- Łapać złodzieja! - krzyczy gospodarz karczmy.
W pogoń za mną ruszyło około dziesięciu chłopa. Wiedziałem, że nie mam zbyt dużych szans na ucieczkę przed konnym pościgiem. Czmychałem, więc do pobliskiego lasu, gdzie ścigający mnie jeźdźcy nie mogli poruszać się tak szybko jak na otwartym terenie. Powiedziałbym nawet, że musieliby zejść z konia by przebić się przez leśną gęstwinę. Moje przypuszczenia na szczęście sprawdziły się. Udało mi się umknąć.
Nie był to mój pierwszy raz łamania prawa. Już wiele razy kradłem jedzenie oraz różne kosztowności - biżuterie itp. Wiedziałem, że to złodziejstwo nie potrwa już długo i, że prędzej czy później ktoś mnie złapie tym bardziej, że jestem poszukiwany listem gończym.
Musiałem więc uciekać z kraju i ukryć się gdzieś na jakiś czas, aż wszystko ucichnie. Najbardziej odpowiednim miejscem było Państwo Krzyżackie.
W zakonie tym można było zostać rycerzem i znaleźć w ten sposób schronienie przed sprawiedliwością świecką, pod warunkiem poddania się żelaznej dyscyplinie wojskowej. Rycerzem jednak mógł zostać w zasadzie tylko człowiek pochodzący z rodu rycerskiego, którego językiem ojczystym był niemiecki. To był duży problem, lecz na szczęście znałem bardzo dobrze język niemiecki. Jedynym kłopotem było "rycerskie pochodzenie". Miałem jednak nadzieje, że uda mi się przechytrzyć w jakiś sposób krzyżackich rycerzy.
Wyruszyłem, więc w stronę Malborka gdzie Krzyżacy mieli swoją siedzibę.
Dołączyłem do grupy kupców, którzy zmierzali właśnie w te strony. Wreszcie po trzech dniach ciężkiej konnej jazdy dotarłem pod bramy ogromnego zamczyska. Słyszałem wiele opowieści na temat tej monumentalnej budowli, lecz rzeczywisty widok przerażał mnie najbardziej. Forteca ta zbudowana z czerwonej cegły posiadała w narożach wysokie wieżyczki z dużymi przyozdobionymi oknami - charakterystycznymi elementami architektury gotyckiej. Całość była otoczona fosą, a wejścia do zamku broniło przedzamcze. Gdy zbliżyłem się, usłyszałem "twardy", donośny głos:
- Czego!
Spojrzałem w górę i zobaczyłem wartownika. Chcąc dostać się do zamku rozpocząłem z nim konwersację:
- Chciałbym wstąpić do zakonu!
Nagle usłyszałem zgrzyt, pisk i ruchomy most przeciął głęboką fosę pozwalając mi na wejście do zamku. Przede mnie wyszło dwóch rycerzy i przeszukawszy mnie zabrali do jakiejś komnaty. Jeden z nich został ze mną, a drugi pobiegł gdzieś. Zapewne po kogoś ważniejszego w tym zamku. Miałem teraz czas na dokładniejsze przyjrzenie się wnętrzu tej warownej budowli. Fascynował mnie przede wszystkim konsekwentny system konstrukcji szkieletowej, w tym ostrołukowe sklepienia krzyżowo-żebrowe, przypory i łuki odporowe. Całość ta była przyozdobiona skromnymi, lecz pięknymi malunkami. Po niedługim czasie powrócił rycerz wraz z Krzyżakiem wyższym rangą. Znałem się trochę na hierarchii w zakonie, więc domyśliłem się, że ten nieznany mi wcześniej zakonnik jest marszałkiem wielkim. Zajmował się on sprawami dworskimi. Gdy zbliżył się do mnie uklęknąłem.
- Podobno chcesz wstąpić do zakonu. - powiedział spokojnym tonem.
- Tak! - odparłem głośno.
- Lecz dlaczego chcesz być krzyżackim rycerzem? - zapytał.
- Chce służyć Bogu. - odparłem odważnie.
- Lecz czy masz odpowiedni rodowód.
- Tak, mam! Jestem krewnym Konrada von Thierberga.
- O tak był on wielkim rycerzem. Mam nadzieje, że ty też pójdziesz w jego ślady. - powiedział marszałek.
Następnie rozkazał straży zaprowadzić mnie do cytadeli, gdzie mieściły się koszary, szpital oraz budynki mieszkalne. Przydzielono mi tam miejsce w koszarach. Dostałem podstawowe instrukcje co do zachowywania się w zakonie Najświętszej Marii Panny. Miałem być posłuszny wszystkim zakonnikom, a w szczególności wielkiemu mistrzowi. Obowiązywały mnie codzienne modlitwy, lecz wpierw musiałem się ich wszystkim nauczyć. W tym celu dostałem modlitewnik. Śluby rycerskie mogłem przyjąć dopiero wtedy, gdy nauczę się dobrze posługiwać mieczem i innym ekwipunkiem rycerskim.
Po roku ciężkiej pracy zostałem wreszcie pasowany na rycerza. Była to piękna chwila w moim życiu. Sam Ulryk von Jungingen uczestniczył w tej wielkiej uroczystości. Otrzymałem wtedy nie tylko piękną szatę z czarnym krzyżem, lecz także nowe imię - Michael von Wunderbar. Od teraz miałem prawo uczestniczyć w wyprawach wojennych, a był to czas, gdy zakon prowadził wojnę z Polską. Zakwalifikowano mnie do konnicy ponieważ wykazywałem się dobrymi umiejętnościami jeździeckimi. Otrzymałem, więc stosowny do mojej funkcji w armii ekwipunek. Byłem chroniony czterdziestokilogramową zbroją płytową. Głowę moją chronił zamknięty garnczkowy hełm. Również głowę mojego rumaka osłaniał żelazny pancerz. Do dyspozycji miałem także długą pikę oraz oczywiście miecz. Moje życie codzienne nie było zbyt ciekawe. Większość czasu spędzałem na modlitwie w klasztorze wraz z innymi zakonnikami. Uczestniczyłem także w codziennych ćwiczeniach wojskowych.
Prawdziwa przygoda rozpoczęła się dopiero, gdy wybuchło powstanie na Żmudzi. Żmudzinom nie podobały się rządy Ulryka von Jungingena. Wielki Mistrz postanowił, więc stłumić te rozruchy. Jungingen dowodząc dziesięciotysięczną armią ruszył na Żmudź. Oczywiście uczestniczyłem w tej wyprawie. Wykazałem się tam wielką odwagą i walecznością. Samego Ulryka von Jungingena uratowałem przed niechybną śmiercią. Uczestniczył on jak zawsze w walce, lecz tym razem śmierć jego była blisko. Rzuciło się na niego około trzydziestu powstańców. Próbował się bronić wymachując mieczem we wszystkie strony, lecz było ich zbyt dużo. W tym momencie wkroczyłem ja, Michael von Wunderbar i cudownym ruchem miecza tworzyłem drogę ucieczki dla Mistrza. Oczywiście udało się nam poskromić tą rebelie. Za moje zasługi Wielki Mistrz mianował mnie swoim osobistym rycerzem. Od tej chwili wzrosły moje przywileje w zakonie. Otrzymałem własną komnatę. Był to cudowny okres w moim życiu. Lecz małymi krokami zbliżała się już ostateczna potyczka między zakonem krzyżackim, a Polską i Litwą.
Mistrz Ulryk chcąc pierwszy zaatakować zebrał całą armię jaką miał do dyspozycji, a było to około trzydzieści tysięcy wojowników, i ruszył na Polskę. Swoje wojska zgrupował w miejscowości Świecie. Sądził, że właśnie tam odbędzie się końcowa bitwa. Lecz armia polska po połączeniu się z wojskami litewskimi ruszyła na Malbork. Jungingen był bardzo zaskoczony posunięciami Polski i Litwy. Postanowił przeciąć im drogę. Udało to się mu. Bo pod miejscowością Grunwald doszło do potyczki.
Armia polska składała się z pięćdziesięciu jeden chorągwi. W skład nich wchodziło dwadzieścia sześć chorągwi bogatych i możnych ludzi, siedemnaście ziemskich, trzy chorągwie lenne (mazowieckie), trzy zaciężne, czyli najemnicy z Czech i Moraw oraz dwie królewskie najlepiej wyszkolone i wyposażone. Sojusznicy Polski, czyli Litwini mieli czterdzieści chorągwi smoleńskich. Całość liczyła około czterdzieści tysięcy rycerzy. Tymi wszystkimi wojskami dowodził Władysław Jagiełło - król Polski. Armia Krzyżacka także składała się z pięćdziesięciu jeden chorągwi. Była jednak lepiej wyszkolona oraz wyposażona. Krzyżacy w przeciwieństwie do Polaków posiadali żelazne zbroje płytowe. Polacy zaś w większości mieli pancerz skórzany lub lamelowy, który słabo chronił przed zadawanymi ciosami. Mieliśmy więc dużą przewagę nad nieprzyjacielem. Ulryk śmiał się z wojsk wroga mówiąc:
- Tylko walcząc z Polakami przyjdzie się nam nieco wysilić, a reszta, choćby ich było i najwięcej, to lud prosty, który lepszy do łyżki niż do oręża.
Wielki mistrz był jednak niezadowolony z tego, że większa część armii polskiej stała pod lasem i w lesie. Trudno mu było tam uderzyć ponieważ rycerstwo dobrze radziło sobie tylko na otwartym terenie, a w leśnej gęstwinie nie potrafiło walczyć. Zebrano się więc na krótką naradę przy boku mistrza, by obradować w jaki sposób wywabić nieprzyjaciela z zarośli. Było wiele propozycji, lecz najlepszym pomysłem wykazał się Gersdorf. Według jego konceptu do króla Polski, Jagiełły należy wysłać dwóch heroldów z oznajmieniem, że mistrz przysyła mu dwa nagie miecze i wyzywa Polaków na bój śmiertelny, jeśli zaś mało im pola, to ustąpi nieco z wojskami, aby im go zwiększyć. Tak też się stało. Władysław Jagiełło otrzymał dwa nagie miecze i przekazane zostały mu także słowa Mistrza Ulryka. Jagiełło zawiódł się ponieważ spodziewał się poselstwa zgody i pokoju, a tymczasem było to poselstwo pychy i wojny. Więc wzniósłszy załzawione oczy do góry tak odrzekł:
- Mieczów ci u nas dostatek, ale i te przyjmuję jako wróżbę zwycięstwa, którego mi sam Bóg przez wasze ręce zsyła.
Władysław usłuchał mistrza i wyprowadził swoje wojska z lasu i zarośli.
Nagle usłyszałem przeraźliwy głos rogów, piszczałek. Tak, właśnie w tej chwili rozpoczęła się wielka bitwa, którą nikt już nie mógł zatrzymać. Do walki ruszyło całe skrzydło litewskie. Mistrz Jungingen wydał komendę do Frydrycha Wallenroda. I skinieniem prawicy ruszył czternaście chorągwi żelaznego rycerstwa. Armia Polska poczęła śpiewać starą bojową pieśń św. Wojciecha - "Bogurodzice". Lecz Litwini przegrali szturm. Choć niema się czemu dziwić. Jak można pokonać pałką z gwoździem rycerza z mieczem i w żelaznej zbroi. Następnie doszło do starcia Krzyżaków z Polakami. Walka przerodziła się w rzeź. Tarcza uderzała o tarczę, mąż zwierał się z mężem, padały konie, przewracały się znaki, pękały pod uderzeniami brzeszczotów hełmy, naramienniki, pancerze, oblewało się wszystko krwią.
Wielki mistrz Ulryk von Jungingen czekał cały czas w pogotowiu. Począł przygotowywać się do osobistego starcia z nieprzyjacielem. Zawołał mnie bym razem z nim ruszył do boju. Wraz z szesnastoma wyborowymi chorągwiami zajechaliśmy z boku Polaków. Siekąc polskich rycerzy Ulryk wzniósłszy rękę ku niebu wykrzyknął:
- Nie daj Bóg, abym ja opuścił to pole, na którym tylu mężnych poległo! Nie daj Bóg!
Wtedy właśnie obudziło się we mnie uczucie patriotyzmu. Byłem w końcu tak naprawdę Polakiem i byłem z tego dumny. Nie mogłem więc dopuścić by mój naród poległ. Zadałem więc mojemu przywódcy śmiertelny cios. Patrzył on wtedy na mnie. Widziałem w jego oczach zdumienie i zaskoczenie. Zdołał jednak jeszcze wymówić jedno słowo:
- Dlaczego?!
Także Polacy i Litwini nie wierzyli własnym oczom dlaczego zabiłem swojego rozkazodawcę. Nie zastanawiali się jednak długo i dalej twardo walczyli. Poległem wtedy zabity chyba przez samego Zawiszę Czarnego. Poległem jednak jako Polak, a nie Krzyżak.