Księga Koheleta, czyli Eklezjastesa należy do ksiąg pouczających (dydaktycznych) ST. Autor przedstawił się jako Kohelet, co w języku hebrajskim oznacza zgromadzenie. Nazwa ta oznacza urząd mędrca przemawiającego na zgromadzeniach. Treścią Księgi Koheleta są rozważania nad sensem życia ludzkiego, próba odpowiedzi na pytanie, jaka droga prowadzi do osiągnięcia prawdziwego szczęścia. Autor nie znajduje odpowiedzi na stawiane pytania, często powtarza słowa: „wszystko jest marnością”. Życie jest pełne utrapień, niesprawiedliwości i trudów, a przy końcu bytowania wszystkich spotyka śmierć.
Kohelet to wielka osobowość ST. Mędrzec, który prawa rządzące światem poznaje dzięki własnym doświadczeniom: „widziałem wszystkie sprawy, które się dzieją pod słońcem” (Koh 1, 13). Kwestionuje wartość bogactwa, pracy, radości płynącej z używania życia, bo „wszystko to marność i gonienie za wiatrem” (Koh 1, 14). Analizując takie wartości jak mądrość czy bogactwo, dochodzi do wniosku, że są one przemijające i nie zapewniają pełni szczęścia. Są natomiast przyczyną zawiści innych lub utrapieniem dla tego, kto je posiada.
Kohelet ostrzega nas, że przyjęcie postawy wobec świata prowadzi do intensyfikacji poczucia bezsensu. Zauważa on swój błąd i przed nim ostrzega. Szuka prawdziwego sensu życia poprzez namysł nad formami ludzkiej aktywności względem świata. Kohelet próbuje pojednać się ze światem. Czym jest owo pojednanie? To próba znalezienia w świecie domu na nowo, próba ponownego odczucia prawdziwego zadomowienia. Kohelet właśnie z tego punktu wychodzi i tworzy pojednawczą teorię przeciwieństw.
Skąd taka właśnie teoria pojednawcza? Możemy ją przyjąć wychodząc od rozwinięcia stwierdzenia rozpadania się świata na przeciwieństwa. Otóż Kohelet zakłada, że przeciwieństwa następują po sobie w czasie, na tym polega najgłębsza natura zmian w świecie, natura ustanowiona przez Boga: „Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem” (Koh 3,1) oraz „Uczynił wszystko pięknie w swoim czasie” (Koh 3, 11). Czyli być może pociecha leży w tym, iż doświadczając jakiejś przykrości, zła lub cierpienia możemy przyjąć, iż natura rzeczy spowoduje nastanie w określonym czasie stanu przeciwnego - czyli pozytywnego.
Kohelet więc kontempluje pewien ład czasowy, który stanowi horyzont przemian świata od sprzeczności pozytywnych do negatywnych i odwrotnie. Zło nie jest tu czymś ostatecznym, ale też dobro nie jest czymś trwałym. Jedyną trwałością jest Boża decyzja ustanowienia takiego właśnie porządku czasowego. Kohelet stąd wyprowadza postulaty mądrościowe. Ostatecznie jednak mędrzec uznaje pojednawczą wizję świata za pozbawioną sensu i ją odrzuca.
Autor księgi, na pierwszy rzut oka, swoją postawą zdaje się promować pesymizm, który można zauważyć w jego ocenie świata. Owy pesymizm to owoc głębokiego namysłu nad filozofią hedonizmu. Ludzie i (przez pewien czas sam Kohelet) kierują się zazwyczaj zgubną zasadą: „cokolwiek czyni mnie szczęśliwym jest dla mnie dobre”. Przyjęcie takiej filozofii życia prowadzi na manowce, oddaje nas we władzę swojego lub cudzego kaprysu i prowadzi do nienawiści dla wszelkiego trudu oraz zamienia świat w miejsce pełne smutku, niesprawiedliwości i chaosu. A jednak jest wyjście z błędnego koła ulegania kaprysom - to przyjęcie jakiegoś sensownego celu. Formą celowych działań człowieka w świecie jest praca, a to ze względu na to iż daje poczucie kontroli nad światem, umożliwia nie tylko dostosowanie się do środowiska (to umieją i zwierzęta), ale też zmianę świata. Skuteczność jest warunkiem sensowności pracy. Kohelet w swojej pracy był skuteczny, przewyższył wszystkich.
Gdy wybieramy filozofię hedonizmu, nasze życie będzie marnością, a trwoga śmierci nas nie ominie. Kohelet poznał to na własnej skórze i przestrzegał przed tym. W końcu doszedł do wniosku, że racjonalność chroni od chaosu poszukiwań rzeczy błahych, skuteczność (praca) wprawia w radość, pewność i sens własnych działań, duma napędza nas do nowych wyzwań i określa nasze miejsce w świecie. Dramat Koheleta polegał na tym, że po uzyskaniu pełnej niezależności materialnej utracił miarę dla swoich działań w świecie. Szukał mądrości ponad miarę, przyjemności ponad miarę, a osiągnął poczucie bezsensu też ponad miarę. Gdy wraca do poczucia miary (racjonalność, praca, postulat radowania się z własnych skromnych osiągnięć) osiąga prawdziwą mądrość i pokój wewnętrzny, którym się dzieli w księdze.
Owe trzy wyżej wymienione cnoty (racjonalność, praca, duma) uzupełniłbym jeszcze o czwartą – pierwotną akceptację świata. Dlaczego? W procesie, jakim jest nasze życie ważny jest pierwotny akt akceptacji świata, owe poczucie, o którym J. Tischner mówił, że to jest poczucie: „że ten świat jest nasz”. Dopiero po tym akcie można szukać wartości rozumu, celu i ambicji. Moim zdaniem od tego zaczyna właśnie Kohelet. Wychodzi od tradycyjnej mądrości żydowskiej, która obiecuje szczęście człowiekowi mądremu i cnotliwemu, ale obserwuje, że na świecie tak naprawdę nie tak się sprawy mają, że świat to nie jest miejsce gdzie cnota się opłaca, a los mądrego i głupiego ten sam.
To, według mojego przekonania, podważa w nim chęć wytrwania przy cnocie i dziwny postulat zażywania wszelakich przyjemności. Gdy więc w człowieku z takich lub innych przyczyn ulatnia się ta wytrwałość, sypie się także cały system wartości, a cały wysiłek jest skierowany na przywrócenie owej akceptacji, by na jej podstawie odbudować racjonalność, hierarchię celów, oraz poczucie osobistego szczęścia. I o przywrócenie owej wartości fundamentalnej usilnie stara się autor Księgi Koheleta. Teoria następowania przeciwieństw, którą opisałem powyżej, taką próbę właśnie stanowi.
Więc czemuż to Kohelet ową teorię następowania przeciwieństw odrzucił? Bo przeciwieństwa nie obejmują całości ludzkich doświadczeń! Jest, co prawda, następstwo nocy i dnia, miłości i nienawiści etc., lecz nie ma następstwa niesprawiedliwości i sprawiedliwości, a przede wszystkim brak następstwa przeciwności w sferze publicznej: „I oto: łzy uciśnionych, a nie ma, kto by ich pocieszył: ręka ciemięzców twarda, a nie ma pocieszyciela” (Koh 4, 1). Po ciemiężeniu nie następuje ulga, po ucisku nie następuje wolność. Teoria następowania przeciwieństw jest niewystarczającą formułą pojednania ze względu na swą niepełność. Cnoty racjonalizmu, skuteczności i ambicji nie sposób wyprowadzić z takiej teorii świata.
Fiasko tej próby mocno wpływa na Koheleta - rzuca najcięższe przekleństwa: „Więc za szczęśliwych uznałem umarłych, którzy dawno już zeszli, od żyjących, których życie jeszcze trwa; za szczęśliwego zaś od jednych i drugich uznałem tego, co jeszcze wcale nie istnieje ani nie widział spraw niegodziwych, jakie się dzieją pod słońcem” (Koh 4, 2). Wydaje mi się, że to kulminacyjny moment księgi. Tu frustracja Koheleta osiąga apogeum i jest przejmującym świadectwem cierpienia duchowego człowieka pozbawionego sensu życia. Jest to wątek bardzo współczesny, bowiem sytuacja duchowa XX wieku nasiliła problem akceptacji świata. Przyczyny nasilenia tego cierpienia duchowego pominę. Camus opisywał to w „Micie Syzyfa”, że jest tylko jedno prawdziwe pytanie filozoficzne: „czy życie jest warte trudu by je przeżyć”. Wcześniej podobne doświadczenia utraty tej pierwotnej akceptacji świata opisywali: Dostojewski, Nietsche i inni.
Kohelet po tym ataku zwątpienia podjął próbę modyfikacji teorii następowania przeciwieństw. Postuluje obecność pozaświatowego sądu, który uzupełni przeciwieństwa społeczne o pozytywy. Tu ucisk, prześladowanie, niesprawiedliwość; tam Bóg zrównoważy wszelkie zło. Bóg u Koheleta bardziej przypomina Boga jako gwaranta postulatów „praktycznego rozumu” Kanta, Boga, który jest ideą porządkującą, przypomina raczej Boga, który jest jakby postulatem człowieka w rozpaczy, niż Boga Abrahama, Jakuba, Izaaka. To jeszcze jedno podobieństwo do obecnej sytuacji duchowej. Bóg jako idea dobra bez skazy. Bóg czysty, wolny od izraelskich naleciałości, ale Bóg słaby.
Przejdźmy teraz do charakterystycznego motywu „vanitas” u Koheleta. Powtarzający się refren jego myśli: „Marność nad marnościami i wszystko marność” wtóruje jakby Kierkegaardowskiej rozpaczy. Kierkegaard pragnie być człowiekiem i jednocześnie wyraża odmowę bycia człowiekiem. Także „bycie ku śmierci” Heideggera może być odczute niby echo słów Koheletowych: lepszy jest „dzień śmierci niż dzień (Koh 7, 8). urodzenia” (Koh 7, 1), „lepszy jest koniec mowy niż jej początek” O Kohelecie można by powiedzieć, że jest niejako w powietrzu współczesności. Trzeba nim myśleć albo z nim się spierać.
Dla nas ta Księga biblijna jest zapisem dramatu człowieka myślącego, szukającego, wątpiącego i nienasyconego w swoim szukaniu. Może to właśnie jest nam tak bliskie w synu Dawidowym: mądrość, która nie jest skrzepem myśli ani żadnym systemem, mądrość otwarta, w stanie wrzenia, w stanie niepokoju. Kohelet ma odwagę wątpienia, przede wszystkim wątpienia w sens życia, a potem wątpienia w samą myśli, która próbowałaby ustanowić jakiś własny porządek wewnątrz tego, co nie poddaje się porządkowaniu. Co więcej - wydaje się niekiedy, iż Kohelet spiera się sam ze sobą lub też że jest tu obecny ktoś jeszcze, kto jakby hamuje Koheletową zuchwałość wątpienia, jego niepokój, jego pokusy całkowitej negacji. Oczywiście - jest tu ktoś jeszcze. Jest głos mądrości starszej, wiekowej, trwałej, o którą rozbijają się argumenty Koheleta. Jakby przymierzał się do ciosu i bił w potężną pustkę, która jest mocniejsza od niego.
Gdyby spojrzeć na Koheleta jako na zapis dramatu, to można by dojść do wniosku, że jest to dramat klęski. Ostateczne słowo ma tu wtrącający się z zewnątrz głos mądrości tradycyjnej, upominającej, moralizatorskiej. On zawsze ma rację. Także i tutaj. Ale to nie ten głos jest głosem bohatera dramatu. Autentycznym bohaterem jest wątpiący i szukający, mądry niewiedzą i rozumny szałem. Dlatego też zgodnie z wszelkimi prawami literatury i psychologii to on, mędrzec klęski, odnosi nad nami ostateczne zwycięstwo.
To jego „marność nad marnościami i wszystko marność” pozostaje w nas, boli i uwiera jak gwóźdź. Ale im usilniej próbujemy zatrzymać to wszystko, tym bardziej jakby oddalamy się od wszystkiego. Bo do świadomości dołączone jest cierpienie. Kto więcej wie, myśli, czuje, widzi - tym głębiej cierpi. Freudowska koncepcja kultury jako źródła cierpień na pewno tu gdzieś w Biblii ma swoje korzenie. Samo życie i doznawanie życia jest nienasyceniem. A wszelka mądrość, wiedza i umiejętność - jest cierpieniem.
Oto człowiek. Oto człowiek biblijny, który z zewnątrz wydaje się samą skałą, nadnaturalnym herosem rozmawiającym i zmagającym się z Bogiem. A tu - podobnie jak i w Psalmach - jest człowiek rozdarty, cierpiący, pełen gorzkiej wiedzy i wątpiącej o sobie mądrości. Człowiek biblijny to ktoś, kto sobie nie wystarcza. Jego człowieczeństwo zaczyna się od momentu utrapienia ducha. Ani praca, ani smakowanie życia we wszelkich jego przejawach - nie dają człowiekowi całkowitego zadowolenia, choć są formami kompensacji niewystarczalności ludzkiej. Tak jakby była w człowieku jakaś zasadnicza skaza, przez którą nie może on się w pełni cieszyć z niczego. Skazą tą jest świadomość przemijania.
Granica między życiem a śmiercią przebiega bowiem przez środek ludzkiego serca, to ona rodzi nieustanne poczucie marności wszystkiego, czego doświadczamy. Ale jeśli tak, to tym bardziej świat i jego dobra powinny nabierać ceny. Rzeczy drogocenne są nimi przez to, że są rzadkie (Carum est, quod rarum est). Krótkość życia powinna nam mówić o jego wartości. „Marność nad marnościami” - to znaczy przecież także cenność nad cennościami i wartość nad wartościami. Poprzez głos dojrzałej i gorzkiej mądrości przebija głos młodości, która szerokim gestem chce objąć od razu wszystko. Wszystko, co drogie i bez ceny, bo ciągle zagrożone i dla każdego pokolenia nowe.
Tak, zatem ów starotestamentalny mędrzec sens szczęścia widzi w racjonalnym działaniu. Wierzy, że szczęście jest osiągalne na miarę skromnych możliwości człowieka. Każdy z nas określa je indywidualnie dla siebie i złotą zasadą (aurea mediocritas) jest i będzie mierzenie swych sił na zamiary. Szczęście jest realizowane w każdej minucie życia, pod warunkiem kierowania się jakimiś pewnymi zasadami, a nie kaprysem i działaniem irracjonalnym. Kiedy człowiek stwierdza z mocnym westchnieniem: „po to właśnie się żyje”, to potwierdza tym założenie, że życie jest celem samym w sobie.
Ostatecznie świadomość przemijalności takich wartości jak mądrość czy władza zdają się nie przygnębiać Koheleta. Z obserwacji wyciąga trzeźwe, rozsądne i pocieszające wnioski: życie jest procesem ciągłym, w którym wszystko ma swój czas: „Jest czas rodzenia i czas umierania; czas płaczu i czas śmiechu; czas wojny i czas pokoju” (Koh 3, 2). Należy też godzić się z tym, co człowieka spotyka, a ufność pokładać w Bogu. W ten sposób głównym przesłaniem tekstu stają się słowa: „Boga się bój i przykazań Jego przestrzegaj” (Koh 12, 13).
najlepsza praca o Kohelecie jaką tutaj znalazłam.
kurde trudno bedzie zrobic z tego sciąge ale jest o.k
tadziol21 ok! i nic dodać
odpowiedz