Zygmunt Bauman
„O pożytkach z wątpliwości” - Polityka
Impuls moralny jest bardzo słaby, krótkowzroczny. Z wiekiem nie nabiera sprawności ani wytrwałości. Łatwo się gubi, kiedy tylko znajdzie się nieco dalej od bezpiecznej strefy, w której łatwo wyznacza się granice dobra i zła. Wszyscy mamy świadomość, że wojny i plagi są złem. Jednak mimo tej świadomości nasze postępowanie przyczynia się do nich. Problem więc polega nie na naszej nieświadomości dobra i zła, ale na nieumiejętności działania zgodnego z naszymi przekonaniami. Miedzy świadomością moralną a sprawiedliwością polityczną istnieje wielka otchłań. Mają się one tak do siebie jak mechaniczne środki transportu do zdolności pokonywania dużych odległości przez istotę ludzką, która, choć dwunożna i wyprostowana została wyposażona przez naturę tylko w jedną parę nóg. Polityka próbuje znaleźć sposób na zawieszenie moralnej jaźni, na odsunięcie na bok odpowiedzialności moralnej za własne czyny. Etyka wiele ma wspólnego z teologią, ponieważ nie można mówić o istnieniu dobra i zła bez wiary w istnienie czegoś wyższego. Biblia dwukrotnie opowiada o pochodzeniu moralności. Raz mówi o tym, że moralność zrodziła się z niepewności, raz, że z posłuszeństwa. Religia jest więc uznaniem ludzkiej niesamowystarczalności, zależności od sił wyższych. Religia jest uniwersalna, to dużo więcej niż jakiś konkretny kościół, czy liturgia. Człowiek jest stworzeniem niepełnym, a marzącym o spełnieniu, śmiertelnym, a marzącym o nieśmiertelności. Postępująca sekularyzacja mówienie o Bogu w tradycyjnym rozumieniu zastępuje mówienie o Prawdzie, Rozumie, czy Postępie. Nie są one czymś innym od Boga, są tylko jego innym określeniem.
Totalność jest dążeniem do władzy i panowania, prowadzi do uznania państwa za instytucję służącą totalizacji. Kiedy problem moralności przeniesiemy z jednostki na arenę społeczeństwa zaczynamy mówić o problemie sprawiedliwości. Walka z niesprawiedliwością może być tylko zadaniem wspólnym, sprawą autonomicznego społeczeństwa. Takiej sprawiedliwości zagrażają nie władcze skłonności i pokusy państwa, ale rosnąca bezsilność. Polityczna bezsilność ma swoją podstawę z szeroko stosowanej metody „braku alternatywy”. Metoda ta polega na tłumaczeniu własnych (często niewłaściwych działań) brakiem jakiegokolwiek wyboru. Tak jak w minionej epoce problem stanowił totalitarny przymus, tak dzisiaj rodzi się problem prawie odwrotny. Rozpad społecznych totalności, które potrafiły zapewnić sobie niezależność, będzie prawdopodobnie głównym problemem kolejnych lat. Dlatego tak ważne są dla nas wspólnoty. Choć pewnie będzie ciężko, gdyż najlepszym spoiwem dla wspólnoty jest „zbrodnia pierwotna”. To ona daje najlepsza gwarancję długowieczności. Powolne odradzanie się komunitaryzmu jest żywa reakcją na niemoc państwa i władzy. Ciężko jest jednak tworzyć wspólnoty, ponieważ ze swojego założenia wspólnota powinna być złożona z ludzi takich jak my, zaś takich trudno znaleźć. Ludzkość jest bowiem maszyną do wytwarzania nierówności, odmienności i mimo, że dzięki nim nasze człowieczeństwo jest bogatsze to nie zawsze potrafimy sobie z tym poradzić. Sens idei praw człowieka sprowadza się w istocie do prawa bycia innym i do poszanowania naszej inności. Tą inność należy szanować również w sferze kultury, która nie polega na narzuceniu tożsamości ustalonych zgodnie z pewnymi normami, ale na docieraniu do prawdy poprzez innych i razem z innymi.
Polityka dalekosiężnych konsekwencji jest źródłem naszych nieszczęść. Główną przyczyną niepewności i ryzyka są w dzisiejszym świecie cele działań. Często dzieje się tak, że owe cele okazują się nam już po fakcie, po działaniu i wówczas na własne usprawiedliwienie nazywamy je „nieprzewidzialnymi skutkami”. Z niewiadomych względów mimo świadomości ryzyka nadal podejmujemy ryzykowne działania. Mamy nadzieję, że ich skutki nie okażą się dla nas zgubne i że będą choć w niewielkim stopniu przewidywalne. Różnica między skutkiem a skutkiem ubocznym jest tak samo obiektywna jak miedzy produktem a odpadem. W toku walki o władze podejmuje się decyzje o tym, co jest celem „uprawnionym”, a co skutkiem ubocznym. Wachlarz środków działania rośnie w bardzo szybkim tempie. Znacznie gorzej jest z rozdziałem tych środków. Polityka sprawiedliwości nie sprawdza się w tej dziedzinie. Nierówności widać tu gołym okiem. Trzeba stworzyć konkretne prawa, które pozwolą taką politykę skutecznie uprawiać. Innym problemem jest globalizacja odpowiedzialności, powstająca na skutek wydłużenia się łańcucha przyczyn i dalekosiężnych skutków działania. Powinno być tak, że cokolwiek zdarzy się komukolwiek z nas, wszyscy czujemy za to odpowiedzialność. Tymczasem odpowiedzialność rozpraszamy, odsuwamy jak najdalej od siebie. Przyczyniają się do tego media, które uczą nas odporności na cudze cierpienie. Pokazują nam „karnawały współczucia”, ograniczając się do przybliżenia przerażającego oblicza ludzkiej nędzy, wystrzegając się pilnie, by nie obnażyć jej prawdziwych przyczyn. Nie pokazują, że wolny rynek niszczy źródła utrzymania milionów ludzi na całym świecie, że za pośrednictwem przemysłu zbrojeniowego i handlu bronią kwitną konflikty plemienne, itp. to wszystko pokazywane jest przez różowe okulary, a widz nie czuje, że kiedykolwiek mogłoby to dotknąć także i jego.
Brak stałości zagościł już we wszystkich dziedzinach życia ludzkiego. Dominuje w naszym życiu osobistym choć też coraz częściej pojawia się na stopie zawodowej. Pracodawcy wolą nie wiązać sobie rąk, a od pracowników też nie oczekują stałego zaangażowania. Wymagają od nich absolutnego, przez 24 godziny na dobę, poświęcania się bieżącym zadaniom, lecz nie żądają lojalności na stałe. Giddens mówi o „związkach czystych”, które mają to do siebie, że mogą być w każdej chwili rozwiązane, bez żalu, bez smutku. Ludzie zastrzegają sobie prawo do zerwania takiego związku już na początku, niejako z góry. Z chwilą kiedy znajomość przestaje przynosić oczekiwaną satysfakcję kończy się. Angażowanie się na dłużej uważane jest dziś za zbyt duże obciążenie, którego większość z nas nie chce się podejmować. Wolimy sto razy zaczynać od nowa, niż zaangażować się w coś pojedynczego, jedynego, na wyłączność. Tak samo jest na scenie politycznej. Agora zaczęła bardziej przypominać teatr niż miejsce ważnych wystąpień. Pokazuje się na niej coraz to nowe spektakle, z udziałem coraz to nowych aktorów. A my, zupełnie jak widzowie w teatrze, mamy za zadanie jedynie ocenić to chwilowe działanie (nie całokształt), poklaskać komuś, lub go wygwizdać. Nastąpił silny kryzys idei przedstawicielstwa. Obywatel zaś stał się tylko konsumentem, który nie ma żadnego wpływu na dostarczany mu „towar”. Nieuczciwe byłoby obarczanie całą winą za taki stan rzeczy tylko i wyłącznie polityków. Można ich natomiast winić za to, że nie mówią całej prawdy o zachodzących mianach układu władzy i w ten sposób jeszcze bardziej utrudniają obywatelom stawienie oporu przeciwko tym zmianom.
Na kształt dzisiejszego świata wpływają dwa równoległe, ściśle ze sobą połączone procesy. Pierwszy to pozornie niepowstrzymany proces globalizacji, która wyjmuje władzę z rąk polityków, a gospodarkę spod politycznej kontroli. Drugi, bardziej złożony, to indywidualizacja. Proces ten polega na zdejmowaniu kolejnych społecznie tworzonych i społecznie obsługiwanych sieci asekuracyjnych, podczas gdy obywatelom karze się wykonywać brawurowe skoki. Tak jak pierwszy proces w dużym stopniu niweczy sens oraz atrakcyjność interesowania się i zajmowania polityką, tak drugi ogranicza możliwości dawania znaczącego wyrazu politycznym zainteresowaniom. Tym samym więc władza ucieka polityce. Problem więc polega nie na braku przedstawicieli władzy, a na przywróceniu zerwanej niestety więzi polityki z władzą. Pada pytanie czy podział (przez wielu uznawany za przestarzały) na lewice i prawice nie powinien zostać zmieniony. Może to właśnie ciągłe nawiązywanie do politycznej przeszłości sprawia, że obecnie mnożą się polityczne problemy? A może raczej widmo komunizmu był dla kapitalizmu siłą napędową, swoistym mechanizmem kontrolno-korekcyjnym. Dzisiaj żaden taki mechanizm nie istnieje i może to jest właśnie błąd. Być może nadzieją jest socjalizm, którego Bauman jest zagorzałym wyznawcą. Socjalizm odradza się jak Feniks, z każdej kupki popiołu, w jaki dzień po dniu obracają się wypalone marzenia i zwęglone nadzieje ludzi. I będzie się odradzał dopóty, dopóki ludzkie marzenia i nadzieję będą obracać się w popiół, dopóki ludzkiemu życiu brakować będzie godności i dostojeństwa.