SPIS TREŚCI
Wstęp
1. Rozdział I – Zjednoczenie Niemiec punktem zwrotnym w stosunkach wzajemnych Niemiec i USA
2. Rozdział II – Plany Europy w zakresie bezpieczeństwa i obrony
3. Rozdział III – Niemcy i USA po 11 września
4. Rozdział IV – Problem Iracki
Zakończenie
Spis literatury
WSTĘP
Republikę Federalną Niemiec i Stany Zjednoczone przez cały okres istnienia dwóch państwowości niemieckich łączyły wyjątkowe stosunki. Niemcy Zachodnie wiele zawdzięczały wsparciu i poręczeniu Waszyngtonu, począwszy od pomocy w procesie demokratyzacji i odbudowy gospodarczej kraju, pokonanego i podzielonego w wyniku II wojny światowej, aż po gwarancję bezpieczeństwa oferowaną przez cały okres zimnej wojny. Nie uniknięto przy tym rozdźwięków we wzajemnych stosunkach, zwłaszcza gdy w grę wchodziły próby manifestowania interesów narodowych. Nie ma też wątpliwości co do tego, że te wyjątkowe stosunki niemiecko-amerykańskie budowano na założonym z góry ograniczeniu suwerenności Niemiec.
Celem tej pracy jest przedstawienie w skrócie ewolucji stosunków niemiecko-amerykańskich w okresie od zjednoczenia Niemiec w 1990 r. aż do amerykańskiej interwencji militarnej w Iraku na przełomie 2002/2003 roku. Chodziło o wyeksponowanie pewnych elementów, kształtujących stan wzajemnych relacji po zjednoczeniu Niemiec oraz przedstawienie momentów, które w sposób szczególny wpłynęły na charakter tych stosunków.
ROZDZIAŁ I
ZJEDNOCZENIE NIEMIEC PUNKTEM ZWROTNYM W STOSUNKACH WZAJEMNYCH NIEMIEC I USA
Po zjednoczeniu Niemiec w 1990 r. i rozpadzie Związku Radzieckiego pod koniec 1991 r. w stosunkach Niemcy-USA pojawiły się nowe elementy. Z jednej strony nadal doceniano wkład Ameryki w ochronę swych europejskich sojuszników. Zgadzano się też, że Stany Zjednoczone pozostały jedynym mocarstwem zdolnym w tak silnym stopniu kształtować sytuację w świecie. Z drugiej jednak strony, zniknięcie zagrożenia radzieckiego osłabiło zależność państw zachodnioeuropejskich, w tym Niemiec, od Ameryki. Zmniejszyło się zapotrzebowanie na amerykańskie wsparcie militarne, i miało zasadniczy wpływ na zmianę społecznego poparcia dla amerykańskiej obecności wojskowej w Niemczech.
W niemieckim społeczeństwie w pierwszych latach po zjednoczeniu występowała pewna dwuznaczność postaw. Akceptowano militarne zaangażowanie USA w obronę Europy, a zarazem odrzucano ideę stworzenia czysto europejskiego systemu bezpieczeństwa, wykluczającego mocarstwo zza Atlantyku. Opowiadano się za sojuszem ze Stanami Zjednoczonymi przy jednoczesnym braku poparcia dla wojskowej obecności USA w Niemczech. Zdecydowana większość Niemców popierała wycofanie wojsk amerykańskich z terytorium ich państwa uważając, ze potwierdziłoby to odzyskanie pełnej suwerenności.
Ta zmiana postaw społecznych Niemców wobec Stanów Zjednoczonych w niewielkim tylko stopniu dotyczyła kręgów rządowych. W owym czasie politykę europejską trapił podwójny dylemat: problem niekontrolowanego rozwoju niemieckich sił zbrojnych oraz gospodarczej dominacji Niemiec połączonej z centralnym położeniem na kontynencie. Czynnik amerykański powodował, że po raz pierwszy siła wojskowa Niemiec nie była traktowana przez sąsiadów jako zagrożenie. Nic dziwnego, że przedstawiciele rządzącej koalicji CDU/CSU-FDP uważali bliskie stosunki z USA za „kotwicę niemieckiej polityki zagranicznej\" . Z jednej strony koalicja rządowa popierała plan obecności 150 tyś. żołnierzy amerykańskich w Niemczech. Z drugiej zaś, po 1990 r. politycy niemieccy inaczej widzieli rolę USA w Europie, opowiadali się za powierzeniem Ameryce funkcji wspierającej, a nie dominującej, jak to było przez ostatnie cztery dziesięciolecia. Jasno rysowała się zatem perspektywa, że wraz z postępem procesu integracyjnego w Europie, Niemcy oraz pozostałe państwa europejskie będą musiały w większym stopniu liczyć na własne siły. Rozumiano jednak konieczność nadania stosunkom transatlantyckim nowego charakteru. Ówczesny minister obrony Niemiec Volker Ruhe precyzował tę myśl następująco: „Musimy oprzeć partnerstwo transatlantyckie na nowych podstawach. Potrzebne jest nowe partnerstwo: z jednej strony Ameryka jako partner, który będzie popierał budowę nowej Europy, z drugiej zaś Europa, która bierze więcej odpowiedzialności za siebie i pokój światowy. Trzeba też, aby Ameryka na nowo zdefiniowała swą rolę zarówno jako mocarstwa światowego, jak i w ramach Sojuszu.\" . Zatem już na początku lat dziewięćdziesiątych w myśleniu niemieckich polityków wybijało się pragnienie znacznego wzmocnienia pozycji Niemiec w płaszczyźnie partnerstwa transatlantyckiego.
Takie myślenie wychodziło naprzeciw tezom formułowanym w Waszyngtonie. Politycy amerykańscy wyraźnie stawiali na współpracę z Niemcami na arenie międzynarodowej nazywając to „partnerstwem w przywództwie”. Co więcej, starali się też przekonać innych Europejczyków do zaakceptowania aktywniejszej roli zjednoczonych Niemiec na kontynencie. Amerykanom chodziło o to, aby Niemcy zdecydowały się silniej angażować na arenie międzynarodowej, zgodnie ze swoją nową rangą i znaczeniem. Pojawiała się też perspektywa włączenia Niemiec jako stałego członka do Rady Bezpieczeństwa ONZ.
12 lipca 1994 r. Federalny Trybunał Konstytucyjny wydał orzeczenie przesądzające o możliwości udziału żołnierzy niemieckich w akcjach zbrojnych poza obszarem Niemiec i NATO. Zbiegło się to w czasie z wizytą prezydenta Clintona w Niemczech, który komentując to wydarzenie, powiedział: „Dotychczas Niemcy przewodziły w forsowaniu integracji Europy i dzieleniu odpowiedzialności między poszczególnymi państwami europejskimi. Teraz można mieć nadzieję, że Niemcy podejmą bardziej energiczne starania o rozwiązanie problemów zarówno w Europie jak i poza jej granicami.\"
Przekonaniu, że Niemcy będą teraz odgrywać bardziej wyrazistą rolę na arenie międzynarodowej, nie towarzyszył jeszcze wówczas niepokój o to, czy w tej nowej sytuacji Niemcy pozostaną lojalnym i w pełni oddanym sojusznikiem USA. W nowych warunkach lojalność Niemców wobec Ameryki nie musiała oznaczać bezwzględnego posłuszeństwa. Nie ulegało jednak wątpliwości, że czasy, w których Stany Zjednoczone jako mandatariusz po prostu wykładały swoje stanowisko, a Niemcy je akceptowały, przeminęły.
ROZDZIAŁ II
PLANY EUROPY W ZAKRESIE BEZPIECZEŃSTWA I OBRONY
Na początku lat 90tych uznano, że taka struktura jak UE musi mieć własną politykę w zakresie bezpieczeństwa i obrony, a także własne siły wojskowe. Tylko wówczas będzie czuła się odpowiedzialna za swe bezpieczeństwo, zdolna samodzielnie podejmować działania, a nie czekać na decyzję potężnego sojusznika zza oceanu.
Autorzy pomysłu: przywódcy Francji i Niemiec podejmując próbę zbudowania Eurokorpusu, który miał być zalążkiem przyszłej armii europejskiej dowodzili, że kształtująca się UE wymaga własnych, nowych możliwości także w zakresie obrony.
Stany Zjednoczone w okresie prezydentury George’a Busha z dezaprobatą odnosiły się do planów ożywienia Unii Zachodnioeuropejskiej i utworzenia z niej zbrojnego ramienia Unii Europejskiej. Sceptycyzm Waszyngtonu wobec planów zbrojeniowych Europy brał się stąd, że dostrzegano w nich zagrożenie nie tylko dla amerykańskiej dominacji w NATO, ale również dla stosunków amerykańsko-niemieckich. Obawiano się również umocnienia francusko--niemieckiego przywództwa w Europie, co w rezultacie doprowadziłoby do podważenia integralnej struktury Paktu. Amerykanów nie przekonały argumenty, że europejskie siły zbrojne będą wykonywały tylko takie misje, w których NATO (a więc głównie USA) nie będzie chciało lub mogło uczestniczyć.
Amerykańskie zastrzeżenia wobec planów Europy w zakresie bezpieczeństwa i obrony stawiały Niemcy w trudnej i delikatnej sytuacji. Z jednej strony, chcąc utrzymać dobre stosunki z USA, nie mogły zignorować amerykańskich zastrzeżeń. Z drugiej strony należało potwierdzić historyczne już zbliżenie francusko-niemieckie oraz kontynuowanie procesu integracji europejskiej. Umocnienie europejskiej tożsamości obronnej leżało w interesie Niemiec, gdyż zwiększało ich znaczenie na kontynencie. Rozwiązanie dylematu Niemiec nie było więc sprawą prostą.
Nowa administracja amerykańska z prezydentem Clintonem na czele, nie dostrzegając w procesie tworzenia europejskich sił zbrojnych konkurencji, początkowo nie wykazywała tak dużego zaniepokojenia, jak ekipa Busha. Minister obrony Niemiec Ruhe dowodził, że Eurokorpus „wzmacnia fundament konstrukcji transatlantyckiej. Dalsza integracja europejska stawia nowe zadania przed NATO. Eurokorpus pomoże je wypełnić, umacniając równocześnie europejski filar partnerstwa transatlantyckiego\" . Pytaniem było jednak to, czy Niemcom uda się zrealizować cele w zakresie tworzenia sił europejskich, w wielu punktach wyraźnie sprzeczne w wykładnią francuską, zwłaszcza jeśli idzie o kwestie autonomii wobec NATO i USA. Czy efektem budowanej tożsamości europejskiej w zakresie bezpieczeństwa i obrony nie będzie rozchodzenie się dwóch członów NATO: amerykańskiego i europejskiego? Problem ten od połowy lat dziewięćdziesiątych kładł się głębokim cieniem na relacjach amerykańsko-niemieckich. W 1996 r. Waszyngton z największym trudem zaakceptował koncepcję, zgodnie z którą europejscy członkowie Sojuszu będą mogli tworzyć „koalicję\" i podejmować samodzielne misje wojskowe bez udziału Amerykanów.
Kolejna spór między Ameryką a RFN pojawił się pod koniec 1997 r. Wówczas to USA wystąpiły z propozycją zmiany koncepcji strategicznej Sojuszu, który z europejskiego paktu obronnego powinien stać się „siłą na rzecz pokoju od Bliskiego Wschodu po Afrykę Środkową\". Niemcy nie wykazywali zbytniego entuzjazmu dla amerykańskich sugestii dowodząc, że zjednoczona Europa nie musi konkurować z „wielowymiarowym\" mocarstwem światowym - Ameryką, ani nie powinna usiłować go naśladować . Gdy w styczniu 1998 r. Stany Zjednoczone zabiegały o poparcie sojuszników dla ewentualnej interwencji militarnej w Iraku, Niemcy ograniczyły się jedynie do poparcia moralnego, nie zamierzając wspierać ani finansowo, ani tym bardziej militarnie działań amerykańskich demonstrując, że nie są już wyłącznie posłusznym realizatorem zamierzeń wielkiego sojusznika zza Atlantyku.
Podczas szczytu UE w Kolonii na początku czerwca 1999 r. zdecydowano, że Unia Zachodnioeuropejska będzie istniała jedynie do końca 2000 r., a potem jej zadania przejmie Unia Europejska. W tym samym roku podjęto też decyzję o powołaniu specjalnego korpusu interwencyjnego, liczącego 60 tyś. żołnierzy, który zdolność operacyjną miał osiągnąć do 2003 r. Odchodząc od dotychczas używanego terminu europejskiej tożsamości obronnej (ESDI) na rzecz Europejskiej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony (ESDP) dowodzono, że Europa Zachodnia, w tym Niemcy, jest zdecydowana realizować swe niezależne od NATO (dokładniej USA) zamierzenia w zakresie bezpieczeństwa. Stanowisko Berlina było prostą konsekwencją skrywanych głęboko rachub na odegranie przez silne, zjednoczone Niemcy dominującej roli politycznej w Europie, znacząco osłabiając obecność Stanów Zjednoczonych w Europie.
Dla USA stało się jasne, ze Niemcy wraz z większością krajów europejskich nie będą sojusznikami, na których zawsze będzie można liczyć.
NIEMCY I USA PO 11 WRZEŚNIA
Zupełnie nowe elementy do stosunków niemiecko-amerykańskich wniosły wydarzenia związane z atakiem terrorystycznym na Stany Zjednoczone 11 września 2001 r. Niemal natychmiast kanclerz Schroder zadeklarował „nieograniczoną solidarność” z USA, zgłaszając gotowość swego kraju do udziału w ewentualnej akcji militarnej. Można było przypuszczać, że klasa polityczna w Niemczech bez oporów zgodzi się na wykorzystanie potencjału militarnego w wojnie z terroryzmem. Jednak przed rozpoczęciem działań w Afganistanie Niemcy oraz większość członków NATO zaczęli zadawać pytanie, czy i w jaki sposób ma obowiązywać art. 5(„jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”) gdy agresorem nie jest konkretne państwo, jeśli brak ewidentnych dowodów winy Al-Kaidy i Osamy bin Ladena. Wobec wielu wątpliwości, czy podjęte działania nie mają znamion prostej agresji wymierzonej przeciwko suwerennemu, choć uprawiającemu dyktatorską politykę państwu, poważne zastrzeżenia niemieckiej opinii publicznej uznać trzeba za uzasadnione i zrozumiałe.
Bez względu na racje, jakie kierowały Niemcami, kwestionującymi amerykański plan interwencji w Afganistanie i ewentualny udział Bundeswehry, RFN w walce z rozszerzającym się terroryzmem udzieliła zdecydowanego poparcia amerykańskim wysiłkom. Niemcy deklarując wolę uczestniczenia w akcji militarnej w Afganistanie kierowały się nie tylko zobowiązaniami sojuszniczymi i poczuciem lojalności wobec Stanów Zjednoczonych. Wzrastała odpowiedzialność za bezpieczeństwo i sytuację międzynarodową oraz pozycje gospodarczą w świecie. „Po zakończeniu zimnej wojny, odtworzeniu jedności państwowej i odzyskaniu pełnej suwerenności, Niemcy dzięki pomocy amerykańskich i europejskich przyjaciół oraz partnerów mogli przezwyciężyć skutki dwóch wojen światowych” - tak udział RFN w wojnie z terroryzmem uzasadniał Schroder. Potwierdzało to nowe aspiracje RFN i poczucie jej pozycji na arenie międzynarodowej. Pomimo to liczne grono deputowanych zapowiadało głosowanie przeciwko udziałowi Bundeswehry w akcji w Afganistanie (Enduring Freedom), co groziło rozpadem koalicji. W tej sytuacji kanclerz zdecydował się połączyć głosowanie nad tym wnioskiem z votum zaufania dla swojego rządu. W ten sposób zmusił przeciwników do wycofania sprzeciwu.
Taktyka zastosowana przez Amerykę podczas operacji zbrojnej w Afganistanie, pozwoliła koalicji czerwono-zielonej uniknąć eskalacji protestów i krytyki ze strony przeciwników zaangażowania Bundeswehry. Stany Zjednoczone zdecydowały się działać głównie samodzielnie. Wchodziły jedynie w dwustronne układy z członkami NATO, prosząc ich o pomoc zbrojną, logistyczną lub fachową w konkretnych sprawach i momentach. W rezultacie niemiecki potencjał wojskowy, podobnie jak i pozostałych sojuszników europejskich z wyjątkiem brytyjskiego, został wykorzystany podczas walk w stopniu niewielkim.
Znaczącą rolę odegrała Republika Federalna tradycyjnie już na polu dyplomatycznym. Dyplomatyczne zaangażowanie w zorganizowanie konferencji pokojowej i włożony wysiłek, aby zakończyła się ona powodzeniem, wreszcie samo miejsce konferencji (Petersberg), umacniały wizerunek Republiki Federalnej jako państwa poczuwającego się do odpowiedzialności za ład w świecie, a równocześnie przywiązanego do działań politycznych. Wspieranie Amerykanów przyczyniło się do umocnienia partnerstwa transatlantyckiego.
Oceniając sam przebieg akcji zbrojnej w Afganistanie, wielu niemieckich ekspertów, uznało, że wbrew przewidywaniom nie przyczyniła się ona do umocnienia partnerstwa transatlantyckiego. Podkreślano, że sojuszników europejskich Ameryka potraktowała z typową dla siebie arogancją, pomijając przy podejmowaniu strategicznych decyzji. Wynikało to nie tylko z amerykańskiego poczucia siły i woli ignorowania Europejczyków. Dla USA wojna z terroryzmem – w przeciwieństwie do Niemiec- stała się sprawą najważniejszą, gdyż po raz pierwszy od dziesiątek lat chodziło o amerykańskie bezpieczeństwo i w tej sytuacji Waszyngton nie chciał ryzykować, wypuszczając z rąk kierowanie kampanią w Afganistanie.
W tym czasie przeciętny obywatel Niemiec, choć wstrząśnięty okrucieństwem zbrodni na Manhattanie, nie był przekonany o konieczności zaangażowania się w wojnę. Dla Niemców nie był to wstrząs na miarę doświadczenia amerykańskiego, nie uważali, aby uprawniał on do ogłoszenia powszechnej krucjaty przeciwko terroryzmowi. Na kanwie rosnącego przekonania, że Amerykanie uzurpują sobie prawo odgrywania roli światowego „żandarma\", strzegącego ładu i porządku, odżyły nastroje antyamerykańskie i z nową mocą ujawniły się w społeczeństwie niemieckim przekonania pacyfistyczne.
PROBLEM IRACKI
Gdy prezydent Bush w orędziu o stanie państwa, wygłoszonym w styczniu 2002 r., określił Iran, Irak i Koreę Północną mianem „osi zła\", dając do zrozumienia, że kolejnym etapem prowadzonej przez Stany Zjednoczone wojny ze światowym terroryzmem będzie rozprawienie się z reżimem Saddama Husajna, w Niemczech odezwały się niezwykle ostre głosy krytyki. Czytając wypowiedzi niemieckich polityków, odnosiło się wrażenie, że to nie terroryzm jest zagrożeniem dla świata, ale polityka USA. Narastająca w Niemczech fala krytyki zamierzeń i działań Ameryki, pozwoliła ujawnić niemal wszystkie dawne i nowsze napięcia oraz dysonanse między RFN a Ameryka. Niemcy nie kryli zastrzeżeń, co do słuszności rozszerzenia zasięgu operacji antyterrorystycznej oraz taktyki amerykańskiej. Minister obrony Rudolf Scharping stwierdził, że rozwiązania problemu, jakim dla świata jest iracki dyktator, nie należy zaczynać od ataku militarnego.
Ta krytyka wpisywała się zresztą w ton zarzutów, jakie pod adresem Waszyngtonu płynęły z różnych stolic europejskich. Potwierdzały one pojawiające opinie, że następuje proces rozchodzenia się Ameryki i Europy, jeśli idzie o przywiązanie do pewnych zasad i metod postępowania na arenie międzynarodowej. Europejczycy postrzegali terrorystów islamskich i „państwa zbójeckie\" jako zagrożenie nie tyle dla Zachodu, ile dla Ameryki z powodu jej globalnej polityki. Działania prezydenta Busha, postrzegającego świat w kategoriach dobra i zła i uznającego bezpieczeństwo własne za dobro naczelne, umacniały niefortunny stereotyp USA jako światowego „żandarma\" i aroganta, niechętnego zrozumieniu racji i punktu widzenia innych . Nie ulegało wątpliwości, że choć RFN solidaryzuje się politycznie z Waszyngtonem w walce z terroryzmem, to jednak ma coraz więcej pretensji do amerykańskiego sojusznika - o brak konsultacji, wyznaczanie fałszywych celów walki, ignorowanie ustalonych zasad międzynarodowych. Wszystko to sugerowało wyraźnie, że Niemcy nie zamierzają już dłużej opierać się pokusie przyjmowania w stosunkach z USA postawy bardziej niezależnej niż dotąd, co więcej stają się niezwykle krytyczni wobec pewnych cech polityki amerykańskiej. „Niemcy nie mogą zaakceptować sytuacji, gdy jeden kraj dyktuje, którędy droga, a inni muszą potakiwać\" - stwierdził K. D. Voigt, koordynator ds. współpracy niemiecko-amerykańskiej w MSZ . Narastająca krytyka pod adresem Ameryki ze strony przedstawicieli niemieckich elit politycznych szła w parze z nasilającym się „antyamerykanizmem” niemieckiej opinii publicznej. W tej sytuacji nie dziwi fakt, że gdy 22 maja 2002 r. prezydent Bush rozpoczynał swą pierwszą wizytę w Niemczech, kilkaset tysięcy głównie młodych Niemców protestowało na ulicach przeciwko wizycie „podżegacza wojennego\".
Tymczasem Bush zaskoczył wielu obserwatorów i polityków niemieckich. Jego przemówienie wygłoszone nazajutrz w Bundestagu zostało tak skonstruowane, aby rozwiać ów wizerunek „podżegacza wojennego\". Bush poparł integrację europejską, która oznaczała - jego zdaniem - większe bezpieczeństwo także dla USA, a nawet wezwał do „budowania wspólnego domu wolności\". Wyraźnym ukłonem w stronę niemieckich gospodarzy, było podkreślenie, że walka z terroryzmem, choć konieczna, nie może ograniczać się do środków militarnych. Reakcja na terror musi być „wyważona, jasna i celowa\", obejmować również nacisk dyplomatyczny oraz „zwalczanie ubóstwa i beznadziei\", które są korzeniami terroryzmu - dowodził Bush . Choć prezydent nie pozostawił wątpliwości co do swej determinacji w walce z międzynarodowym terroryzmem, to jednak opinie o jego wystąpieniu w Bundestagu były pozytywne. Występując na konferencji prasowej zarówno prezydent Bush, jak i kanclerz Schroder nie ukrywali, że udało się wyjaśnić wiele nieporozumień. Amerykański przywódca podkreślał, że nie ma jeszcze żadnych konkretnych planów odnoszących się do Iraku. Dopiero, gdy plany zostaną skonkretyzowane, rząd Niemiec określi swoje stanowisko, ale wcześniej skonsultuje je z sojusznikami - zapewniał z kolei kanclerz Republiki Federalnej . Gestem dobrej woli zwrócenie się prezydenta Busha do Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych z prośbą o współdziałanie w próbach rozbrojenia Iraku, dając czytelny sygnał, że chcą działać tak, jak życzy sobie tego przeważająca większość opinii międzynarodowej, a przede wszystkim ich europejscy sojusznicy.
Stąd też Amerykanów ogromnie zaskoczyło zachowanie kanclerza Schrodera, który zdecydował się zdyskontować w kampanii wyborczej do Bundestagu niechęć większości Niemców do wojny z Irakiem, do prezydenta Busha i polityki amerykańskiej. Tzw. gorącą fazę kampanii przed wyborami parlamentarnymi lider socjaldemokratów rozpoczął od ataku na swego sojusznika zza Atlantyku. „Musimy na nowo zastanowić się, czy Ameryka ma być naszym wzorcem - mówił Schroder, nawiązując do ówczesnej fali spektakularnych bankructw firm amerykańskich. To nie jest niemiecka droga. Niemcy stały się potężne dzięki wewnętrznej sprawiedliwości, dzięki temu, że pełnoprawni i świadomi pracownicy mogą na równi zmierzyć się z pracodawcami”. „Niemiecka droga\" — według Schrodera — to jednak przede wszystkim brak zgody na militarne „awanturnictwo\" w Iraku. Tak kanclerz określił amerykańskie zamiary wobec reżimu Husajna, nie negując bynajmniej potrzeby solidarności z USA . Granie na emocjach antyamerykańskich sięgnęło zenitu w momencie, gdy minister sprawiedliwości Herta Daubler-Gmelin w końcówce zaciętej kampanii wyborczej przyrównała polityczne metody prezydenta Busha do Hitlera. I choć kanclerz niemal natychmiast wysłał do Busha list z przeprosinami, niewiele mogło to już zmienić. Stosunki między Waszyngtonem a Berlinem znalazły się więc w najgorszym w dziejach RFN stadium. Doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego Condoleezza Rice nazwała je „stosunkami zatrutymi\" (poisoned relations) . Określenie to, powtórzone następnie przez sekretarza obrony Donalda Rumsfelda, stało się niemal obowiązującym terminem w odniesieniu do stanu relacji amerykańsko-niemieckich na jesieni 2002 r. Wydaje się, że postawa polityków niemieckich była przede wszystkim konsekwencją zmiany, jaka dokonała się w niemieckim myśleniu o roli i pozycji ich kraju w świecie. Pod rządami Schrodera i Fischera, nastąpiło pełne zdyskontowanie faktu, że Niemcy są już krajem całkowicie suwerennym i „normalnym\", a do tego największym oraz najsilniejszym w Europie.
Większość komentatorów nie negowała prawa Niemców do zachowań suwerennych, nawet krytycznych wobec Waszyngtonu. Jednak Republika Federalna Niemiec, odrzucając jakikolwiek udział w akcji zbrojnej w Iraku, nawet jeśli zadecyduje o niej społeczność międzynarodowa, w swej stanowczości i „antyamerykanizmie” tworzyła sytuację zupełnie nową. „Niemiecka droga\" oznaczała nie tylko przyjmowanie wobec Stanów Zjednoczonych postawy niezależnej, a nawet prowokującej i graniczącej z arogancją, ale też możliwość odrzucenia opinii ONZ oraz działanie bez porozumienia z innymi sojusznikami europejskimi. W tej sytuacji trudno było uciec od pytań o konsekwencje działań przywódców niemieckich. Po pierwsze, Berlin wykazując brak lojalności wobec sojusznika zza Atlantyku, utracił możliwość oddziaływania na amerykańską politykę. Po drugie, nowo proklamowana przez Berlin „niemiecka droga\" stanowiła wyzwanie dla Stanów Zjednoczonych i dla Europy.
Jednak stosunki amerykańsko-niemieckie muszą się rozwijać, Stany Zjednoczone to supermocarstwo o ogromnej sile oddziaływania, Niemcy zaś są zbyt ważne dla Europy i Ameryki, by nie podejmować prób przezwyciężenia napięć. Jednak zadrażnienia osobiste rzuciły na te relacje głęboki cień. Istota problemu leżała w częściowej utracie zaufania, powstałej na gruncie rozchodzenia się poglądów Amerykanów i Niemców oraz ich interesów.
Relacje między USA a RFN na początku drugiej kadencji rządu SPD- Zielonych, znalazły się w takim stanie, że w niczym nie przypominał on obrazu sprzed dwunastu lat, gdy to prezydent George H. W. Bush senior proponował Niemcom „partnership in leadership”.
ZAKOŃCZENIE
Stosunki między Ameryką a zjednoczonymi Niemcami stanowiły przez ostatnie dwanaście lat, podobnie jak w całym okresie zimnej wojny, ważny element partnerstwa transatlantyckiego. Ich punktem wyjścia była bliska współpraca między Waszyngtonem a Bonn w przełomowym okresie 1989/1990 r., gdy to dokonywało się zjednoczenie Niemiec. Ta współpraca kontynuowana była również po odbudowie jednej państwowości niemieckiej. Stan tych relacji najlepiej określił prezydent G. W. H. Bush senior, mówiąc o „partnerstwie w przywództwie\". Oznaczało to, że Ameryka uznaje wzrost roli i znaczenia Niemiec na arenie międzynarodowej, licząc równocześnie na zwiększony zakres odpowiedzialności i zobowiązań Niemiec nie tylko wobec Europy, ale i innych zakątków świata. Nadal też utrzymywało się przekonanie polityków amerykańskich, że mogą liczyć na lojalność i oddanie swego niemieckiego sojusznika.
Nowe relacje niemiecko-amerykańskie muszą uwzględniać różnicujące się podejście Ameryki i Niemiec do pewnych zasad i wartości, które jeszcze niedawno wydawały się wspólne dla świata Zachodu. Ameryka przywiązuje mniejszą wagę do organizacji międzynarodowych i dyplomacji, a większą do siły, jako argumentu w polityce zagranicznej. Niemcy natomiast chcą porządku międzynarodowego opartego na zgodnym współdziałaniu państw, ONZ, regulacji gospodarczej i dyplomacji. Aby te różnice nie zdołały do końca zantagonizować stosunków amerykańsko-niemieckich, obie strony muszą dążyć do kompromisów. W najbliższej przyszłości na stosunki niemiecko-amerykańskie oddziaływać będą emocje związane z poczuciem irytacji i zawodu, płynącym z Waszyngtonu. Tak jednoznaczne i stanowcze wystąpienie polityków koalicji SPD- Zieloni przeciwko administracji amerykańskiej, fala nieprzebierającej w formie krytyki niemieckiej „ulicy\" pod adresem prezydenta Busha nie pozostaną bez wpływu na stosunki w najbliższej przyszłości.
SPIS LITERATURY
1. Biegaj, Agnieszka, Stanowisko Stanów Zjednoczonych wobec Wspólnej Europejskiej
Polityki Bezpieczeństwa i Obrony, Sprawy Międzynarodowe, 1/2001
2. Drozd, Jarosław, Sprawiedliwe partnerstwo: RFN w poszukiwaniu nowej formuły współpracy z USA w polityce bezpieczeństwa, Sprawy Międzynarodowe, 1/2001
3. Kiwerska, Jadwiga, Problemy partnerstwa transatlantyckiego, Zeszyty Instytutu Zachodniego, 22/2001
4. Kiwerska, Jadwiga, Stosunki niemiecko amerykańskie, Zeszyty Instytutu Zachodniego, 32/2003
5. Parzymies, Stanisław, Stosunki transatlantyckie z perspektywy europejskiej, Sprawy Międzynarodowe, 1/2001
6. Stachura, Jadwiga, Dynamika stosunków transatlantyckich, Sprawy Międzynarodowe, 1/2001
7. Witryna Der Speiegel www.spiegel.de
8. Witryna Financial Times www.ft.com
9. Witryna International Herald Tribune www.iht.com
10. Witryna White House www.whitehouse.gov
11. Witryna Die Bundesregierung www.bundesregierung.de