Motywy biblijne stale przewijają się we wszystkich dziedzinach sztuki - literaturze, malarstwie, muzyce, rzeźbiarstwie... Biblia, podobnie jak mitologia grecka, jest właściwie wszechobecna w naszej kulturze i związana z nią w nie-zwykle mocny sposób. Księga ta ma nie tylko znaczenie religijne, symbolizuje też postęp ludzkości, jej rozwój... Inspiruje artystów - wiele dzieł nie powsta-łoby przecież, gdyby nie ona.
Odniesień do Biblii nie trzeba szukać daleko. Jeśli mówimy o malarstwie i rzeźbiarstwie - wystarczy rozejrzeć się po rozmaitych świątyniach, by zauwa-żyć piękne freski, obrazy i rzeźby, przedstawiające sceny czy postacie biblijne. Doskonałym przykładem może być słynny na cały świat, namalowany przez Michała Anioła Sąd Ostateczny z Kaplicy Sykstyńskiej, Ostatnia Wieczerza Le-onarda da Vinci czy Madonna Sykstyńska Rafaela... Z rodzimych dzieł mogę tu wspomnieć choćby ołtarz Wita Stwosza w krakowskim Kościele Mariackim.
Biblia w muzyce? I tu też przykładów można znaleźć sporo - od pieśni, hymnów i psalmów kościelnych powstałych w różnych epokach, aż do muzyki współczesnej - gdzie postacie Boga i świętych przejawiają się często, w najróż-niejszych kontekstach. Motywy chrześcijańskie, biblijne, stały się w pewnym sensie modne... Nie o tym jednak będę pisać.
Zanim przejdę do literatury - tematu, którym chcę zająć się nieco dokład-niej, wspomnę jeszcze o motywach biblijnych w komiksie - konkretniej w ko-miksie japońskim. Wbrew temu, co mogłoby się zdawać - nawiązań do Biblii jest tu całkiem sporo. Przede wszystkim Neon Genesis Evangelion - występu-jące tu nazwy takie jak Lilith, Adam czy Eva, mają znaczenia symboliczne, mo-żemy doszukiwać się wielu podtekstów i ukrytych znaczeń. Drugim tytułem, który ściśle nawiązuje do Biblii jest Hellsing, poruszający często kwestie ko-ścioła i jego wyznawców. Jako ciekawostkę mogę napisać, że jedna z występu-jących w tym komiksie organizacji nosi nazwę pochodzącą od nazwiska Judasza - "Iscariott". Takich przykładów można by wymienić wiele - ja jednak zajmę się już moim tematem przewodnim, jakim jest literatura.
Biblia w literaturze to niezwykle szeroki temat, istnieją bowiem tysiące książek, które w mniejszym lub większym stopniu nawiązują do tej Świętej Księgi. Jeśli brać pod uwagę te nieco starsze, to wpływów Biblii możemy się dopatrywać choćby w Balladynie Słowackiego, gdzie mowa o sądzie i karze, którą sprowadza na główną bohaterkę Bóg. Stwórca ukazuje się tu, podobnie jak w Biblii, jako sędzia sprawiedliwy, przed którym grzeszni śmiertelni nie są w stanie ukryć niczego. W Legendach Arturiańskich pojawia się motyw świętego Graala – kielicha, z którego pił ponoć sam Jezus podczas ostatniej wieczerzy. Mogę też wspomnieć o Trenach Kochanowskiego – są one przecież w pewnym sensie rozmową poety z Bogiem, rozważaniem nad życiem wiecznym i spra-wiedliwością Stwórcy... Z kolei Quo Vadis Sienkiewicza to już dzieło niemal całkowicie opierające się na chrześcijaństwie, opowiadające o jego początkach – spotykamy tu jednego z uczniów Chrystusa, apostoła Piotra. – Takich przy-kładów można podać setki, bo w literaturze nie braknie motywów biblijnych w najróżniejszych formach i kontekstach. Ja jednak wolę zawęzić moje poszuki-wania Biblii w literaturze do książek bardziej współczesnych, a konkretniej dwóch tytułów. Oba z nich są bardzo ściśle związane z tą Świętą Księgą, a wy-brałam je przede wszystkim dlatego, że należą one do moich ulubionych lektur i często zdarza mi się do nich wracać. Zanim jednak zajmę się tymi książkami, muszę zaznaczyć różnicę, jaka nastąpiła przez wieki w podejściu ludzi do Biblii. Niegdyś była ona wielką świętością, wszyscy traktowali ją niezwykle poważnie i nie ważyli się bezcześcić dzieła. Z czasem jednak ten respekt i szacunek, jaki ludzie żywili do Świętej Księgi stopniowo się zmniejszał, co ma swe odbicie także w nawiązującej do Biblii sztuce. Dziś pojawia się wiele dzieł, które mają do niej stosunek prześmiewczy, patrzą na nią z przymrużeniem oka - właśnie tak jest z książkami, o których mam zamiar napisać.
Pierwsza z nich to właściwie klasyka, obowiązkowa lektura każdego mi-łośnika literatury. Powieść ta wydana została po raz pierwszy w 1966 roku i jest dziełem słynnego rosyjskiego pisarza, Michaiła Bułhakowa. Mowa tu oczywi-ście o słynnym "Mistrzu i Małgorzacie". Związek tej książki z Biblią jest nieza-przeczalny i bardzo ścisły. Już jeden z głównych bohaterów jest postacią znaną nam ze Świętej Księgi - mam tu na myśli samego Szatana, któremu Bułhakow nadaje nazwisko Woland. Szatan Bułhakowa różni się od tego, którego wszyscy znamy z kościoła - jest przede wszystkim zaskakująco ludzki. Inteligentniejszy niż przeciętny człowiek, bardziej wyrafinowany... A jednak ludzki. Choć Wo-land jest Władcą Piekieł, choć robi w Moskwie niemałe zamieszanie i kompli-kuje życie wielu jej mieszkańców... To jednak czytając "Mistrza..." nie możemy się pozbyć uczucia sympatii dla tej barwnej postaci, nie potrafimy jej nie lubić. Szatan Bułhakowa jest w gruncie rzeczy dobrotliwy... Nie rozumie tylko ludz-kiej pazerności i małości.
Idąc dalej tym tropem - jakie biblijne postacie spotykamy jeszcze w "Mi-strzu..."? Z pewnością trzeba tu wspomnieć o Chrystusie i Piłacie. Bułhakow przedstawia ich w ciekawy i dość realistyczny sposób. Podoba mi się jego inter-pretacja Biblii. Nie zaprzecza on żadnemu z opowiadanych w Świętej Księdze wydarzeń - udowadnia jedynie, że wszystko to jest mocno przerysowane i na-ciągane. Jezus, znany powszechnie jako Ha-Nocri, wcale nie był jakąś wybitną czy wspaniałą postacią. Ot - zwykły człowiek, jednak zbyt naiwny w swojej do-broci i szczerości. To właśnie w głównej mierze naiwność doprowadziła go na krzyż. A Poncjusz Piłat? Też nie był nikim nadzwyczajnym. Można go nawet określić postacią tragiczną - samotny, dręczony wyrzutami sumienia po skazaniu Chrystusa na śmierć... Jest jeszcze Mateusz Lewita, Judasz i szereg innych bi-blijnych postaci, które zagrały w "Mistrzu" nieco mniej znaczące role. Ja jednak przechodzę już do drugiej pozycji, którą chciałam przedstawić.
Kto z miłośników fantastyki nie kojarzy Terrego Pratchetta czy Neila Gaimana? To właśnie oni w 1990 roku wydali "Dobry Omen", książkę, w której nie sposób nie zauważyć śladów Biblii.
O ile Bułhakow tylko lekko podkpiwał sobie ze Świętej Księgi, tak już Pratchett i Gaiman robią to w nieco bardziej otwarty sposób. W swojej książce przedstawiają nam własną wersję apokalipsy – apokalipsy w naszym, współcze-snym świecie. Apokalipsy, która może nadejść choćby dzisiaj. Mimo, zdawa-łoby się, poważnego tematu, książka ma charakter komediowy. Autorzy przed-stawiają znane nam postacie biblijne w sposób zabawny, niepoważny. Mamy więc Azirafaela – anioła-antykwariusza z zamiłowania i jego przyjaciela – Crowleya, diabła uwielbiającego muzykę klasyczną i stare samochody. Mamy też Antychrysta, zwiastuna apokalipsy – z tym że jest to jedenastoletni, całkiem normalny chłopiec... A jego piekielny ogar, będący urodzinowym prezentem od samego Szatana, nade wszystko uwielbia aportowanie patyków i obgryzanie ko-ści. Już po tym krótkim opisie można stwierdzić, jaki charakter ma „Dobry Omen” – osobiście mogę występujący tam rodzaj humoru porównać z Monty Pythonem, z którym to zresztą styl Pratchetta jest często kojarzony.
W ciekawy sposób autorzy przedstawiają Boga – w zasadzie trudno okre-ślić go mianem postaci pozytywnej... Tak samo jak Szatan pragnie on przecież końca świata i ostecznej rozgrywki między siłami „dobra” i „zła”. Nie bez po-wodu napisałam oba te wyrazy w cudzysłowach – choć z góry przyjęte jest, że to Niebo reprezentuje dobro, a Piekło stanowi ciemną stronę... To jednak auto-rzy zdają się w to powątpiewać. „Będzie śmiesznie, jak się okaże, że obydwaj pograliśmy nie tak jak trzeba, co? A jeszcze śmieszniej, gdy się okaże, że to ja popełniłem uczynek dobry, a ty zły...” – zwraca się na początku książki Crowley do Azirafaela. To moim zdaniem ciekawe spojrzenie na sprawę. Kto powiedział, że to akurat Bóg jest dobry? Co w Nim takiego, że jest lepszy od Szatana? – zdają się pytać autorzy. Zarówno Władca Piekieł, jak i Pan Niebios są zacie-trzewieni – chcą się nawzajem wyeliminować, swoje królestwo uczynić jedy-nym istniejącym. Lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby wygrał Bóg? A może Szatan? Po dłuższym rozważeniu okazuje się, że żadne rozwiązanie nie byłoby dobre... Bo tak naprawdę ani Niebo, ani Piekło, nie mogą egzystować bez siebie nawzajem – nie istniałoby w końcu światło, gdyby nie było ciemności. Zresztą, jak stwierdza Crowley, tylko zło czy tylko dobro przez całą wieczność musia-łoby być potwornie nudne... W efekcie główni bohaterowie postanawiają za-trzymać apokalipsę.
Wracając jeszcze do postaci kluczowych książki, diabła i anioła... Jakie są różnice w przedstawieniu ich przez różnych autorów – Bułhakowa i Pratchetta z Gaimanem? W „Mistrzu i Małgorzacie” nie mieliśmy niestety okazji napotkać anioła. Zaś co do postaci Szatana... O Szatanie w „Dobrym Omenie” nie ma wiele – sam on jest postacią majestatyczną, władczą. Nie schodzi na ziemię, jego słów możemy wysłuchiwać jedynie dzięki Belzebubowi, wysłannikowi Piekieł. Woland jest inny – pragnie widzieć ludzi na własne oczy, przebywać z nimi i osobiście wpływać na ich losy. Już bardziej niż Pratchettowskiego Sza-tana przypomina mi pośledniego diabła, Crowleya – obaj są przecież tak łudząco podobni do ludzi, obaj mają swoje namiętności i pasje. Chyba właśnie to wpływa na naszą sympatię do nich... I na tym w głównej mierze polega cały żart, cała kpina z Biblii – nie może istnieć przecież zło ani dobro nieskończone, absolutne, jeśli diabeł „wcale nie jest taki straszny jak go malują”, a i aniołowi zdarzy się czasem popełnić błąd i zamieszać w życiu ludzi. Święta Księga prze-stała być właściwie święta dla tych pisarzy, których dzieła teraz omawiałam – to już tylko doskonały materiał na kolejną powieść, chwytliwy wątek, który można zgrabnie wpleść w fabułę... „Tylko”? A może „aż”?
To nie wszystko o czym mogłabym wspomnieć w tej pracy. Temat jest bardzo szeroki i to, co wypisałam do tej pory, stanowi tylko niewielki ułamek wpływu Biblii na naszą kulturę. Jak już na wstępie pisałam, ta Święta Księga jest praktycznie wszędzie, znane nam z niej motywy pojawiają się w niemal każdym dziele. Podsumowując tę pracę warto więc byłoby zadać pytanie: dla-czego tak właśnie się dzieje? Czemu wciąż spotykamy się z wątkami i posta-ciami z tej księgi? Czy faktycznie jest ona aż tak wielką inspiracją dla wszyst-kich twórców, nawet teraz, gdy straciła już nieco na swej świętości?
Moim zdaniem Biblia jest po prostu dziełem niezwykle uniwersalnym, bo zawiera bardzo wiele wątków i przesłań, które nie tracą na aktualności, które możemy interpretować na bardzo wiele różnych sposobów. To po prostu kanon znany w większym lub mniejszym stopniu nam wszystkim... Mimo swojego re-ligijnego charakteru jest dziełem niezwykle uniwersalnym, zawierającym liczne motywy które, bez względu na naszą wiarę, możemy przenosić do życia co-dziennego. Towarzyszy nam od wieków, jest obecna w naszej kulturze i niero-zerwalnie z nią związana – pełni podobną rolę jak mitologia w kulturze staro-żytnych. Myślę, że nawet jeśli w dzisiejszych, świeckich czasach ludzie całko-wicie stracą wiarę w Boga – to Biblia i zawarte w niej archetypy przetrwają. W końcu coś, co było obecne od niepamiętnych czasów w wielu dziełach i inspi-rowało rzesze twórców, nie może tak po prostu zniknąć z naszej kultury.
Literatura:
Biblia Tysiąclecia
Michaił Bułhakow - „Mistrz i Małgorzata”
Terry Pratchett, Neil Gaiman – „Dobry omen”
Maciej Chrzanowski, Stanisław Tarkowski – „Szkolny słownik motywów literackich”
Karol Estreicher – „Historia sztuki w zarysie”