Dzisiaj jest koniec roku szkolnego, czyli wakacje. Tym samym rozpoczęła się moja wakacyjna przygoda. Plecak spakowany. Zaraz przyjdzie po mnie kolega i jedziemy pociągiem do Dziwnowa, gdzie czeka na nas instruktor. Stamtąd do Świnoujścia i na wyspę Bornholm. Tydzień temu rozpoczęło się tam sezonowe nurkowanie i trwa ono trzy tygodnie. Mogliśmy jechać siedem dni wcześniej z gimnazjalistami, lecz trwał jeszcze rok szkolny. Bagaż mój był ubogi, ponieważ walizki wysłane były wcześniej. Zabrałem: słodkie przekąski, latarkę, baterię, walkmena i pieniądze jakieś 150zł.
Mój tata zawiózł nas na PKP, a tam wsadził w pociąg. Gumiś, czyli Piotrek mój kolega, miał dużo kucia przed końcem roku. Chciał zdać z historii na czwórkę, więc musiał wkuć całą książkę do historii. Ale zdał i myślę, że w Świnoujściu zdradzi mi historię jakiegoś zabytku. Nagle usłyszałem głośny pisk. Pociąg zatrzymał się na stacji w Kamieniu Pomorskim. Wysiedliśmy i zauważyliśmy wielkie drzewo leżące na torach. Usunięcie go trwałoby 5 godzin, a my musimy być za godzinę w Dziwnowie, a że do Dziwnowa jest 15 km postanowiliśmy jechać autostopem.
Kiedy tak czekaliśmy na samochód Piotrek zaczął mi opowiadać o Katedrze św. Jana Chrzciciela z 1934r. Zbudowana ona jest stylem romańsko-gotyckim z wysoką wieżyczką. W końcu nie wytrzymałem i poszliśmy do centrum zwiedzić tę katedrę. Weszliśmy na wieżę, ale za jaką cenę, to jest piractwo. Widok był piękny, nawet dostrzegłem bar mleczny, gdzie później zjedliśmy tak zwany obiad, czyli kubek mleka i lody waniliowe. Po uczcie, łapaliśmy autostop. Łapaliśmy, łapaliśmy aż złapaliśmy czerwony Polonez cały porysowany i oblepiony naklejkami. A w środku sześćdziesięcioletni dziadek z czapką i kataną jak u harlejowca i na dodatek z napisem Black–Jack na ręce i spodenkami w czerwone groszki. Jechał jakby ścigał się ze ślimakiem i przegrywał. Ale po pięciu godzinach byliśmy w Dziwnowie.
Padnięci nie szukając hotelu rozłożyliśmy się na chłodnym piasku plaży. Rano obudziły mnie wrzaski dzieci które próbowały nas zakopać w piasku. Zjedliśmy coś z moich słodkich przekąsek, a mianowicie Lu petitki, bo tylko one nie miały czekolady. Znów dostałem lekcję historii. Tym razem o pensjonatowej zabudowie z XIX w. gdzie są wydmy, aleje do przechadzki, morskie zagajniki i nadrzeczne trzcinowiska. Pomyślałem, że warto byłoby pospacerować po parku. Piotrek też. No to spacerowaliśmy. Pełno tu było zakochanych par, aż mi się niedobrze zrobiło. Szybko uciekliśmy łapać autostop. Przyszło nam to łatwo.
Piotrek spostrzegł busa z naklejkami firmy kosmetycznej. Pomyślał nawet, że może to jego wujek, który jest przedstawicielem handlowym w tej firmie. Więc zagadał do niego opowiadając jednocześnie, że chcemy dostać się do Świnoujścia. Pan z busa zaproponował nam, że może nas zabrać, ale jedynie do Międzyzdrojów.
W taki oto sposób dojechaliśmy do Międzyzdrojów. Zjedliśmy wreszcie prawdziwy obiad za który zapłaciliśmy nieziemską cenę. W Międzyzdrojach zwiedziliśmy też Gabinet Figur Woskowych, Dom Strachów i Muzeum Przyrodnicze Wolińskiego Parku Narodowego. Kiedy przechadzaliśmy się po rezerwacie żubrów spostrzegł nas Nurek, ponieważ na plecakach mieliśmy odznaki „Bornholm 2003” takie jak on. Zmierzał w tym samym kierunku co my, a jechał sam, więc zabrał nas ze sobą.
Jest on bardzo miły , młody i ma fajny samochód. Było już późno, więc my z Piotrkiem położyliśmy się na siedzeniach, a Franek czyli Nurek, nasz wybawca prowadził samochód do Świnoujścia. Obudziłem się przypadkowo, a kiedy wyszedłem z samochodu czułem się jakbym płynął na statku. Oczywiście to byłoby niemożliwe, lecz gdy wyszedłem z gigantycznego parkingu, oczom moim ukazało się rozległe morze. Pan Franek wytłumaczył mi, że za przepłynięcie na Bornholm płaci 320 zł za samochód z czterema osobami, a jest sam, więc pomyślał, że jeżeli płyniemy także na tę wyspę weźmie nas ze sobą. Uściskałem go i poszedłem po Piotrka. Dopłynęliśmy.
Spojrzałem w lewo, w prawo i nie mogłem uwierzyć, nie ma tu dróg i samochodów tylko ścieżki rowerowe. Pożegnaliśmy się z panem Frankiem i ruszyliśmy łapać rowerstop i udało się. Trzech Japończyków zabrało nas na bagażniki ich rowerów do hotelu „Feriepark”, gdzie mieszkali nasi instruktorzy i koledzy z kolonii.
Samodzielna podróż na wyspę Bornholm jest dla mnie wielką przygodą. Nauczyłem się podróżować autostopem i radzić sobie w trudnych sytuacjach. Ta podróż to też zapoznanie nowych ludzi, którzy potrafią pomagać bezinteresownie.