„By istniało zwierciadło świata, świat musi mieć jakiś kształt” - jak Umberto Eco próbuje odzwierciedlić kształt średniowiecznej rzeczywistości?
To nie są słowa Umberto Eco. Brzmi to paradoksalnie, ale wypowiedzenie antagonistycznej tezy kryje w sobie wewnętrzną sprzeczność. Słowa te wypowiada Wilhelm, racjonalnie nastawiony empiryk (wbrew pozorom znaczenia tych dwóch pojęć nie są przeciwne, bowiem według nomenklatury Ajdukiewicza empiryzm przeciwstawia się aprioryzmowi, a racjonalizm irracjonalizmowi). Pisarz i filozof (mediewista, semiotysta i Bóg wie kto jeszcze) pokroju Eco z pewnością wyszedłby zgorszony oraz obrażony za próbę nazwania jego twórczości zwierciadłem „ciężkiego, mięsistego” realizmu. Dlaczego?
O tym, że „Imię Róży” jest powieścią historyczną nie wypada dyskutować. Jeśli ujmować pytanie postawione w temacie dosłownie, należałoby rozwikłać kwestię „w jaki sposób, jakimi środkami posłużył się autor w kreowaniu powieści”. Odpowiedź jest prosta, ponieważ świat przedstawiony w opowieści jest osadzony oczywiście w realiach średniowiecza. Świadczy o tym nie tylko czas i przestrzeń (kategorie bardzo niepewne w świetle ostatniej myśli filozoficznej natarczywie obecnej w utworze), ale również bohaterowie oraz masa motywów, którymi dzieło wręcz pulsuje. Mistycyzm, obecny za sprawą Hubertyna z Casale, raczkujący dopiero empiryzm ukazany w na wpół legendarnych osobach Rogera Bacona czy Mistrza Ockhama, powracający problem herezji przez działania Remigiusza czy Salwatora i bezlitośnie pozostawiający rysę na idyllicznym klejnocie, którym było opactwo - to wszystko kategorie bezustannie poruszane za czasów średniowiecza. Najciekawszymi kwestiami, które bliskie są autorowi „Imienia Róży” są spory o charakter Kościoła, problem inkwizycji, czyli dociekania prawdy, konflikt między mistycyzmem i scholastyką.
Główny spór to naturalnie finalne spotkanie dwóch walczących ze sobą frakcji: cesarskiej oraz papieskiej. Waśń dotyczyła problemu ubóstwa Jezusa Chrystusa, który ufundował podwaliny pod Kościół, przeżywający w średniowieczu szczyt swojej potęgi. Kościół, który swoją doczesną władzą (tzn. majątkiem ruchomym i nieruchomym) nieustająco naprzykrzał się Cesarstwu Rzymskiemu, w pewnym momencie napotkał ostry opór, w konsekwencji skończony przeniesieniem Stolicy Apostolskiej do Awignonu (historia zaczęła się w 1303 roku, czyli dwadzieścia cztery lata przed akcją książki, kiedy to król Francji Filip porwał papieża Bonifacego do Awignonu - papież zaraz potem rzekomo zmarł na atak serca, a jego następnik, Klemens, postanowił na wszelki wypadek osiąść tam na stałe, choć złośliwi mówią, iż przesądziła o tym jego kochanka). Niezgody czy antagonizmy były zresztą domeną średniowiecza, charakterystyczne dla tego okresu są m.in. spory o uniwersalia, doprowadzające nie tylko do rozłamu na tle władzy świeckiej i kościelnej, ale również wewnątrz uniwersalistycznego Kościoła. Trwały nieustające metafizyczne dysputy teologiczne i filozoficzne o sprawy dobra, zła, hierarchii (ubóstwo również było niejako z tym związane), co pociągało za sobą daleko idące skutki w materialnej sferze tych dziedzin nauki.
W średniowieczu, wbrew obiegowym opiniom, istniał konflikt pomiędzy metodami poznawczymi, epistemologicznej płaszczyźnie filozofii. Nie dotyczy on jednak kontrastu pomiędzy, co mógłby sugerować wstęp, aprioryzmem i empiryzmem (o to jest o wiele za wcześnie), lecz o dwie postawy, które Nietzsche określa jako stanowisko apolińskie i dionizyjskie (Russell doprecyzowuje wręcz to pojęcie do orfickiego). Podejście apolińskie reprezentuje racjonalne, korzystające z dobrodziejstw rozumu dochodzenie do prawdy (nie musi być ono nawet dedukcyjne, jak czynił to Wilhelm z „Imienia Róży”, może wręcz ono negować istnienie związków przyczynowo-skutkowych, na których opierał się franciszkanin). Nastawienie dionizyjskie zaś przyznaje prym uczuciom jako podstawowemu źródłu poznania. Podział na te dwa stanowiska jest charakterystyczny dla kultury zachodniej, można by je nawet uznać za jej differentia specifica, ponieważ w żadnym innym kręgu kultury nie da się wyróżnić takiego schematu myślenia. W literaturze za pierwszy wyraz tej antytezy rozumowania zwykło się uważać „Przemyślnego szlachcica don Kichota z La Manche” Miguela de Cervantesa. Barokowy utwór opowiada o wędrówce marzycielskiego szlachcica oraz jego zdroworozsądkowego (Anglicy mają na to znakomite określenie „common sense”) sługi, o ich spojrzeniach na świat i drodze przez życie. Ten motyw przewodni pojawiał się później bardzo często, w różnych epokach, znajdując argumenty i za jednym, i za drugim sposobem myślenia. Nieobcy jest to temat dla oświeceniowego Denisa Diderot czy wiktoriańskiego Arthura Conan Doyle’a ani dla romantycznego Adama Mickiewicza czy modernistycznego Hermana Hessego.
Dryf (lekko zabarwiony Conradem), który właśnie uczyniliśmy, wydaje się być o tyle uzasadniony, że o erudycji profesora Eco nie sposób dyskutować. Dzieje się tak nie tylko dzięki jego dogłębnej znajomości zjawisk średniowiecza czy łaciny, lecz również dzięki mnóstwu znaków, symboli, których człowiek nieobeznany wnikliwie z mediewistyką (to znaczy taki, który wykazuje wiedzę większą niż dają mu encyklopedie historyczne i historie filozofii Tatarkiewicza czy Russella) nie jest po prostu w stanie pojąć.
Mircea Eliade w pracy „Sacrum i profanum” wskazuje ścisły związek pomiędzy wyjaśnieniem natury a genezy zjawiska. Innymi słowy, przez odpowiedź na pytanie „jak”, da się pośrednio odpowiedzieć „dlaczego” oraz odwrotnie. Należałoby więc zająć się spodnią warstwą utworu, metautworem, a co w końcu doprowadzi do zauważenia konotacji ze średniowieczem.
To, co pierwsze zauważa się po lekturze „Imienia Róży”, jest jego wielopłaszczyznowość. Oprócz wątku historycznego, można tu wyróżnić aspekty kryminalne, polityczne, autotematyczne czy też dotyczące pojęcia dziejowości. Widoczna jest tu wyraźna sugestia dla odbiorcy, aby czytając książkę, oprócz prymitywnej percepcji wykonał pracę myślową, jakby to określił Thomas Pynchon, wybitny twórca postmodernistyczny, „[czytelnik] wykonać musi połowę pracy pisarza”. Koncepcja dzieła otwartego, gdyż tak określił swoją powieść Eco w swej książce pod tym samym tytułem, jest znamienna dla okresu postmodernizmu (przykładem takiego utworu jest „Kochanica Francuza” J. Fowlesa). Wynika to ze skrajnego relatywizmu poznawczego i ontologicznego, który zapoczątkowany został jeszcze za czasów modernizmu, głównie przez Fryderyka Nietzschego. Odrzucony został realizm, wszystko stało się fikcją (kredo sofistów „człowiek jest miarę wszechrzeczy”), a więc także świat. Znak poprzedza jego znaczenie, a jako że normatywnie rzecz ujmując znaczenie samo w sobie nie występuje, dlatego konstrukcją świata zajmuje się język, zatem również literatura. Świadomość tej natury rzeczy, zauważa Gilles Deleuse wraz z Feliksem Guattarim, doprowadziła do końca literatury faktu, literatura doby postmodernistycznej rozpoczęła więc dialog sama z sobą, gdzie każda prawda jest właściwa, a ich całość krąży po terenach świata na wzór nieprzewidywalnych nomadów. „Game and play”, czyli zabawa dziełem najpełniej objawia się w twórczości Johna Bartha oraz Donalda Barthelme’a, choć jeden podszedł do tego bardziej naukowo, a drugi natomiast za cel postawił sobie absurdalną grę formą. Twórcy postmodernistyczny nie boją się intertekstualności, pastisze, kalki i stylizacje to ich domena, ponieważ to jest właśnie ich forma dialogu samych z sobą. Ważny jest tu motyw labiryntu zamkniętego w ciasnocie opactwa występujący w „Imieniu Róży”, który częstokroć pojawia się na przestrzeni dziejów. Postmodernizm zrywa z jego klasycznym rozumieniem, gdzie ma on początek i zakończenie, umieszczone przeważnie w środku. Wspomniany już Deleuse oraz Guattari wyróżniają jako labirynt – obraz bytu, myśli, sensu, losu – roślinę o egzotycznej nazwie rhizoma. Ma ona ponoć długie i poplątane korzenie, unoszące się również nad ziemią, a w których właściwie niemożliwe jest znalezienie początku i zakończenia. Umberto Eco nawiązuje jednak do klasycznego labiryntu, o którym Mircea Eliade mówił, że jest „rytuałem inicjacji par exelence, każdą bowiem egzystencję, nawet najmniej burzliwą, można porównać do drogi w labiryncie”. Jest to zabieg również świadczący o zabawie formą, ponieważ obok tego, że książka jest ”odnalezionym manuskryptem”, Eco ukazuje, jaki średniowieczny świat był prosty, nieskomplikowany (nie oznacza to, że naiwny), gdzie prawdę w Arystotelesowskim pojmowaniu można było posiąść, tak jak posiada się książkę.
Powstaje tu jednak zagadnienie celowości literatury. Czemu ma ono ostatecznie służyć, skoro utraciła swoją zbawienną misję oświecania ludzi jak w swoich dwóch poprzednich okresach („Rhizome” Deleuse’a oraz Guattari, wyróżniono tam trzy okresy twórczości literackiej – archaiczny i średniowieczny, czego obrazem miał być korzeń palowy oznaczający prawdę absolutną; nowożytny, zilustrowany korzeniem wiązkowym, gdzie twórca jawi się jako rzemieślnik przedstawiający swe wyobrażenie o prawdzie absolutnej; postmodernistyczny, którego odzwierciedleniem jest kłącze lub przytoczone już wcześniej pojęcie rhizomy)? Literatura jest również historią, ten ważny fakt zauważa już Nietzsche, a to oznacza, iż jest ona sensowna, ponieważ podmiot, który ją postrzega, staje się bogatszy. Przez jej doświadczanie podmiot może dokonać krytyki współczesności, co doprowadzi go do rozwoju, wspięcia się, zbliżenia do doskonałości.
Dlaczego jednak średniowiecze? W dopiskach do „Imienia Róży”, gdzie paradoksalnie autor więcej mówi o swych poglądach niż w samym dziele, Eco ujawnił, iż miał na to po prostu ochotę. To by było jednak za proste, zwłaszcza dla tak wielkiego autorytetu, jakim jest ten mediewista. Dotarłem w końcu do innego rozwiązania, mianowicie do jego opinii, iż czasy średniowieczne były początkiem cywilizacji zachodniej, jej „kołyską”, za których czasów ostatecznie powstał kształt Zachodu. Wpływ starożytności jest tu oczywiście nie do przecenienia (zwłaszcza na filozofię chrześcijańską: Platon – św. Augustyn, Arystoteles – św. Tomasz), lecz trudno mówić wtedy o Europie, prawdziwie proces ten rozpoczął się w epoce, którą uczeni umiejscawiają pomiędzy wiekiem V a XV.
Przy użyciu swej olbrzymiej elokwencji, Umberto Eco próbuje optymalnie zobrazować średniowieczne realia, ma to jednak określony cel, ujęte jest to w odpowiednie ramy epoki czy też trendu literackiego, który reprezentuje. Tworzy on mianowicie jako postmodernista, co pociąga za sobą specyficzny sposób interpretacji jego dzieł.