Kryzys kultury i makdonadyzacja buntu.
A. Karpiński stwierdza, że we współczesnej literaturze humanistycznej powszechnie konstatowany jest kryzys kultury. Autor ten powołując się tu na G. Godlewskiego pisze, że: „Kryzys to stan normalny kultury europejskiej - do takiego wniosku można dojść, śledząc przynajmniej w ciągu ostatniego stulecia perypetie tej samowiedzy, diagnozy intelektualistów, wizje artystów, samopoczucie zjadaczy chleba. Trudno znaleźć słowo, po które częściej by w tym czasie sięgano, próbując określić kulturę Zachodu. Wokół pojęcia kryzysu powstało całe odrębne i rozległe pole semantyczne: schyłek, rozkład, zanik, przesilenie, punkt zwrotny, przełom, upadek, katastrofa, zagłada, koniec - to tylko najważniejsze tropy skojarzeń, zaświadczone w historii intelektualnej XX w.”
Podobnie Bartłomiej Dobroczyński, we Wstępie głośnej pozycji F. Capry stwierdza, iż: „Jest niezaprzeczalnym faktem, że cywilizacja Zachodu przeżywa całościowy i gwałtowny kryzys. (...) Kryzys ów nie jest zjawiskiem nowym czy zaskakującym: zwiastowali go już tacy filozofowie jak Kierkegard i Nietzsche, a w XX w. opisywali go w swych pracach Husserl, Szestow i egzystencjaliści. Trzeba podkreślić, że symptomy kryzysu ujawniły się nie tylko w sferze moralności i intelektu, ale ogarnął on wszystkie dziedziny życia, nie wyłączając zdawałoby się bastionów cywilizacji europejskiej, jak: rodzina, język, wychowanie, edukacja, obyczajowość, wreszcie same pojęcie człowieczeństwa.”
Można tu przypomnieć, że termin „kryzys” w kulturze starogreckiej pochodzi od słowa krini, które tam oznaczało: rozstrzygam, osądzam, mierzę, walczę, zwalczam, moment okresu przełomu, załamania, przesilenie, decydujący zwrot. Z synonimów tych odczytujemy, że pojecie „kryzysu” jest jak najbardziej adekwatne do odczuć, jakich doznajemy w obliczu „globalnej zmiany”, ale w swym pierwotnym znaczeniu słowo „kryzys” wiązało się z koniecznością gwałtownej reakcji na te zmiany, wymagającej nie tylko trafnej oceny sytuacji (rozstrzygam, osądzam, mierzę), ale i nasilonej aktywności, połączonej z wysiłkiem skierowanym na siły przeciwne obranemu przez siebie kierunkowi (walczę, zwalczam). Tak, więc sytuacja kryzysu (zgodnie z etymologią tego terminu) dotyczy pewnego przełomu, podczas którego potrzeba wzmożonej aktywności i rozwagi. Jakie są w związku z tym implikacje i wyzwania dla edukacji? Jaki typ osobowości oraz jakie umiejętności i predyspozycje w człowieku ma ona stymulować, oraz w jaką wiedzę ma wyposażać wychowanków, by w tej niecodziennej chwili dziejowego zakrętu - potrafili rozeznać i wybrać z określonych grup wartości i interesów te właściwe, za którymi warto podążać?
Brak dostatecznie silnych wewnętrznych zasobów, niezbędnych do przeciwstawienia się kryzysom - jest, więc wynikiem nie tylko niespójności wzorów kulturowych, wśród których wzrastamy, ale także jest wynikiem dominacji kultury masowej, która nie niesie ze sobą wartości istotnych dla wykreowania lub podtrzymania kulturowej tożsamości. Problem ten zauważa E. Mokrzycki, gdy kulturę tę określa jako „bezideową i epigońską tandetę”.
Nagła demokratyzacja kultury ujawniła prawdziwe rozmiary dystansu pomiędzy kulturą elitarną i popularną. Chaotyczne urynkowienie, marginalizacja środowisk twórczych i naukowych, ich pauperyzacja i rozdrobnienie, emigracja wewnętrzna i zewnętrzna wielu osób z kręgów do niedawna elitarnych, konieczność dostosowania się do gustów masowego odbiorcy (słynna oglądalność, jako podstawowe kryterium w kształtowaniu programu artystycznego publicznej telewizji) - wszystko to doprowadziło do wyraźnego spadku poziomu twórczości w każdej dziedzinie kultury i nauki. Usamodzielniona kultura popularna ujawniła natychmiast swą jałowość.
Kryzys kultury wysokiej i jej marginalizacja w zalewie masowej komercji przyczynia się do pogarszania ogólnej kondycji duchowej człowieka, którego rozwój intelektualny i wrażliwość etyczna, estetyczna, etc. - nie są pobudzane do wzrostu, ze względu na brak takowych stymulacji w oferowanym mu przekazie, którego producenci już w swej intencji nastawieni są przede wszystkim na oglądalność, a nie na jego edukacyjne walory.
W podobnym duchu wypowiadał się Ortega y Gasset, dla którego masowość była zaprzeczeniem istoty ludzkiego społeczeństwa, które jest zawsze arystokratyczne, czy tego chce czy nie, a im bardziej przestaje takim być, tym bardziej przestaje być społeczeństwem. Ortega przeciwstawiał arystokracie, który miał do spełnienia \"prawdziwie głęboką misję\" człowieka masowego, pospolitego i stadnego. Twórcza jednostka miała według niego dążyć do uznania w sobie trwałych zasad i norm (które są warunkiem sine qua non kultury) poprzez ich aktywne i krytyczne przemyślenie a następnie przyswojenie; miała także dobrowolnie przyjąć wynikające z zasad podstawowych ograniczenia i liczyć się z instancjami nadrzędnymi. Życie twórcze jest ciągłym ruchem i poświęceniem, jako wypełnione ostrym, duchowym reżimem, uczciwością i pragnieniem stałych bodźców pobudzających świadomość własnej godności. Nieco paradoksalnie Ortega pisał:
W przeciwieństwie do tego, co się powszechnie sądzi, to właśnie ludzie wybrani, a nie masy, żyją w prawdziwym poddaństwie. Życie nie ma dla nich smaku, jeśli nie polega na służeniu czemuś transcendentnemu. Dlatego też, takiej służby nie odbierają jako ucisku. Jeśli tego im braknie, wówczas odczuwają niepokój i wynajdują nowe normy, jeszcze trudniejsze, bardziej wymagające, które ich gnębią. To jest życie rozumiane jako narzucona sobie dyscyplina - życie szlachetne. Szlachectwo określają wymagania i obowiązki, a nie przywileje.
Niestety charakterystyczną cechą naszych czasów jest dla Ortegi panowanie masy i tłumu, nawet w grupach o elitarnych dotąd tradycjach. Paradoksalnie więc współczesny, wyspecjalizowany człowiek nauki, pseudointelektualista(!), który odpowiada z grubsza pojęciu \"arystokracji pasożytniczej\" F.Znanieckiego, staje się prototypem człowieka masowego. Tego ostatniego charakteryzuje doskonała ignorancja wobec historii i tradycji, nastawienie konsumpcyjne wobec dóbr i osiągnięć kultury, które stworzyli inni, a także agresywna postawa w stosunku do wymagań pokojowego życia zbiorowego (np. faszyzm). Człowiek masowy żąda praw dla pospolitości czy wręcz domaga się, by pospolitość stała się prawem a jednocześnie nie posiada żadnej moralności której zresztą w Europie i tak już nie ma za to uważa, że posiada wszystkie prawa i żadnych obowiązków.
Istnienie norm to podstawa kultury. Nie ma kultury, gdzie nie ma zasad praworządności, do których można by się odwołać. Nie ma kultury, gdzie nie ma szacunku dla pewnych ostatecznych stanowisk intelektualnych, do których mogłyby odnieść się strony w dyskusji. Nie ma kultury, gdzie w polemikach estetycznych nie uznaje się potrzeby uzasadniania dzieł sztuki. Dzisiejsza kultura nawet ta wysoka przesiąknięta jest duchem postmodernizmu, co nóż powstają nowe ruchy artystyczne i literackie takie jak neo-prymitywiści czerpiące swoją siłę z negacji, nihilizmu, relatywizmu etycznego i kulturowego.
Powstawanie i ekspansja tego typu „sztuki” i „kultury” możliwa jest gdyż w diagram psychologiczny współczesnego człowieka masowego możemy wpisać dwie cechy podstawowe: swobodną ekspansję życiowych żądań i potrzeb - szczególnie do własnej osoby oraz silnie zakorzeniony brak poczucia wdzięczności dla tych, którzy owo wygodne życie umożliwili. Obie te cechy są charakterystyczne dla psychiki rozpuszczonego dziecka. Dzisiejszy człowiek, dziedzicząc dorobek długiej i znakomitej przeszłości – znakomitej ze względu na natchnienie i trud – jest przez współczesny świat po prostu rozpuszczony. Rozpuszczać to znaczy nie ograniczać żądań i potrzeb, to znaczy wpajać danemu osobnikowi przekonanie, że wszystko mu wolno i że do niczego nie jest zobowiązany. Dziecko tak wychowane nie ma okazji doświadczyć granicy własnych możliwości. Dlatego też, jak mi się wydaje, w tym zjawisku upatrywać możemy nie tylko z kryzysu kultury ale również filozofii, nauki stanowiącej podstawy twórczego myślenia. Od czasów Hegla filozofia nie stworzyła żadnego nowego systemu filozoficznego. Ulega ona jako dziedzina nauki coraz większemu rozmyciu, zanika coraz bardziej a inne dziedziny nauki takie jak psychologia, które miały ratować filozofie z zastoju odbierają jej pierwotne pole działania. Filozofia pogrąża się w swojej myśli krytycznej i ani myśli tworzyć nowy system filozoficzny. Nic nowego przecież się już nie da wymyślić. Można już tylko odwoływać się do starych wzorców uprawiając łatwiejszą w moim ekonomicznym mniemaniu filozofie krytyczną. Dziś socjolog Zygmunt Bauman uznawany jest za jeden z najważniejszych autorytetów filozoficznych, Roger Penyrose fizyk za największy autorytet i podporę logiki. Jeżeli wiec czołowymi przedstawicielami filozofii są nie filozofowie to dokąd może zmierzać filozofia tak sterowana?
Kiedy duch relatywizmu i masowego człowieka zaczyna ogarniać tak podstawową dziedzinę nauki jak nauka myślenia, kiedy nauka myślenia woli podważać niż budować, czerpać niż wytwarzać nowe, zaczynamy jako społeczeństwo myśleć kategoriami, że cała ta społeczna i materialna organizacja, będąca jak powietrze do naszej dyspozycji jest tego samego pochodzenia, co i my i chociaż czasem zawodzi, to jednak wydaje się prawie tak doskonała, jak gdyby była dziełem natury. Taka jest również teza Gasseta ,który pisze: ”Właśnie doskonałość, z jaką w XIX wieku zorganizowano pewne dziedziny życia, spowodowała to, że korzystające z owych dobrodziejstw masy nie uważają ich już za organizację, lecz za element przyrody. Tak też można wyjaśnić demonstrowany przez masy, absurdalny stan ducha: nie interesuje ich nic poza własnym dobrobytem, a jednocześnie nie mają poczucia więzi z przyczynami tego dobrobytu.” Zdobyczy cywilizacji nie odbierają jako cudownych, genialnych konstrukcji, których istnienie należy pieczołowicie podtrzymywać; wierzą, że ich rola sprowadza się jedynie do wymagania istnienia tych wynalazków i czerpania z nich korzyści, jak gdyby chodziło o przyrodzone prawa. W zamieszkach wywoływanych brakiem żywności masy ludowe domagają się zazwyczaj chleba i często zdobywają go niszcząc piekarnie. Tak się składa, że kiedy cywilizacja śródziemnomorska osiągnęła swój najwyższy poziom – to jest około III wieku p.n.e – pojawili się cynicy. Na wspaniałych dywanach Arystypa stanął Diogenes w zabłoconych sandałach. Cynicy zaczęli się mnożyć, można ich było spotkać na każdym rogu ulicy i we wszystkich sferach społecznych. A przecież cynicy nic innego nie robili, jak właśnie sabotowali ówczesną cywilizacje. Byli nihilistami epoki hellenizmu. W nic nie wierzyli niczego nie stworzyli. Swoją racje sprowadzali do rozkładania cywilizacji – lub raczej – do podejmowania prób jej rozkładu, bo im także nie udało się osiągnąć swego celu. Cynik, pasożyt w łonie cywilizacji, żyje z tego , że ją odrzuca, dlatego właśnie, że jest przekonany o jej niewzruszonej trwałości. Cóż robiłby cynik wśród barbarzyńskiego ludu, gdzie wszyscy w sposób naturalny i poważny to właśnie by czynili, co on w grotesce właśnie uważa za swoje osobiste zadanie?
Zdaniem Gasseta nie ulega wątpliwości, że dziewiętnastowieczny liberalizm trzeba zastąpić czymś doskonalszym. Ale tego właśnie nie jest w stanie dokonać ten, kto sam siebie określa jako antyliberała. Bo antyliberalizm czy brak liberalizmu jest właśnie tym co cechowało ludzi żyjących przed nastaniem epoki liberalizmu. Istnieje nieodwracalna chronologia życia. Liberalizm następuje po antyliberalizmie albo też, co na jedno wychodzi, jest doskonalszą od niego formą życia, tak samo jak armata jest doskonalsza bronią niż włócznia. W pierwszej chwili wydaje się, że postawa „antyczemuś” jest wtórna wobec tego „czegoś” , założenie, iż jest reakcją na to coś, sugeruje uprzednie istnienia tego „czegoś”. Ale nowość jaką przedstawia owo anty, przechodzi w pusty frazes przeczenia, którego pozytywna treść przypomina dawno zarośnięte ruiny. Wszelkie „anty” to nic innego jak zwyczajne puste nie. Wszystko byłoby nadzwyczaj proste, gdyby jednym zwyczajnym „nie” było można unicestwić całą przeszłość. Jak już wspominałem we wstępie pracy termin „kryzys” od starogreckiego słowa krini wiązał się ”z koniecznością gwałtownej reakcji na te zmiany, wymagającej nie tylko trafnej oceny sytuacji (rozstrzygam, osądzam, mierzę), ale i nasilonej aktywności, połączonej z wysiłkiem skierowanym na siły przeciwne obranemu przez siebie kierunkowi (walczę, zwalczam). Dlatego problem istnieje moim zdaniem, nie w tym jak twierdzi Gasset, że sprzeciw w wykonaniu człowieka masowego naznaczony jest postawą „anty” czyli jałowym odrzucaniem a nie rozumnym przezwyciężaniem ( chociaż jest również ważnym elementem ) ale w tym, że bunt jako środek do przezwyciężenia kryzysu stał się również ofiarą umasowienia.
Georg Ritzer w swojej książce „Makdonaldyzacja społeczeństwa” daje dobitne przykłady w jaki sposób funkcjonuje dzisiejsze społeczeństwo i jakim przesłankom jest podporządkowane. Makdonaldyzacja to proces, na mocy którego zasady prowadzenia restauracji szybkiej obsługi upowszechniają się, zagarniając coraz większe połacie życia społecznego. Problem nie w tym, że na świecie istnieją bary szybkiej obsługi i inne podobne instytucje ale w tym, że proces ten dosięga coraz to nowe dziedziny życia. Kiedy zasady takie jak sprawność i szybkość, efektywność, w zaspokajaniu potrzeb zaczynają ogarniać oświatę, służbę zdrowia, kulturę i coraz mniej elementów otaczającego nas świata jest nią nie ogarnięta, to należy zastanowić się jak można walczyć i przezwyciężać jakiekolwiek trudności, jeżeli pozbawieni jesteśmy jakiejkolwiek broni. Sam kryzys nie jest wielkim problemem, problemem jest natomiast brak środków do jego przezwyciężenia. Dziś jakikolwiek sprzeciw wobec panującej sytuacji, jakikolwiek bunt i rewolucja nie mogą mieć miejsca. System, który się wytworzył powoduje, że bunt uległ takiej samej makdonaldyzacji jak inne dziedziny życia. System kapitalistyczny ma za zadanie realizować potrzeby ludzi w nim funkcjonujących i robi to świetnie, tyle tylko, że realizuje on potrzeby materialne. Wszelkie potrzeby sfery duchowej, kulturowej nie są w stanie być przez niego dobrze zaspokojone. Keynes -ekonomista przewidujący ostrzegał nas przed tym problemem, ponad 70 lat temu:
„Kapitalizm nowoczesny jest zupełnie areligijny, pozbawiony więzi wewnętrznych, niewiele ma ducha społecznego i jest często, choć nie zawsze, tylko zbiorowiskiem ludzi, którzy posiadają, i tych, którzy dążą do posiadania.”
W takim systemie jak liberalny system kapitalistyczny dodając do tego wszystkiego relatywizm moralny i kulturowy, bunt jest po prostu sparaliżowany. Widzimy to na przykładzie postulatów alterglobalistów, którzy walcząc o ograniczanie skutków globalizacji wyposażeni są w komórki, komputery, Internet i inne przedmioty dorobku globalizacji. System liberalno kapitalistyczny spełnia potrzeby materialne łatwo i jest to bardzo przyjemnie, nie da się raczej temu sprzeciwić, nie da się tego zanegować, bo jest to słuszne i dobre. Niedobre jest też w pewnych sytuacjach i tak wszystko staje się względne, wszystko zależy od której spoglądamy strony. Rodzi się chaos i człowiek, który coraz bardziej gubi się w gąszczu spraw trudnych, których rozwiązać nie potrafi. Protestuje, walczy ale jest to bardziej miotanie się w gąszczu idei, problemów, publikacji, informacji. „Rozwinięta cywilizacja to nic innego jak nagromadzenie się trudnych i zawiłych problemów. Dlatego też im większy postęp, w tym większym znajduje się ona niebezpieczeństwie. Życie jest coraz lepsze, ale nie ulega wątpliwości, że jest ono też coraz bardziej skomplikowane. Oczywiście, większemu skomplikowaniu się problemów towarzyszy doskonalenie się środków potrzebnych do ich rozwiązania. Jest jednak rzeczą konieczną, by każde nowe pokolenie przyswajało sobie umiejętności stosowania tych nowych, udoskonalonych środków”.
Zmienianie świata, wprowadzanie nowego to zadania dla młodego pokolenia. O ile tylko zjednoczenie się młodzieży było możliwe w latach 60, o tyle niemożność klarownego określenia wspólnego stanowiska to właśnie to co charakteryzuje obecną młodzież. Mówi się obecnie o pokoleniu JP2, o odnowie duchowej, o potrzebie i popycie na wartości głoszone przez kościół wśród młodzieży, tyle tylko, że przed paroma tygodniami mówiło się raczej o „Generacji Nic”. Wydaje mi się, że po fali zachwytu i koncepcji „pokolenia JP2” powrócimy jednak do formuły „Generacja Nic”. Bardzo dobrze charakteryzuje tą formułę młoda pisarka i publicystka Dorota Masłowska, która na łamach „Gazety Wyborczej” podjęła głos w dyskusji o dzisiejszym „pokoleniu młodych”.
„Mieliśmy przyjść i przynieść ze sobą jakąś nową myśl. Coś podważyć, wykopać i zasadzić nowe, nieznane jeszcze rośliny, które sami wymyśliliśmy, i odcisnąć na powierzchni niewidzialna rękę. Tymczasem jedyną alternatywą, która znaleźliśmy dla świata dorosłych, są narkotyki. Jedyny nasz spisek, jedyna partia, którą zgłosimy do Sejmu, jedyny sprzeciw. Jedyne, co zdążyliśmy wspólnie ustalić, i jedyne, o co jesteśmy skłonni walczyć. Reszta sił rewolucyjnych idzie na bojówki faszystowskie i wegetariańskie, promocje anarchii na wlepkach zdobiących autobusy. Na walkę o wyzwolenie cierpiącego mięsa konkursy w udzielaniu pierwszej pomocy. To są już ułamki procent, a reszta idzie z dorosłymi pod ramie zgłosić się w okienku po pieniądze(…)
To tylko fragment całego, ciekawego artykułu, do którego odsyłam gdyż mimo swojej poetyckiej stylistyki charakteryzuje on moim zdaniem najpełniej to co dzieje się w duszy młodego pokolenia. Zbyt słabe są więzi miedzy ludźmi , zbyt silne jest oddziaływanie systemu kapitalistycznego na sferę ducha, zbyt daleko posunięty jest relatywizm by myśleć spokojnie o przeszłości,. może to już nie jest czas by słowom G. Godlewskiego „Kryzys to stan normalny kultury europejskiej” tak po prostu zaufać i przejść nad nimi do porządku dziennego. Oczywiście kryzys kultury to ogromne, wielowątkowe zjawisko i z pewnością nie da się go opisać w tak krótkiej wypowiedzi. Dlatego też nie pokuszę się o formalne podsumowanie tematu. Moją intencją było ukazanie, że źle funkcjonują te elementy ,które odpowiadają za walkę z kryzysem i że jest to ogromnie niepokojące.