profil

Podróż dookoła świata

poleca 84% 2117 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

1 lipca 2003 r.

Nareszcie! Jeszcze tylko godzina dzieli mnie od podróży mego życia.
Cały dzisiejszy ranek dziękowałam mojej najukochańszej babci, za zorganizowanie, tak cudownej wycieczki, jaką jest PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA.
Wyjeżdżam z Krakowa autokarem, więc dzisiejszą noc spędzę na siedząco. Coś mi się wydaje, że za bardzo się nie wyśpię!

2 lipca 2003 r.

Dziś, gdy się obudziłam moim oczom ukazało się wspaniałe Morze Czarne. Cóż to za zachwycający widok! Jeszcze około dwie godziny jechaliśmy brzegiem morza.
Gdy przybyliśmy do naszego hotelu, który znajdował się w upalnym Krymie, wszyscy wyczerpani udali się do swoich apartamentów. Myślę, że większość osób (moich znajomych) poszła . . . spać! Ja natomiast pospiesznie wyciągnęłam Cię z torby, aby napisać Ci parę słów.

3 lipca 2003 r.

Dzisiejszy dzień był wyjątkowo gorący. Na dworze 40 C w cieniu, a Ja opalam się na statku. Dziś, bowiem mamy zorganizowany rejs po Morzu Czarnym, aż do Turcji.
Miał on trwać 6 godz., ale niestety przedłużył się o godzinę. Do Turcji przybiliśmy o 17.00,
Ale słońce prażyło jak w południe. Gdy zobaczyłam ten cudowny kraj, moje serce mocniej zabiło! Od razu złapałam mój aparat fotograficzny i zaczęłam robić zdjęcia dosłownie wszystkiemu. Po raz pierwszy zobaczyłam gaje oliwne, pięknie kwitnące na różowo i czerwono oleandry i zielone mirty. Do godziny 23.00 mieliśmy wolne. Ja i moja przyjaciółka wyruszyłyśmy na miasto, aby pooglądać tamtejsze sklepy i spróbować pysznych, tureckich lodów. Szczerze… to spodziewałam się czegoś lepszego! W mieście masa ludzi, tłok i kolejki, a lody smakowały jak guma do żucia! Ohyda!!! Ale gdy tylko zobaczyłam morze i plaże od razu wrócił mi dobry humor. Niestety, musiałam się pożegnać z tym wspaniałym krajem, aby ruszyć w dalszy etap mej podróży. Teraz jestem w trakcie lotu do… Indii.

4 lipca 2003 r.

Już od 14 godzin lecę. Po tym jak zobaczyłam Turcję, nie wiem, czego mam się teraz spodziewać. Moje męki się nareszcie skończyły! Przed nami ukazała się płyta lotniska w Indyjskim mieście Delhi. Gotowa ruszyłam na zwiedzanie. Najpierw Adżanty i Elura.
Nazwy dziwaczne, ale te miejsca były zadziwiające. Od razu dowiedziałam się, co to jest. Przewodnik pokazał nam „to”. Był to zespół 28 świątyń wykutych w skale. Nikomu nie mogło się w głowie pomieścić, że takie coś stworzył człowiek. Lecz jeszcze to nie był koniec zwiedzania. Kolejnym miejscem był Kaziranga. Był to ogromny Park Narodowy. Bujna zieleń, czyli: palmy, wiecznie zielone lasy równikowe i dzikie oliwki wszystkiemu dodawały uroku. Lecz to nie to było głównym powodem wizyt turystów. Najważniejsze były zwierzęta.
Spotkałam tu więcej zwierząt niż w ZOO! Nosorożce, bawoły i tygrysy to naturalny widok dla tutejszej ludności. Po dniu pełnym takich przygód jestem bardzo śpiąca. DOBRANOC!!
l5 lipca 2003 r.

Dziś wstałam świeża i wypoczęta. Od razu z rana ruszyliśmy autokarem. „Dziś naszym celem są Chiny” – było słychać głos pilotki. Po paru godzinach byliśmy już w Szanghaju. Upał nie do wytrzymania, a my ruszmy na podbój góry Tai Shan. Jak się dowiedziałam od rezydentki w czasie drogi, jest to jedna z 5 najważniejszych gór w Chinach. Gdy znaleźliśmy się na szczycie skończyłam właśnie 3 kliszę ze zdjęciami. Widok na prawie cały Szanghaj, zniewalał z nóg! Lecz to miasto zachwyciło nas jeszcze jednym wspaniałym miejscem. Mówię, tu o Pawilonach króla Yu. Były to domki zbudowane w Chińskim stylu, które znajdowały się na jeziorze. Mieliśmy około dwie godziny odpoczynku, bo tyle było do Pekinu. Tam znowu kolejne przeżycia. Najpierw najważniejsza ze świątyń czczonych w Pekinie, świątynia Nieba. Tu ludzie oddawali hołd Niebu, Ziemi, Księżycowi i Słońcu. Po prostu fantastyczne! Do tego cała świątynia była otoczona palmami i kwiatami najróżniejszych kolorach. Na tym skończyłam podróż po ogromnej Azji. Teraz siedzę w samolocie lecącym do Australii. Więc bójcie się mnie misie Koala!

6 lipca 2003 r.

Ostatnio nawet polubiłam śniadania w samolocie. Nie ma to jak u mamy, ale jak mamy nie ma też trzeba coś jeść! Gdy wyglądałam przez malutkie okienko widziałam ciągle tylko Ocean Indyjski, a tu nagle… AUSTRALIA! Teraz przez kilka dni czeka mnie zwiedzanie tego najmniejszego kontynentu. W hotelu, w którym się zameldowaliśmy była wspaniała obsługa, a on sam wyglądał jak z filmu! Dostałam nawet pokój z widokiem na morze. Z okna było widać wodę czystą jak łza, małe wysepki, plaże ze złotym piaskiem posypane jakby brokatem i rośliny niby namalowane. Wprost… CUDOWNIE!!!
Niestety z mojego letargu obudził mnie głos rezydentki, że za chwilę wyruszmy. Najpierw rejs na wyspę Freaser. Pokryta była ona lasami tropikalnymi. Często oglądam filmy przyrodnicze gdzie pokazują dżunglę, ale nigdy się nie spodziewałam, że zobaczę ją na własne oczy. Na wyspie znajdowały się 4 jeziora z prawie przeźroczystą wodą. Po lanczu krótki kurs nurkowania i każdy dostał butlę z tlenem. Wszyscy byli zdziwieni, o co chodzi?
A tu niespodzianka! Możemy sami zanurkować na Wielką Rafę Koralową. Wszyscy trzymaliśmy się za ręce. Krok… po kroku… i już widzimy chyba ze sto gatunków różnobarwnych ryb. Odkryłam w sobie nową pasję i hobby. NURKOWANIE!!!
Jeszcze dziś tylko Carnayron. Wąwóz o długości 32 kilometrów z pionowymi ścianami. My na szczęście mieliśmy tylko 2 kilometry do przejścia, ale drogę umilały nam zapachy storczyków, cień drzewiastych paproci i lasów eukaliptusowych. Eukaliptusowych także widoki tak niespotykanych zwierząt, jakimi są: kangury olbrzymie, misie koala i dziobaki.
Teraz leżę sobie w mięciutkim łóżku i zjadam owoce, które sama urwałam z drzewa.
Moje ulubione banany, ananasy i kiwi. Chyba sobie posadzę bananowca w sadzie!

7 lipca 2003 r.

Wstałam dzisiejszego dnia z ogromnym bólem nóg. Ale dziś… plażowanie!
Płyniemy statkiem na wyspę Tirom. Drogę umilały nam Fik i Fok. Fik jest to przecudnej urody delfin. Popisywał się przed nami jak to umie robić salta i wyskoki z wody. Kochany!
Natomiast Fok to ogromna orka. Chyba każdy w głębi serca, choć trochę się jej bał.
Na miejscu cały czas wylegiwałam się na gorącym piasku na przemian z ciepłymi kąpielami morskimi. Lecz moja opalenizna dała się poznać dopiero wieczorem. Wprawdzie wyglądałam jak murzyn, ale nawet nie mogłam usiąść, bo wszystko mnie piekło. No,cóż trzeba dla urody trochę pocierpieć.

8 lipca 2003 r.

Dziś zobaczę trzy kolejne wyspy. Najpierw mała, urocza wysepka Sumba. Ale raczej zamiast siedzieć na plaży wolałam odkrywać jej najpiękniejsze zakątki. Małe zatoczki, zielone polanki i kwiaty.
Druga wyspa to Bali. Tu zobaczyłam papugi, kanarki i najmniejsze na świecie koliberki a także ptaki w kolorach tęczy o wdzięcznej nazwie „Rajskie ptaki”.
Domyślam się, dlaczego „rajskie”, – bo mieszkają na Bali, a wyspa ta jest podobna do raju.
Niestety Borneo jest ostatnią australijską wyspą, jaką zobaczę. Widok jak z bajki!!
Jest mi szkoda, bo boje się, że już nigdy tu nie wrócę. Siedzę w samolocie i widzę Ocean Spokojny. Jestem śpiąca wię nic więcej nie dam rady napisać.

9 lipca 2003 r.

Brrrr!!! Ale zimno!!! Rzeczywiście Alaska to zimny kraj. Przepiękne jest morze i plaże, ale góry – to także fantastyczny widok. Środek lata, a tam… śnieg! Raczej opaleni ludzie to tam nie mieszkają. Ale za to zobaczyłam prawdziwego niedźwiedzia polarnego, foki i pingwiny. Znowu siedzę w samolocie, piszę dziennik i zastanawiam się, co będzie jutro?

10 lipca 2003 r.

Nie wiedziałam, w co się mam dziś ubrać. Mieliśmy zobaczyć Waszyngton. Tutaj oglądaliśmy Biały Dom. Też chciałabym w takim zamieszkać. Nasza mądra rezydentka wytłumaczyła nam, dlaczego „biały”. Od 1814r. dom, w którym mieszka głowa państwa jest malowany na biało. W środku było po prostu przepięknie. Pokoje były ogromne. Salon wielkością przypominał mój dom! Osobny korytarz gdzie znajdowały się same biura. Myślę, że sypialni było około 100. Całość udekorowana dziełami sztuki, kolorowymi bukietami kwiatów, posągami i perskimi dywanami. Poczułam się jak… dama! Wszędzie ochrona i sługa. Z okien Salonu Owalnego, najważniejszego politycznie pokoju świata, widać ogromną iglicę – pomnik Waszyngtona. Jeszcze tylko gmach Kongresu i … Wodospad Niagara! Kongres był ogromny i ładny, ale ja ciągle myślałam o Niagarze. Gdy stanęłam na punkcie widokowym moim oczom ukazał się zachwycający, 51 metrowy Niagara Falls. Masa ludzi z aparatami i lornetkami. Wodospad wpływa do rzeki Niagara, która ma, aż 58 kilometrów długości. Mieliśmy godzinę czasu wolnego. Ja, kupiłam sobie obraz ręcznie namalowany, który przedstawia Niagarę w całej okazałości. Gdy siedziałam w samolocie zobaczyłam już po raz ostatni Nowy Jork. Jest już godzina 15.00, a przez głośnik słychać znany głos „Pod nami Meksyk, dziękuje za lot”. Od razu udaliśmy się do Palenqe, w którym znajdowały się ruiny miasta Majów i Park Narodowy. Pozostałości miasta wyglądały jak na obrazku w książce do historii. Poznaliśmy historię, kulturę i obyczaje Majów. Park Narodowy nie był zbyt interesujący, więc nie będę o nim pisać. Natomiast bardzo zachwycił mnie wulkan Ixtacihuati o wysokości 5286 m n.p.m. Na szczytach śnieg, a zbocza pokryte lasami sosnowymi i jodłami.
Leżę na szczęście już na kanapie i robię okłady zimnym lodem na moje zmęczone nogi.



11 lipca 2003 r.

Strój kąpielowy i rejs na Kubę. Na szczęście dziś bez zwiedzania. Poznałam Kubańczyków, którzy okazali się bardzo sympatyczni. Pokazali nam wyspę i opowiedzieli jej historię. Wieczorem poszłam na prawdziwą, kubańską zabawę i tańczyłam znane, kubańskie tańce. Przyszłam bardzo późno, więc nawet nie wiem, o której usnęłam.

12 lipca 2003 r.

Jestem zła, bo odwołali nam rejs na Dominikane. Więc, już dziś dopłyniemy do Ameryki Południowej. Rejs po Morzu Karaibskim, to było to, o czym zawsze marzyłam. Zawsze chciałam zobaczyć: delfiny, rekiny, małe piranie i ryby kolorowe jak pióropusze pawi. Do Panamy przybiliśmy o 19.00. A teraz jest już 20.00 i siedzę w samolocie, który leci do Brazylii. I znowu słyszę ten głos „W Brazylii znajdziemy się za 12 godzin! Życzę miłego lotu i dobrej nocy”

13 lipca 2003 r.

O 8.00 dolecieliśmy do Brazylii. Wsiedliśmy do autokaru i pojechaliśmy do miejsca zwanego Errsia de Capivara. Były tam prehistoryczne malowidła naskalne. Nikt do dziś nie wie, kto i kiedy je namalował. Do dziś jest to zabytek, który znajduje się na światowej liście zabytków UNESCO. Kolejnym miejscem był Park Narodowy Amazonia. Nigdy się nie spodziewałam, że mogę zobaczyć tyle przepięknych rzeczy zabranych razem. Całość Parku zajmuje, aż 1 000 000 ha. Znajdują się tam skaliste jaskinie, wzdłuż których płynie basen wód sedymentackich i małe strumyki ogromnej Amazonki.
W tropikalnych lasach deszczowych, zobaczyłam bardzo zróżnicowaną roślinność. Rosną tam: paprocie, storczyki, drzewa z ananasami, liany, kauczukowce i palmy. Oczywiście nie mogło też zabraknąć dzikich zwierząt: pancerników, jeleni, tapirów, małp, delfinów amazońskich mrówkojadów. Ale to nie był koniec. Gdy szłam, na moim ramieniu usiadła kolorowa papużka, która jak się okazało nazywana jest przez tubylców Kika. W głębi lasu zobaczyłam tukany i kolibry, które również były bardzo przyjazne. Po wyjściu z dżungli, wsiedliśmy do samolotu i po godzinie znaleźliśmy się w Buenos Aires. Mieliśmy wielkie szczęście, bo właśnie odbywał się tam ogromny karnawał. Przez całą noc oglądaliśmy ludzi poprzebieranych w kolorowe stroje. Niektórzy wyglądali śmiesznie, a inni bardzo poważnie, ale w każdym stroju musiała być zasada, aby było kolorowo. Głośna, latynoska muzyka wprawiała wszystkich w szampański humor. Ludzie tańczyli, śmiali się i rozmawiali. To było doskonałe pożegnanie z Ameryką.

14 lipca 2003 r.

Nikt, dziś nie mógł wstać. Wszyscy byli zaspani i zmęczeni tańcem do białego rana. Ale jak mus to mus. Samolotem dolecieliśmy na Przylądek Horn. Jest to miejsce w Ameryce Południowej najbardziej wysunięte południe i stąd właśnie ruszyliśmy statkiem na nowy kontynent AFRYKA. Do brzegu Przylądka Igielnego, przybiliśmy o 16.00. Czkało nas teraz zwiedzanie Republiki Południowej Afryki. Najbardziej znanym i lubianym miejscem dla turystów jest Greater ST. Lucia Wetland Park. Nazwa długa i skomplikowana, ale miejsce wprawiało w zachwyt. Był to zespół rezerwatów, rezerwatów, którym znajdowały się szlfy przybrzeżne, rafy i sawanna. Moja podróż powoli się kończy, ale jak można być w Afryce i niezobaczyć Egiptu i Sahary. Więc siedzę teraz w samolocie, który leci do Egiptu.


15 lipca 2003 r.

Z samego rana oglądaliśmy Memfis. Były tam starożytne świątynie, nekropola i piramidy. Wśród nich słynny Sfinks. Potem udaliśmy się do Kairu. Miasta islamu. Było tam dużo zabytków architektury, ale także dużo… śmieci. Jeszcze tylko wyprawa na pustynię Sahara. Jak się dowiedziałam, ma ona, aż 7 mln. km. powierzchni. Teraz niestety siedzę już w samolocie, ale nie lecę na jakąś tropikalną wyspę, ale do… domu! Ale co dobre szybko się kończy. To była podróż jak z marzeń!!

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 12 minuty

Ciekawostki ze świata