Sen (część 1)
Rzęsiste łzy płyną strumieniami
I smutno jakby wszędzie
Co się stało z nim i z nami?
I co teraz z nami będzie?
Jakże los zdradliwy bywa
Zabiera, co chce
I jak człowiek ręce umywa
Nie widzi czy to dobrze czy źle.
A płakać można i to bez końca,
Widzieć dziecko tylko we śnie,
To tak jak ja nie widzę w dzień słońca
I coraz bardziej zadręczam się
Ile wyrządził jam złego
O przebacz mi Boże;
Zabiłem syna swojego,
Tylko śmierć mi pomoże.
Jakże nieszczęśliwy przypadek
Odebrał życie tak młode
Wszystko przez deszcz i wypadek
Wyrządził na sercu mi szkodę.
Sen (część 2)
Nie ujrzę zielonych drzew, ani ślepych kamieni
Straciłem wzrok i syna
Czuję się jak ten kamień leżący na ziemi
Którego wszystko się trzyma.
Jedyne, co jeszcze utrzymuje mnie przy życiu to sen,
Który wszystko rozumie i wie;
To on odbiera codzienności ciemny cień
Ukazuje mi syna, który kocha mnie
Kocha mimo to, że nie żyje
Piękny jest mój sen, wstrętne, zatem życie
We śnie jest przy mnie, a w życiu w sercu się kryje
Sen jest radością, zaś życie wyciem.
Synku nie mów bym nie odbierał życia sobie
Nie mów bym się nie poddał
Gdyż śmiać się przysiągłem Tobie
Odzyskał spokój, gdy na ziemi nie będzie już mnie.
Synku bez końca tak mógłbym śnić;
Widzieć, słyszeć i kochać Ciebie,
Nie umierać i cały czas przy Tobie być;
Niestety ja żyje na ziemi, a Ty wysoko w niebie.