Od początków ich istnienia, ludziom zawsze towarzyszyła śmierć. Dotyka zwykle starych czasami zjawia się za wcześnie, nawet niespodziewanie. Mimo, że śmierć jest czymś naturalnym dla każdej rzeczy, która żyje, to jednak ciągle wiąże się ona z pewną dozą tajemniczości. Coś nieuniknionego, tak oczywistego a jednocześnie mrocznego, nierzadko przerażającego. Nikt jej nie chce a ona niepokorna ciągle wraca. W średniowieczu temat śmierci był aż nadto bliski człowiekowi i trudno się dziwić, że wpływał on na obraz postrzegany przez niego a co za tym idzie, na sztukę, którą wytworzył. Czy teraz, po blisko pięciu wiekach coś się zmieniło? Czy potrafimy patrzeć tak na śmierć jak ludzie średniowiecza?
Średniowiecze to czas wzorców. Ludzie z tego okresu byli wręcz bombardowani wizerunkami legendarnych władców, dzielnych rycerzy i pobożnych świętych. Dużą władze zyskiwał kościół, który ze świętymi obrządkami, prawością a przede wszystkim ubóstwem, miał w tym czasie niewiele wspólnego. To z tego okresu wywodzi się teocentryzm i była to ostatnia epoka, w której tak bardzo wierzono w boga. Można powiedzieć, że ludzi średniowiecza łączyła właściwie tylko śmierć. W tamtym czasie Europę nawiedziła epidemia Dżumy, ludzie umierali dziesiątkowani przez chorobę, na którą nie było lekarstwa. Śmierć nie była wybredna, zabierała każdego. W "Rozmowie mistrza Polikarpa ze śmiercią" poznajemy jej ówczesne wyobrażenia- gnijący odrażający pożółkły trup kobiety, której nieodzownym atrybutem była kosa. Modny w tym czasie był motyw "tańca śmierci" (danse macabre). Śmierć brała do tańca ludzi z różnych stanów, nieważne czy był to władca, duchowny, kupiec czy żebrak. Korowód był liczny. Według historyków w średniowieczu czarna śmierć zabrała 1/3 ówczesnej populacji. Nie było osoby, która nie straciła bliskiego, krewnego bądź przyjaciela. Hans Holbein uwieczniał dziejący się na jego oczach dramat na drzeworytach nierzadko szydząc z "pobożnych" księży czy nieuczciwych medyków. Śmierć stała się czymś pospolitym. Ludzie stykali się z nią na ulicach i w domach. Pozostawał strach, że następną ofiarą będą właśnie oni. Mówi się, że jak trwoga to do boga, to też wierni widząc w szerzącej się epidemii karę boską, zaczęli iść w ślady wielkich świętych poddających się ascezie. Pokazywali w ten sposób odcięcie się od grzechów tego świata. Życie na ziemi ich nie dotyczyło. Zawsze uważałem, że "klepanie" Zdrowasiek nie czyni z babci w kościele świętej, ale w średniowieczu panował wtedy inny pogląd. Wracając do śmierci- należy pamiętać, że była ona czymś więcej niż tylko zejściem (czy też wejściem, jak kto woli). Umierać też, a może przede wszystkim należało godnie. Wystarczy wspomnieć świętej pamięci Rolanda, który poległ w obronie słodkiej Francji. W obliczu przeważającej siły nieprzyjaciela nie przeląkł się i nie wezwał posiłków. Jego ludzi wyrżnięto, ale można się też domyślać, jakie spustoszenia uczyniła ta beznadziejna obrona w szeregach wroga. Roland, którego bardzo podniosła śmierć została utrwalona w pieśni, leżąc pod sosną bije się w pierś i prosi o przebaczenie Boga za swoje grzechy. Na znak jego pojednania z nim, podnosi swoją rękawicę, po którą zlatuje z nieba Archanioł Gabriel. Po jego duszę przybyli aniołowie, którzy zabrali go prosto do raju. Czy jest coś, czego pragnąłby średniowieczny rycerz bardziej od takiej śmierci? Zapewne Roland przewracałby się teraz w grobie gdyby wiedział, że w jego słodkiej Francji zakazuje się noszenia dużych krzyży. Śmierć tego rycerza jest doskonałym przykładem ars moriendi- sztuki umierania. Mistrzem w tego rodzaju ćwiczeniach był człowiek z innego stanu- święty Aleksy. Zaraz po ślubie zostawił żonę na 30 lat "z górką”, aby przez ascezę całkowicie oddać się Bogu. W dniu jego śmierci w "wiecznym mieście", zabiły wszystkie dzwony, ruszyły procesje, sam papież z cesarzem żegnali świętego. Widzimy tu proste przesłanie. Żyj godnie, nie poddawaj się pokusom, oddaj się Bogu a będziesz nagrodzony. W średniowieczu śmierci było za dużo, aby mogła robić na ludziach wrażenie. Przywykli do tego beznadziejnego losu. Tu można dostrzec pewne podobieństwa do świata dzisiejszego. Co prawda nie nękają nas już liczne choroby. Podporządkowaliśmy sobie prawie wszystkie aspekty życia. Zdajemy się walczyć z nieuniknionym chcąc przedłużyć sobie życie, zachować ciało w dobrym zdrowiu. Śmierć głównie za sprawą nowoczesnych mediów stała się elementem wielkiej komercyjnej machiny. W każdym szanującym się filmie sensacyjnym czy dramacie a nawet komedii, ktoś umiera. Śmierć stała się pospolitym zjawiskiem, które samo w sobie już nie przeraża. Dlatego powstały horrory-, aby w jak najbardziej finezyjny sposób pokazać ból, jaki towarzyszy umieraniu. Stąd mamy fontanny krwi, rozczłonkowane ciała czy też ciała, które są tak zdeformowane, że przestają już być ciałami. Czy potrzebujemy już aż takich bodźców żeby dostrzec jak straszna jest śmierć sama w sobie? Jesteśmy z nią oswajani coraz wcześniej. Jej motyw coraz częściej pojawia się w literaturze młodzieżowej. Przykładem może być saga książek o nastoletnim czarodzieju, Harrym Potterze. Uważam jednak, że przedstawienie motywu śmierci w tej książce jest z moralnego punktu widzenia bardziej prawdziwe, oddziałujące lepiej na psychikę czytelnika niż np.: przedstawienie jej w coraz mniej inteligentnych kreskówkach, w który jest raczej powodem do śmiechu niż żalu. Mówię tu głównie o dzieciach, ponieważ dorośli żyjący w naszych czasem mają jeszcze świadomość, czym jest śmierć. Na początku dwudziestego wieku ludzkość przetrwała dwie wojny światowe, z czego ta druga mogła zakończyć się jej całkowitą zagładą. Wojna z biegiem lat robi się coraz bardziej niehumanitarna, wymyśla się nowe rodzaje broni, które są w stanie skuteczniej zabijać bądź trwale ranić. Tu już nie chodzi o konflikt zbrojny, niszczy się domy, zabija cywilów, a chyba największym błędem w historii ludzkości było wynalezienie bomby atomowej. Świat się zmienia a śmierć traktuje się coraz mniej poważnie. Młodzież chętnie słucha muzyki Heavy Metalowej, nosząc przy tym czarne ubrania z pentagramami. Śmierć stała się elementem subkultury, która rodzi ludzi przekonanych o swojej mroczności i porozumieniu ze śmiercią. Media informacyjne donoszą ciągle o nowych zgonach czy to wypadkach samochodowy, czy morderstwach a tak naprawdę reagujemy tylko na informacje, że zginął jakiś sławny muzyk bądź polityk, śmierć szeregowego człowieka nie ma znaczenia. Nie widzę w tym nic złego, bo przecież gdybyśmy przejmowali się śmiercią każdego człowieka to albo żylibyśmy w nieustającej depresji albo sami odebralibyśmy sobie życie przez widno nadchodzącej śmieci. Tak naprawdę nie chodzi o to jak reagujemy na śmierć, ale czym ona dla nas jest. Wszyscy pamiętamy atak na wierze World Trade Center czy choćby wypadek księżnej Diany. Te wydarzenia nagłośnione przez media poruszyły opinie publiczną. Niewątpliwie była to wielka tragedia jednak przez ofensywną postawę mediów stała się niczym więcej jak ogólnoświatowym Reality Show. Tragedie, zgony, łzy na żywo. Marzenie każdej stacji telewizyjnej. Ludzie chcą wiedzieć więcej i tu koło się zamyka. Samonapędzająca się machina komercji produkująca groteskowe zachowania i sztucznie generowane odczucia. Czy za to przelewali krew ludzie wszystkich frontów świata? Czy śmierć jest teraz tylko kolejnym tematem, który młodzież przerabia na lekcji polskiego?
Chyba lepiej, że staramy się korzystać z życia. Śmierć zawsze była czymś tajemniczym. Dopóki ludzie nie zyskają pewności, co jest po drugiej stronie, a zdaje się, że nie będzie to prędko, ponieważ jak dotąd nie było osoby, która by śmierć przeżyła żeby nam opowiedzieć, co jest po drugiej stronie, dopóty będzie się o niej mówiło jako o czymś strasznym i będzie ciągle tematem, o którym warto mówić, tematem, który warto utrwalać. To, że śmierć jeszcze coś dla nas znaczy, że odczuwamy ból przy stracie kogoś bliskiego czyni z nas ludzi. To nasze uczucia są początkiem i końcem wszystkiego. Kto wie, może właśnie przez nie ludzkość kiedyś przestanie istnieć, ale według mnie warto jest podjąć to ryzyko i po prostu czuć, że się żyje. Poza tym, jeżeli religie tego świata nie są tylko wielką zbiorową halucynacją to śmierć jest dopiero początkiem drogi, o której nikt z żyjących (nieżyjących także) nie może nam powiedzieć.