Małe krzyki o pomoc...
Budynek mieszczący się za miastem, z czerwonej cegły, pięciopiętrowy, z małym podniszczonym placem zabaw. Opodal drzwi widnieje tabliczka informująca:
Dom Dziecka w Poznaniu
Ul. Pokątna 8
Pukam do drzwi. Otwiera mi pani w podeszłym wieku, z twarzą niewyrażającą niczego, bije od niej chłodem... Oprowadza mnie po tym ośrodku... Wąskie długie korytarze, kryjące wejście do "małej prywatności" dzieci z jednym oknem zabitym kratami, jednym tapczanem, jedną szafką... Od ścian odpryskuje farba olejna, tynk się sypie z popękanego sufitu. Aż się chce wyjść- uciec.
Zostaję wprowadzona do jadalni, w której właśnie trwa podwieczorek. Czuć stęchlizną. Dzieci przyglądają mi się bacznie, zapewne myślą: "Może to nowa mama"- odchodząc zabiorę im nadzieje, zostawię rozczarowanie.
Zaproponowano mi posiłek. Odmówiłam.
Przechodzimy do świetlicy, jeśli można to tak nazwać... Stary kolorowy telewizor ze trzema kanałami.
Poczęstowałam dzieci słodyczami, w które wcześniej się zaopatrzyłam. Jedne z zachłannością pochłonęły je.. Inne zostawiły na później?
Oczekują aż coś powiem... A mi jest ich tak żal! Pytam, siląc się na wesoły ton głosu:, „Co byście chciały otrzymać na Boże Narodzenie, pod choinkę?". Mała dziewczynka( w wieku około 6 lat) podeszła do mnie, złapała za udo- przytuliła się mocno... Wzięłam ją na ręce, choć wiedziałam, że nie mogę jej okazać za wiele ciepła, dać nadzieję, że ją zabiorę! Nie mogłam jej zostawić i nie mogłam jej tulić.
Postawiłam ją na ziemi, usiadłam na krzesło, ona przy mnie... Inne dzieci obserwowały nas.
Zaczęłam jeszcze raz: -Więc co byście chcieli dostać na Boże Narodzenie? Dziewczynka cichutko odpowiedziała mamę... Inne dzieci zaczęły mówić: -dom; -aby tata przestał pić; -aby jakaś ciocia, której dotąd nie znałam przyjechała i zabrała mnie stąd...
Małe krzyki o pomoc...