Czym jest labirynt? Banalne pytanie. Któż z nas nie widział labiryntu? Czasopisma wśród różnych łamigłówek zamieszczają często wizerunki mniej lub bardziej skomplikowanych labiryntów, gdzie trzeba odnaleźć drogę do skarbu, do wyjścia lub zbadać, która droga do jakiego celu prowadzi. Wodząc ołówkiem po papierze, wcześniej czy później znajdujemy właściwe rozwiązanie. Wyobraźmy sobie jednak, że znaleźliśmy się we wnętrzu labiryntu. Nie musimy zresztą używać wyobraźni. Istnieją wszak labirynty z ceglanego muru, drewnianych przepierzeń czy z żywopłotu. Sam byłem kiedyś w parkowym labiryncie królewskiej rezydencji Hampton Court pod Londynem. Jak więc czuje się człowiek we wnętrzu labiryntu? Na ogół widzi równoległe ściany po obu swoich stronach, a przed sobą kawałek wolnej drogi ograniczony poprzeczną ścianą. Nie wie nawet, w którą stronę poprowadzi go kolejny zakręt. Po przejściu kilku kroków staje na rozdrożu. Musi wybierać: w prawo czy w lewo; czasem jeszcze można iść prosto, a czasem, gdy wejdzie w ślepą uliczkę, pozostaje tylko jedna ewentualność - do tyłu. Dopiero teraz łatwo uświadomić sobie różnicę między wędrówką ołówkiem po papierze a błądzeniem w prawdziwym labiryncie. Tam mamy przed oczyma cały plan labiryntu, często jeden rzut oka wystarczy, by wybrać właściwą drogę; tu zdani jesteśmy na intuicję, poruszamy się niemal jak ślepcy. Najczęściej zaraz po wejściu tracimy orientację, mylimy kierunki.
Jeżeli więc porównujemy świat do labiryntu, to zadajemy sobie pytanie: jaka jest sytuacja człowieka w labiryncie świata? Czy porusza się w nim po omacku, nie wiedząc, dokąd zaprowadzi go każdy krok, czy też zmierza do celu wedle zawczasu wytyczonej drogi, pozornie omijając „ślepe uliczki”? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Świat jest bardzo skomplikowanym labiryntem i nikt chyba nie ośmieli się przyznać, że choćby w ogólnym zarysie poznał jego tajniki. Jednak doświadczenie życiowe pozwala nam zgromadzić pewną wiedzę o drobnym jego fragmencie, jakim jest środowisko, w którym przyszło nam żyć. Kiedy jednak, rodząc się, wchodzimy do „naszej części labiryntu”, zaczynamy ją poznawać od zera. Przypomina mi to trochę komputerową grę, z jaką miałem okazję zapoznać się ostatnio. Pojazd kosmiczny wysłany z ważną misją musi tam pokonywać skomplikowaną plątaninę korytarzy w kolejnych stacjach kosmicznych. Przyciśnięcie jednego z przycisków klawiatury pozwala uzyskać plan stacji, ale zaznaczone są na nim tylko te korytarze, które nasz pojazd już przemierzył. Analogia z życiem jest oczywista. Przebyte przez nas ścieżki życia są nam już znane, ale te, które jeszcze przed nami, i te, które pominęliśmy po drodze, pozostają niewiadomą. Możemy jednak skorzystać z doświadczeń innych i w ten sposób zdobyć jakieś wyobrażenie o nie znanych nam korytarzach labiryntu świata. I jeszcze jedno ważne pytanie. Czego szukamy w labiryncie świata? Nie wyjścia przecież, bo każdy wcześniej czy później do niego dotrze, a na imię mu śmierć. Więc chyba właściwej drogi, niekoniecznie najkrótszej, ale takiej, na której znajdziemy upragniony cel: szczęście, radość życia, satysfakcję, sukces, bogactwo wrażeń... I tu nasuwa się refleksja, że ta „właściwa droga” dla każdego może być inna. Co więcej, że w trakcie wędrówki przez życie można zmienić zdanie, dojść do wniosku, że dotąd szliśmy niewłaściwą drogą.
Po tym teoretycznym wstępie pora przejść do rzeczy i prześledzić, jak dają sobie radę w labiryncie świata wybrani bohaterowie literaccy i filmowi. Zacznę trochę nietypowo, bo nie tyle od bohatera, ile od podmiotu lirycznego, ale któż w liryce jest bohaterem utworu, jak nie podmiot liryczny właśnie. W tym konkretny przypadku można utożsamić go z samym twórcą. Jan Kochanowski, o niego bowiem chodzi, to poeta, któremu zdawało się, że znalazł sposób na życiowy labirynt. Wyposażony w mądrość antycznych filozofów, odpowiedzialność za swoje losy złożył w ręce Fortuny, ewentualnie, myśląc bardziej po chrześcijańsku, Boga. Drogę w labiryncie świata wyznaczyła nam siła wyższa, od której wyroków nie ma odwołania. Po co więc zaprzątać sobie głowę tym, co nadejdzie. Należy tylko być gotowym na wszystko, ze stoickim spokojem przyjmować zarówno triumfy, jak i klęski, zarówno radości, jak i smutki. Poeta idzie więc przez świat-labirynt, zachwycając się jego harmonią, celowością i pięknem, przyjmując boskie dobrodziejstwa, „którym nie masz miary”, ufny, że „już to dawno Bóg obmyślił w niebie”, co ma się stać na ziemskim padole, zdać się więc trzeba na Jego mądrość i nie próbować samemu szukać właściwej drogi. I wszystko jest w porządku, dopóki droga w labiryncie jest usłana różami. Jednak gdy poetę dotyka nieszczęście, gdy umiera ukochana Urszulka, ów labirynt świata zdaje się zmieniać w chaotyczną plątaninę korytarzy, z której nie sposób znaleźć wyjścia. Ani cnota, ani mądrość, ani nawet wiara nie są tu pomocnym drogowskazem. W „Trenach” ujawnia się bezradność Kochanowskiego: oto zagubił się w labiryncie świata, bo zamiast szukać samemu, zdał się na ślepy los.
Okazało się, że właściwą drogę każdy sam musi odnaleźć, doświadczając wszystkiego na własnej skórze, znosząc po ludzku „ludzkie przygody”. To właśnie uświadamia mu przychodząca we śnie matka, mówiąc: „Teraz, mistrzu, sam się lecz!”. Bo przecież, zgodnie z chrześcijańską doktryną, człowiek posiada wolną wolę i, z niej korzystając, wyznacza sobie cele i priorytety. Stoicki spokój nie wystarczy, trzeba dokonywać wyborów i brać za nie odpowiedzialność! A w tym może pomóc żmudne, często nawet bolesne poznawanie zawikłanych ścieżek labiryntu świata. Pomóc może w tym też sam Bóg, ale tylko jako karzący, choć litościwy ojciec surowo oceniający ludzkie decyzje i postępki. „Treny” dowodzą więc, że Kochanowski przezwycięża światopoglądowy kryzys, by podjąć - teraz już w sposób świadomy i z bagażem dalszych doświadczeń - dalszą wędrówkę po labiryncie świata. Teraz już wie, że droga nie jest prosta i łatwa, ale wie również, do jakiego celu dąży.
W niektórych epokach świat wydawał się twórcom szczególnie skomplikowanym labiryntem. Zazwyczaj wtedy, gdy odrzucali oni uporządkowaną, racjonalną wizję rzeczywistości, dopatrując się w niej działania sił nadprzyrodzonych, do końca nieprzewidywalnych i nieobliczalnych, w życiu zaś kierowali się uczuciem zaprawionym odrobiną szaleństwa. Taką epoką był romantyzm. Bohaterom powstałych wówczas dzieł niełatwo przychodziło odnaleźć właściwą drogę w labiryncie świata. Weźmy choćby Kordiana. Ten młody człowiek, w którego sercu zagościł „jaskółczy niepokój”, długo szukał życiowego celu. Bardzo wcześnie, pod wpływem miłosnego zawodu i poczucia braku perspektyw, zapragnął opuścić splątane drogi swego życiowego labiryntu. Nieudana próba samobójcza była dowodem jego niedojrzałości i bezradności. Żadna z dróg nie wydawała mu się obiecująca, nie wierzył, że zapuszczenie się w którąkolwiek z nich zaprowadzi go do właściwego celu; nie zwrócił nawet uwagi na sugestie starego sługi Grzegorza, który z niejednego pieca jadł chleb i przemierzył wiele korytarzy labiryntu świata. Rzecz w tym, że problemem Kordiana nie było odnalezienie drogi, lecz określenie celu. Próbuje to zrobić dopiero w drugim akcie dramatu. Okazuje się jednak, że kolejne podróże prowadzą go w ślepe uliczki. Demokracja, literatura, miłość i religia okazują się wartościami złudnymi. Gorączkowe poszukiwania prowadzą Kordiana na szczyt Mont Blanc. Dopiero stanąwszy - zarówno dosłownie, jak i w przenośni - ponad prozaiczną codziennością, dostrzega właściwy cel w życiu. Jest nim dążenie do niepodległości ojczyzny. Nareszcie czuje w sobie energię, wręcz nadprzyrodzoną siłę potrzebną do działania. Mając już cel, obiera najprostszą - według niego - drogę jego realizacji. Trzeba zabić cara i ofiarować narodowi „tron do rozrządzenia próżny”. Proste i łatwe drogi nie prowadzą jednak w labiryntach do właściwego celu; w życiu zresztą najczęściej także nie. Kordian znów brnie w ślepą uliczkę i nie tylko wybiera błędną drogę, lecz także nie potrafi sprostać postawionemu sobie zadaniu. Dopiero w szpitalu wariatów Doktor-Szatan uświadamia mu, że „poświęcił się za nic”. Bohater Słowackiego odnalazł więc cel, ale nie potrafił dążyć do niego właściwą drogą. Podobno istnieje jeden niezawodny sposób, aby wydostać się z labiryntu. Należy cały czas trzymać się jednej ściany. Droga będzie co prawda długa i skomplikowana, ale efekt gwarantowany. Sądzę, że w ludzkim życiu analogię będzie stanowić wierność wciąż tym samym zasadom moralnym, niezależnie od okoliczności. Przykładem takiej postawy może być droga życiowa tytułowych bohaterów „Mistrza i Małgorzaty”. W artystyczno - intelektualnych kręgach Moskwy lat trzydziestych, gdzie panuje zakłamanie, oportunizm i serwilizm, są jednymi z nielicznych, którzy pozostają wiernymi samym sobie. Mistrz w imię prawdy, którą chce przekazać ludziom w swoim dziele, gotów jest zrezygnować z przywilejów, jakimi reżim obdarza posłusznych pisarzy; nie załamuje się, gdy osadzony zostaje w szpitalu dla umysłowo chorych. Wiara w dobro reprezentowane przez Jeszuę Ha-Nocri pozwala mu zachować godność i zasłużyć na wieczysty dom, który otrzymał w nagrodę. Małgorzata zaś dzięki głębokiej i autentycznej miłości do Mistrza nie mogła być skażona złem nawet jako mistrzyni ceremonii na szatańskim balu grzeszników urządzonym przez Wolanda. W środowisku, które zagubiło wszelkie wartości, potrafili oboje dochować wierności swoim ideałom i odnaleźć właściwą, choć niełatwą drogę w labiryncie świata. Zgoła odmienną postawę prezentuje Zenon Ziembiewicz, bohater „Granicy” Zofii Nałkowskiej. U progu kariery ma nawet wzniosłe ideały, prędko jednak nagina je do aktualnych potrzeb, by zaspokoić oczekiwania otaczających go ludzi. Zamiast konsekwentnie trzymać się w labiryncie świata raz obranej drogi, miota się bezradnie w różne strony, coraz bardziej zagubiony i niepewny siebie. Hołdując zasadzie: jestem takim, jakim mnie widzą inni, zmienia się ciągle niczym kameleon; odmienną twarz pokazuje wobec Elżbiety, odmienną wobec Justyny, jeszcze inną wobec Czechlińskiego. Zatraca wreszcie swą tożsamość i staje się bezwolną marionetką. Oportunistyczny stosunek do rzeczywistości powoduje, że - stając na rozdrożach życiowego labiryntu - zawsze wybiera drogę krótszą i łatwiejszą, ucieka przed odpowiedzialnością, usiłuje uniknąć konsekwencji swoich czynów. Na dłuższą metę to się jednak nie udaje. Zenon krąży w kółko, nie widząc wyjścia z pułapki, w którą sam się wpędził. Okaleczony przez niezrównoważoną kochankę, skompromitowany jako prezydent miasta i mąż, jedyne rozwiązanie widzi w samobójstwie. Los Ziembiewicza stanowi ostrzeżenie dla wszystkich, którzy liczą, że przez labirynt świata można iść, nie znając celu, na skróty, nie trudząc się szukaniem właściwej drogi i ciągle zmieniając marszrutę tak, aby nikomu się nie narazić.
Literatura piękna przedstawia wiele różnych sposobów, w jakie bohaterowie przemierzają życiowe drogi i bezdroża. Dzięki niej poznajemy coraz to nowe fragmenty labiryntu świata, zdobywamy wskazówki, jak szukać właściwej drogi. Trzeba jednak wierzyć, że nasza wędrówka ma jakiś sens, nawet jeśli wydaje się, że labirynt jest bezładną plątaniną korytarzy. Tak jak bohater „Małej apokalipsy” Konwickiego, który przekonany o absurdalności świata realnego socjalizmu, w jakim przyszło mu żyć, postanawia jednak dokonać symbolicznego samospalenia, choć nie jest nawet przekonany, że może ono cokolwiek zmienić. Czy jak bohaterowie „Dżumy” Camusa, którzy podejmują walkę ze złem, mimo iż wiedzą o tym, że zawsze będzie się odradzać w coraz to innej postaci. A więc, choć nigdy nie poznamy do końca zawiłości labiryntu, jakim jest otaczająca nas rzeczywistość, i nigdy nie będziemy zupełnie pewni, że idziemy właściwą drogą, nie powinniśmy tracić nadziei, iż ją znajdziemy.