„Z zawodem adwokata łączy się ochrona statusu prawnego jednostki w państwie, obrona wolności, majątku, czci obywatela. Takie są podstawowe i klasyczne zadania zawodu adwokata, niezależnie od tego, czy zawód jest wykonywany w postaci indywidualnych kancelarii, spółek, czy też wieloosobowych zespołów adwokackich (…)”
A. Redelbach „Wstęp do nauk o prawie”
PRAWNICY RZĄDZĄ ŚWIATEM?!
„Ameryko, ty pierwsza!”- brzmi rzadko wypowiadane na głos hasło przewodnie polityki europejskiej w odniesieniu do wielkich, przyszłościowych kwestii ludzkości. I nie tylko na tej płaszczyźnie. W dziedzinie prawa Ameryka też dominuje. Dominuje, jako państwo, gdzie procesy są od lat amerykańskim sportem narodowym. Nie ma na świecie państwa, w którym sądy rozstrzygałyby tak wiele sporów i konfliktów.
W ostatniej dekadzie prawnicy wywalczyli od ponad 60 firm budowlanych rekompensaty dla ofiar rakotwórczego azbestu. Firmy te, albo są obecnie na skraju nędzy, albo już są przeszłością. Potężne koncerny tytoniowe zmuszone są do zapłaty władzom stanowym 246 mld dol. na poczet leczenia palaczy papierosów- umowę na ten temat zawarto w 1998r. pod groźbą procesów. Sukcesy adwokatów na tych płaszczyznach powodują, że zaczynają oni oskarżać producentów broni o odpowiedzialność za morderstwa, producentów telefonów komórkowych- domniemane zagrożenie nowotworami mózgu i producentów junk food („śmieciowej żywności”) –epidemia otyłości. Do sądów zaczynają też trafiać pozwy wynikające z roszczeń przeciwko innym krajom, a nawet sporów międzynarodowych. Za przykład może tu posłużyć fala pozwów ocalonych z Holocaustu o restytucje utraconych majątków albo naprawę krzywd wyrządzonych przez III Rzeszę (praca przymusowa i niewolnicza), gdzie stronami były w istocie Niemcy i rządy krajów okupowanych przez Hitlera.
A to nie koniec tej listy, która powoduje, że nie wiemy, czy czytając to, mamy śmiać się, czy płakać. Powstał nawet pewien rodzaj pozwów, które uzyskały termin: pozwy frywolne. W tej kategorii liczy się pomysłowość i oryginalność. Oto, na przykład, przed sądem w San Diego stanął niejaki Bob Glaser, który zażądał od władz miasta 5,5 mln dol., gdyż- jak utrzymywał- został narażony na ciężki stres, którego doświadczył, gdy z przerażeniem stwierdził, że do toalety, z której korzystał, wchodzą kobiety. Sędzia tym razem nie wytrzymał i wymierzył powodowi grzywnę za zawracanie głowy. Ale pan Bob na pewno był reprezentowany przez jakiegoś adwokata. I tu nasuwa się pytanie, kto został bardziej ośmieszony? Adwokat czy powód…
I jeszcze jeden przykład z życia wzięty. Stan: Karolina Północna; powód: Wendell Williamson- zabójca; pozwany: psychiatra powoda; sprawa: powód wini pozwanego o to, że ten nie docenił skali zaawansowania jego choroby psychicznej, która została uznana za przyczynę zbrodni; werdykt: ława przysięgłych zasądza pół miliona dol. na korzyść zabójcy.
Swego czasu był wyświetlany w telewizji serial pt.: „Ally McBeal”. Wtedy myślałam, że to po prostu nic nieznaczący serial komediowy, który ma służyć poprawieniu humoru zwykłym szarym ludziom…, ale po zapoznaniu się z tymi wszystkimi faktami już wiem, że była to także satyra na prawnicze środowisko w Stanach Zjednoczonych.
Procesowanie się wynika z samej istoty amerykańskiej demokracji. W kraju zbudowanym na fundamencie praw jednostki każdy obywatel może mieć swój dzień w sądzie. Prawnicy postrzegani są, jako strażnicy tych szczytnych zasad. Jeden z adwokatów powiedział: „Ameryka to jedyny kraj na świecie naprawdę wyznający zachodnie, demokratyczne ideały”. Owszem, wysokie odszkodowania wypłacone w ostatnich dwudziestu latach przez firmy, których wadliwe produkty spowodowały ciężkie, nieraz śmiertelne wypadki, były właściwym zadośćuczynieniem dla ofiar. Rozumiem to, ale faktem jest, że szaleństwo prowadzenia sądowych sporów wymyka się spod kontroli i trzeba narzucić jakieś ograniczenia. Bo przesadą jest już walka z koncernami tytoniowymi, które od ponad 40 lat (przynajmniej w USA) umieszczają napisy ostrzegawcze na paczkach i to tak wielkimi literami, że nie sposób ostrzeżenia te pominąć. I tu zbliżamy się do meritum. Nie trudno, bowiem, zauważyć, że sądy rozstrzygające tego rodzaju spory niejako wyręczają władze ustawodawcze. Gdy zostało zadane pytanie: „Czy prawnicy próbują rządzić Ameryką?”, Dick Scruggs, inicjator pozwów przeciwko firmom tytoniowym, odpowiedział: „Ktoś musi to robić”. Przedstawianie prawnika, jako Don Kichota walczącego z wiatrakami i w dodatku odnoszącego zwycięstwo niczym Robin Hood, przestało już być zabawne i prawdziwe. Wystarczy posłużyć się tu przykładem lekarzy. Udowodniono, że 83 proc. pozwów przeciw lekarzom o błąd w sztuce było nieuzasadnionych. Liczby mówią same za siebie. Coraz więcej jest przypadków takich, że krzywdy poszkodowanych nie są już takie oczywiste.
Jeden stereotyp goni inny stereotyp. Widok Julii Roberts w „Erin Brokovich”, czy Keanu Reaves’a w „Adwokacie Diabła” budzi w nas chęć do walki i sprawia, że znowu wierzymy w zasady sprawiedliwości i słuszności. Ale to wszystko fałsz. Bo już wiemy, że Robin Hoodów nie ma. Amerykańscy prawnicy są doskonale zorganizowani, pomagają sobie nawzajem. Przy Amerykańskim Stowarzyszeniu Prawników Procesowych (ATLA) działa grupa Wymiany Informacji Prawniczej, która gromadzi dane potrzebne do wnoszenia pozwów. Istnieją nawet firmy specjalizujące się w finansowaniu kosztów pozwów- w zamian za udziały w zyskach po wygraniu sprawy. Najlepsi adwokaci latają prywatnymi odrzutowcami. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że działania tych prawników dalekie są od etyki adwokackiej. Manipulacje klientami, wykorzystywanie naiwności ławników, opłacanie biegłych, czy aktywne poszukiwanie klientów (listy z propozycją włączenia się do zbiorowego pozwu w zamian, na przykład, za bony, które nie są później honorowane). I tu wkraczamy na teren tzw. common law. Co to właściwie znaczy? Amerykańskie prawo cywilne jest bardziej elastyczne, pozostawia więcej władzy sędzią, niż prawo Europy kontynentalnej, które jednak nadal w większej części opiera się na ustawach i kodeksach. Prof. Marek Safian, prezes Trybunału Konstytucyjnego, mówi: „W rezultacie sądy mają większe możliwości stwarzania niejako nowego typu szkód, dynamiczniej dostosowując się do zmieniających się potrzeb ludzi”. Oczywiście łączy się to z korupcją, gdyż adwokaci kierują sprawy do jurysdykcji, gdzie sędziowie- w poszczególnych stanach wybieralni- często przyjmują datki na kampanie wyborcze od samych adwokatów!
Amerykańskie prawo jest też specyficzne pod względem braku ograniczeń wysokości odszkodowań oraz reguły mówiącej, że każda strona opłaca swoje koszta sądowe niezależnie od wyniku procesu. Dzięki temu biedni częściej podejmują walkę w sądzie. Jednak to chyba jedyna korzyść.
Logiczny jest wniosek, że procesy z ogromnymi koncernami szkodzą również gospodarce. Niebagatelne odszkodowania wpływają na upadek przynajmniej części korporacji, czego wynikiem jest wzrost bezrobocia. Abstrahując od tego, że te wszystkie pozwy ośmieszają Amerykę w oczach świata. To jest zdanie konserwatystów amerykańskich, a także moje. „Podejmuje się skoordynowany wysiłek, aby zniszczyć zdolność konsumentów do pociągania korporacji do odpowiedzialności za ich wykroczenia. Wydaje się ogromne sumy, aby przekonać Kongres, że nasz system litygacji wymknął się spod kontroli i szkodzi gospodarce. Są to kłamstwa”- mówi prof. Andrew Popper (American University w Waszyngtonie). I jest to lekkie bagatelizowanie problemu, bo to, co dzieje się obecnie w środowisku adwokackim w USA, można słusznie uznać za problem. Należałoby przede wszystkim ograniczyć wysokość odszkodowań. Limity powinny być obowiązujące w całym kraju, a nie tylko w poszczególnych stanach, gdyż sprytny adwokat zawsze może wnieść pozew do sądu w innym stanie, gdzie limity takie nie obowiązują. Wystarczy tylko udowodnić, że dany wadliwy produkt sprzedawany jest także w tym stanie. Następnie należałoby uczulić społeczeństwo na wszelkie oszustwa i kombinacje prawników.
Skoro łączna suma odszkodowań i kosztów sądowych oraz administracyjnych stanowi około 2 proc. PKB (dwa razy więcej niż w większości krajów wysoko rozwiniętych), to problem ten nie powinien być bagatelizowany. Owszem, adwokat powinien chronić przede wszystkim prawa jednostki w państwie, ale powinien postępować również zgodnie z zasadami etyki.
A w Polsce? Już jakieś dwadzieścia lat temu pierwsi konsumenci- ofiary niebezpiecznych produktów wygrali pozwy przeciwko producentom. Od tego czasu coraz więcej tego typu pozwów wpływa do sądów w naszym kraju. Przeważająca ilość skarg wpływa przeciwko koncernom tytoniowym i szpitalom za urodzenie dzieci z wadami genetycznymi. Przeciwko lekarzom, którzy skarżeni są za błędy w sztuce lekarskiej. Pojawił się nawet pomysł pozwania Sejmu za uchwalanie niewłaściwych ustaw… Jednak szaleństwo procesów nam nie grozi, ponieważ wymiar sprawiedliwości w Polsce nie wyrasta z common law, lecz z kontynentalnej tradycji prawodawstwa opartego na ustawach i kodeksach. Poza tym, inaczej niż w Stanach Zjednoczonych, koszty procesu pokrywa strona przegrywająca.
„W ostatnich latach mamy do czynienia z wyraźną tendencją do wzrostu wysokości odszkodowań i z większą skłonnością sędziów do ochrony pokrzywdzonych, czyli do tolerancyjnej, szerokiej wykładni tradycyjnych przewinień”- stwierdza fakt prof. Safian, ale do amerykańskiego szaleństwa jeszcze długa droga, chociażby dlatego, że nie stać nas na adwokata. W USA prawnicy zaczynają rządzić światem, społeczeństwem, a u nas można z powodzeniem stwierdzić, że starsi, doświadczeni prawnicy rządzą środowiskiem adwokackim.
Jest taki popularny kawał u naszych sąsiadów zza oceanu: „Co to jest: 12 tysięcy prawników na dnie morza? Jak to co?! Dobry początek!”. Nie świadczy to o wysokiej reputacji tamtejszych prawników, słynących z szukania różnych kruczków i wszczynania absurdalnych procesów, ale niezaprzeczalny atrybut to ich ilość. Jest ich dużo. Jeden adwokat przypada na 200 obywateli, na Litwie- jeden na 3 tysiące, w Polsce- jeden na 4,5 tysiąca ludzi. Choć w ciągu minionych 10 lat liczba spraw trafiających do sądów wzrosła o 300 procent, to adwokatów przybyło zaledwie 5 procent. Spośród około 8 tysięcy młodych ludzi, którzy w 2002 roku opuścili wydziały prawa na uczelniach w całej Polsce, tylko nieco ponad tysiąc przyjęto na 3,5- letnią aplikację. Skutek jest oczywisty: usługi prawnicze u nas są nieprzyzwoicie drogie i trudniej dostępne niż w Stanach. Dlaczego? Ponieważ Polska jest jednym z nielicznych państw, gdzie adwokaci sami decydują, kogo dopuścić do zawodu. Każdy ma prawo do obrony, prawda??? Ale nie każdego na nią stać, a usługi adwokatów przyznawanych z urzędu pozostawiają wiele do życzenia.
W rozmowach z ludźmi, którzy zdawali na aplikacje prawnicze, powtarza się często ten sam scenariusz. Głównie faworyzowanie dzieci prawników lub- szerzej- miejscowych elit. Mój znajomy opowiadał, że często kandydaci przychodzili z rodzicami na egzamin na aplikację adwokacką, a ci witali się ostentacyjnie z członkami komisji… to chyba nie świadczy zbyt dobrze o równych szansach wszystkich studentów, prawda???
Mecenasi przypominają chlubne tradycje adwokatury z czasów PRL, gdy była ona ostoją walki o prawa człowieka. Ale zapominają oni, że niemal w całej Europie to państwo sprawuje kontrolę nad adwokackimi egzaminami. Problem dzieci prawników? „Nie istnieje, zresztą ludzie wychowani w pewnej atmosferze mają większą łatwość zdawani takich egzaminów”- odpowiadają pytani adwokaci. Tylko że pewne wątpliwości budzą też pytania zadawane na egzaminach, mające często niewiele wspólnego z przyszłym zajęciem. Zgadzam się z powszechnym twierdzeniem, że przyszły prawnik powinien być wszechstronnie wykształcony, ale znajomość wykształcenia Fidela Castro, albo waga fajerwerków, które wybuchły w pewnym hiszpańskim mieście… a takie pytania pojawiły się na teście w Warszawie trzy lata temu. I zadziwiający jest fakt, że niektórzy egzaminowani zaznaczali odpowiedzi, nawet nie czytając uważnie, i wychodzili po piętnastu minutach. Czyżby znali wcześniej pytania? Dość głośno, swego czasu, było o tym w prasie. Trzeba wreszcie głośno i wyraźnie powiedzieć, że członkowie korporacji adwokackiej sami chcą decydować, ilu konkurentów dopuszczą do zawodu.
Adwokaci pytani, czy nie jest ich czasem za mało, zgodnie zaprzeczają. Twierdzą, że porównania z innymi krajami nie mają sensu, ponieważ tam jest inny poziom rozwój gospodarczego, inne tradycje. Za przykład służy im często zwyczaj sporządzania testamentów, w Polsce prawie nieznany. A tymczasem z badań Fundacji Helsińskiej, broniącej praw człowieka wynika, że w 2001 roku, aż 65% osób sądzonych i 55% tych, którzy siedzieli już w więzieniach, nie wzięło adwokata, bo był zbyt drogi. I nic tu nie pomoże przekonywanie, że dla niezamożnych można powoływać adwokatów z urzędu. Sądy w drobnych sprawach niechętnie korzystają z tego prawa, a ponadto obrońcy z urzędu pracują niedbale, o czym już wspominałam. Problem reputacji adwokatów nabiera szczególnego znaczenia w sytuacji, gdy jest ich niewielu. I działacze Fundacji Helsińskiej mają w zanadrzu kilka anegdot na temat nierzetelności niektórych prawników. W Kielcach kamienicznik usiłował eksmitować adwokata ze swojego budynku, trafił jednak na zmowę prawników, którzy solidarnie odmówili mu usług. Te i inne podobne przypadki bagatelizowane są przez palestrę. Twierdzą oni zgodnie, że w każdej zbiorowości znajdą się czarne owce. Ale nie biorą pod uwagę tego, że gdyby adwokaci mieli większą konkurencję, nie mogliby pozwalać sobie na takie zachowania.
Nie ma co się oszukiwać, prawnicy są grupą wpływową w Polsce. W Sejmie co ósmy polityk to prawnik. Ale coraz więcej osób zaczyna walczyć z limitami korporacji. W ogromnej większości krajów europejskich adwokatem zostaje się na podstawie egzaminu organizowanego przez państwo lub z udziałem państwa. Tak dzieje się od Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec aż po Czarnogórę, Litwę i Bułgarię. Korporacje adwokackie nie decydują tam same, kto dostaje się na aplikację, ani nie ustalają limitów przyjęć. Co więcej, w wielu krajach w ogóle nie mamy do czynienia z aplikacją zawodową, taką, jaką trzeba odbyć w Polsce. Na przykład w Niemczech przyszli sędziowie, prokuratorzy i adwokaci mają wspólny egzamin i wspólny system kształcenia podyplomowego. Wyboru konkretnej profesji prawniczej dokonuje się tam dopiero pod koniec trzyletniego kursu.
Najbardziej liberalny model kształcenia podyplomowego jest w Hiszpanii- praktyka adwokacka jest tam otwarta dla wszystkich absolwentów prawa, którzy znajdą miejsce w jednej z licznych prawniczych kancelarii. Natomiast w Czechach i na Węgrzech kilkuletnie terminowanie w wybranej firmie adwokackiej zastępuje aplikację.
I wreszcie, maksymalnie swobodny dostęp do palestry jest typowy dla Stanów Zjednoczonych, które mają około miliona adwokatów. Choć szczegółowe zasady naboru są różne dla różnych stanów, to o dopuszczeniu do wykonywania zawodu prawniczego decyduje stosunkowo łatwy i niedrogi egzamin przeprowadzany przy sądach. A u nas? Niejeden rodzic zaciąga kredyty, aby jego syn czy córka mogli dostać się na aplikacje, która kosztuje krocie.
Siedzę w domu i przeglądam „Wprost”. Trafiam na niedługi, ale jakże trafny artykuł napisany przez Wacława Wilczyńskiego. I oto, czego się dowiaduje: „Przez prawie pół wieku prawo tworzone było na potrzeby komunistycznej partii i totalitarnego reżimu. Nie służyło ono bynajmniej budowie państwa prawa (…). Podkreślano służebność prawa wobec tak zwanej polityki. Ślady tego klimatu są do dziś doskonale widoczne (…). Rażąca jest niezdolność wielu prawników do właściwej kwalifikacji czynów i zaszłości, gotowość do ferowania wątpliwych opinii w sprawach gospodarczych. O pomstę woła nasza legislacja, słabość prawniczej reprezentacji w Sejmie, gdzie nadal uchwala się ustawy buble. W środowisku prawniczym z jednej strony widoczna jest niezdolność do przeciwstawienia się naciskom złych polityków i biurokratów, a z drugiej- hamowanie dostępu do zawodu osobom bez protekcji. Złe ustawodawstwo, swoista podrzędność władzy sądowniczej wobec ustawodawczej i wykonawczej nie sprzyjają oczywiście egzekucji prawa. Po prostu lepiej prawa wtedy nie egzekwować i nie narażać się pinii publicznej, żądającej taryfy ulgowej dla wszystkich z wyjątkiem morderców (…).
Czego więc oczekiwać od dzisiejszych prawników? Od prawnika żądałbym większej kreatywności i odwagi,działań w celu tworzenia dobrego prawa,opowiadającego realiom i zgodnego z logiką sprawiedliwości (…).Nad pytaniem,czy nasi prawnicy odpowiadają tak sformułowanym kryteriom,warto się chyba zastanowić.”
Gdy tak siedzę i przeglądam karty, na których mieści się historia prawa, to dochodzę do wniosku, że w dziewiętnastym wieku prawnicy nie mieli takich dylematów w wyrażaniu swoich racji, jakie mają teraz. Z pewnymi, ale niewielkimi zastrzeżeniami można stwierdzić, że prawo było wtedy prawem. Było wtedy przejrzyste. Sprawiedliwość była sprawiedliwością bez przymiotników. Niegdysiejsze ideały gdzieś zaginęły, a prawnicy z filmów są tylko fikcyjnymi bohaterami. I bynajmniej nie brzmi to zbyt optymistycznie.
Czy uda się wreszcie przebić młodym absolwentom prawniczych kierunków do zamkniętego światka adwokackiego? Czy stworzą oni konkurencję dla dzisiejszych adwokatów? Czy zostaną dopuszczeni do głosu? Czy sprawiedliwość znowu będzie po prostu sprawiedliwością? I wreszcie: czy prawnicy, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, przestaną uważać się za wybrańców? Czy świat przestanie śmiać się z poczynań amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości?
Na te, i wiele innych pytań nie ma na dzień dzisiejszy odpowiedzi, ale może wreszcie doczekamy się czasów, kiedy będzie można ich udzielić.
Musimy wierzyć w to, że rządy zostaną przekazane wreszcie w odpowiednie ręce. I że lobby prawnicze będzie miało mniejszy wpływ na klasę rządzącą niż ma dziś. Że w Polsce też o przyjęciu absolwentów na aplikację będzie decydować państwo. I że prawnicy zajmą się wreszcie wykonywaniem swojego zawodu, a nie przejmowaniem kompetencji rządu.
A na koniec należy pamiętać, że to nie prawo samo w sobie jest nieetyczne, tylko ludzie są skłonni do nieetycznych działań!
Bibliografia:
David Lyons Etyka i rządy prawa, Warszawa 2000.
Andrzej Redelbach Natura Praw Człowieka, Toruń 2001.
Andrzej Redelbach Wstęp do nauk o prawie, Poznań 1992.
Andrzej Redelbach Wstęp do prawoznawstwa, Toruń 2002.
Newsweek Polska nr 30/2003, Początek krachu systemu korporacji.
Polityka nr 45/2003, Prawnicy rządzą Ameryką.
Wprost nr 47/2003, Prawo i ekonomia.