczo Pansem przez rozległe pola pięknej Hiszpanii dostrzegłem kilka wielkich olbrzymów. Zaraz do nich podjechałem i powiedziałam: „Przyznajcie, że najjaśniejsza panna Dulcynea jest najzacniejszą kobietą na tej Ziemi”. Oni nic nie odpowiedzieli. Ja ponowiłem swoje pytanie. Oni nadal milczą jak zaklęci. Kiedy po raz czwarty zapytałem się o to samo, a oni mi tak samo nie odpowiedzieli uniosłem swoja kopię i na swoim wiernym Rosynanie zacząłem na nich szarżować. Może mi nie uwierzysz, ale oni nawet się nie ruszyli z miejsca. Naprawdę. Gdy się do nich zbliżyłem dopiero wtedy rozpoczęli kontratak. Niebezpiecznie kręcili przed sobą ramionami. Dopiero wtedy zauważyłem, że nie mają tak jak ty czy ja, dwóch rąk tylko cztery! Ale nic nie przerazi dzielnego Don Kichota z Manczy. Nawet potwory z dwoma parami rąk. Przystąpiłem do ataku. Nie zdawałem sobie jednak sprawy, że to ich wymachiwanie ramionami jest tak niebezpieczne! Kiedy chciałem uderzyć swoją bronią w jedno z nich od razu mnie odepchnęły. Spróbowałem jeszcze raz. Sytuacja powtórzyła się. Postanowiłem podjechać do innego potwora. Ten tak szybko ruszał rękami, że nie mogłem wcelować w żadne z nich. Widać, że się mnie bał. Kiedy dojechałem do kolejnego trafiłem prosto w masywne łapę. Była tak twarda, że złamała moją kopię. Mimo wszystko nie mogłem puścić im płazem znieważenia Ciebie, moja droga Dulcyneo. Podjechałem do kolejnego. Pozostałością po mojej broni próbowałem potwora zabić. Niestety, to on mnie zrzucił z konia i nieznacznie uszkodził moją zbroję. Kiedy z powrotem znalazłem się na moim rumaku miałam stoczyć bój z kolejną kreaturą, jednak doszedł mnie głos mojego wiernego giermka. Mówił, że chyba w oddali zobaczył wielkiego smoka. Nie tracąc chwili zawróciłem i pojechaliśmy w stronę szczytów, wśród których Sanczo Pansa dostrzegł gada.
Więc tak się zakończyła to całe starcie. Lecz nie obawiaj się. Kiedy jeszcze gdzieś spotkam tych łajdaków to ich wszystkich pozabijam. Czego bym nie zrobił dla Ciebie.
Twój błędny rycerz i uniżony sługa
Don Kichot z Manczy