Kiedy pierwszego dnia wiosny do wsi Masów k/Opola przyjechały dwa Tiry firmy Lobbe wyposażone w dźwignie nikt z mieszkańców nawet nie śmiał przypuszczać, że ten słoneczny poranek będzie tak przełomowym w ich życiu. My już wiedzieliśmy z jakiego powodu te nowoczesne „roboty drogowe” zjawiły się w tej niezwykle małej, lecz nieszczęśliwej wiosce, nieszczęśliwej z powodu paru starych drzew rosnących tuż przy poboczu...
Do miejsca docelowego dojeżdżamy przed jedenastą. Czekając na pracowników opolskiej firmy dbającej o czystość w naszym województwie rozmawiam z panem odprowadzającym swoje dzieci do szkoły:
- Oooo, widzę, że pan z prasy, co, znowu jakiś wypadek?! Niech pan notuje: w ostatnim roku na ok. 300 metrowym odcinku jakim jest nasza główna ulica miało miejsce 17 wypadków, w tym 5 śmiertelnych. Dodam, że ofiarami byli tylko nieletni. Jak widzisz młody człowieku musimy sobie radzić sami i do 16 roku życia odprowadzamy te niczemu niewinne stworzątka do szkoły, bo ileż ludzi musiałoby ucierpieć, żeby Ci „na górze” spojrzeli trzeźwo na sprawę?!
Mimo męczącej kąpieli słonecznej idziemy porozmawiać z panią wracającą z pobliskiego sklepu z siatką zapełnioną po brzegi bułkami. Jednak obok nas jak z pod ziemi wyrasta malutka dziewczynka.
- Przepraszam, czy mógłby mnie pan przeprowadzić przez drogę? – pyta tak pewnie, jakby kupowała kolejnego cukierka w sklepie u zaprzyjaźnionej pani.
Pomagam małej przejść przez jezdnię i dzwonię do szefa Lobbe. Okazuje się, że pracownicy drogowi się spóźniają, ponieważ w centrum są straszne korki.
Kątem oka zauważam kobietę ciągle męczącą się z pełnymi siatkami. Pomagam jej donieść zakupy do domu, a ona w zamian informuje mnie o miejscu zamieszkania przewodniczącego „zielonych”, czyli organizacji trudzącej się obroną słynnych już drzew rosnących przy drodze.
- Tylko niech pan nie zdradza kto pana wtajemniczył, oni są naprawdę zdesperowani – dodaje strudzona kobieta.
Spotykamy się z panem Leszkiem, człowiekiem o sędziwym wieku, lecz nie leżącym przed kanapą jak koledzy z jego rocznika. Jest to mężczyzna bardzo żywiołowy, zachowuje się tak, jakby spodziewał się naszej wizyty.
- Czy pan zdaje sobie sprawę, jak ważne są dla nas te drzewa? To nie tylko kawałek natury, lecz także historii.
Staram się zrozumieć tego emerytowanego policjanta (!), lecz nie przychodzi mi to łatwo. Nie mogę pojąć, jak można być tak obojętnym na ludzkie cierpienia! Dzwoni telefon. Chłopcy już przyjechali. Żegnam się mile z panem od zieleni, przypuszczając, że z powodu dzisiejszej akcji nasza znajomość nie skończy się na jednym spotkaniu. Nie chcąc prowokować losu, nie wspominam o tym, że jego „dzieci” zostaną dziś ścięte.
Wracam do miejsca, gdzie spotkałem się po raz pierwszy z mieszkańcami. Dwa duże wozy przygotowują się już do swojej akcji popisowej. Jednak ku mojemu zdziwieni nie zebrała się nawet garstka miejscowych. Czyżby oni niczego nie podejrzewali?! Idę porozmawiać z mężczyzną robiącym jakieś wiosenne porządki.
- Że niby co???? Mają ściąć te nieszczęsne drzewa? Dzięki Bogu! Nareszcie! Wie pan ile zła one spowodowały? A teraz... wreszcie będę mógł puścić córkę samą do szkoły!
Po chwili zbiega się pół wioski, ludzie na bieżąco palą spadające z drzew gałęzie. Po każdym ściętym pieniu rozlegają się głośne oklaski. Kierowcy patrzą na tych ludzi, jak na zwierzęta zamknięte za klatką w naszym ZOO. Jednak sytuacja zaczyna wyrywać się spod kontroli - na miejscu „egzekucji” zjawa się chyba najbardziej niepożądany w tym momencie człowiek – p. Leszek, a to nie może wróżyć nic dobrego. Zaczyna grozić policją, sądem i wszystkimi możliwymi instytucjami, lecz już widać, że zaczyna uciekać przed zdesperowanymi chłopakami.
Czy to jacyś śmieszni wieśniacy, niczym z filmu „Pieniądze to nie wszystko” Juliusza Machulskiego? Nie, to są szczęśliwi ludzie z małego Masowa, ludzie, dla których pierwszy dzień wiosny 2004 był jednym z niewielu tak napawających optymizmem w ich monotonnym życiu.