Wybawienie Narcyza
Byłem młody. Młody, niedoświadczony, na swój sposób nawet głupi, ale nie byłem gotowy by to zrozumieć. Myślałem, że cały świat leży przede mną otwarty, że wszystko mogę osiągnąć, że nie ma dla mnie granic... Gdy teraz na to patrzę, takie myślenie wydaje mi się tak absurdalne, że aż nierzeczywiste. Z perspektywy czasu myślę, że mogłem zostać ocalony... wystarczyło tylko trochę dobrej woli i dobrego nauczyciela.
Niestety takie szczęście nie było mi dane, zostałem skazany choć nie wiedziałem za co i dlaczego, skoro nie popełniłem żadnego grzechu, ani zbrodni. Teraz widzę wszystko wyraźniej, choć wciąż nie wiem dlaczego nie dano mi szansy na poprawę, dlaczego nikt nie chciał wytłumaczyć mi mojego wielkiego błędu, wypełnić pustki w życiu, której wprawdzie nie odczuwałem, lecz wkrótce miało się to zmienić.
Dziś po raz ostatni opowiem historię swego życia. Po wysłuchaniu sami mnie osądźcie według własnej miary sprawiedliwości i litości. Mam tylko jedną prośbę, ostatnie życzenie skazańca... wciągu waszych zabieganych żyć, pełnych stresu i nieszczęścia, przysiądźcie na chwilę i pomyślcie o biednym Narcyzie, który jeden fatalny błąd przypłacił życiem.
Moje narodziny przebiegały dość sprawnie, jednak matka moja nie przeżyła owego szaleńczego wysiłku i w godzinę po porodzie wyzionęła duszę. Umierając była jednak przepełniona szczęściem. Nie rozumiałem jak można być szczęśliwym umierając. Wiele razy słyszałem jeszcze potem opowieści, jak to wydając mnie na świat umarła ze łzami szczęścia w oczach.
Wychowywałem się w małej wiosce. Mieszkałem w domu mojej ciotki. Dzieciństwo upłynęło mi na błogich zabawach z kuzynami i nauce, gdyż chciałem przynieść dumę mej zmarłej matce. Po skończeniu lat 17 postanowiłem opuścić bezpieczne gniazdko, domu rodzinnego i powędrować daleko, na wysokie zbocze, pięknych, greckich gór. A trzeba wam wiedzieć, że były to góry niezwykłe. Wysokie i skaliste, ozdobione łańcuchem leśnych dusz.
Większość czasu spędzałem na łowiectwie. Muszę szczerze przyznać, że nie było na ziemi rzeczy bardziej umiłowanej przeze mnie jak polowanie. Byłem w tym naprawdę dobry, nawet lepiej niż dobry – byłem najlepszy. Zajęcie to nadawało sens memu życiu i zaprzątało to moją całą uwagę. Oczywiście, czasami zaglądałem do wioski, by sprawdzić jak wiedzie się mojej ciotce i jej pięciorgu dzieci. Muszę przyznać, że czasami zazdrościłem im spokojnego życia, w ludzkiej społeczności, tej pewności, że przyszłość jest jasna i pewna. Moja egzystencja stała wciąż pod znakiem zapytania. Nigdy nie wiedziałem co będę robił następnego dnia, ani czy w ogóle będę coś robił... myślę, że właśnie ta niepewność tak pociągała mnie w życiu wędrowca, bo przecież nigdy nie mogłem być pewny czy nazajutrz jakieś zwierze nie upoluje mnie, lub czy noga nie pośliźnie mi się i nie spadnę w wielką czeluść doliny, a wtedy wszyscy zapomnieliby o mnie i umarłbym w samotności, z przekonaniem, że zaprzepaściłem życie. Jednak, jednak to co innych przerażało mnie dawało siłę. Nie mógłbym żyć, gdybym wieczorem dokładnie wiedział, co spotka mnie następnego dnia. Byłoby to dla mnie tak męczące, że nie wytrwałbym długo. Ale ja byłem wolny! Nic mnie nie ograniczało. Chciałem tylko w ten sposób doczekać starości.
Pewnego dnia jednak wszystko się zmieniło. Siedziałem sobie spokojnie na kamieniu pożywiając się przed dalszą drogą, gdy podbiegła do mnie jedna z oread.. Miałem czasami ochotę na rozmowę z ludźmi, więc ucieszyłem się na jej widok. Oczywiście, jak każda oreda, także i ta była piękna, lecz nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Miała w sobie coś z boskiego spokoju i kobiecej łagodności. Niestety byłem wtedy zbyt zaślepiony miłością do naciągniętego łuku i strzały przecinającej z cichym szelestem powietrze, by to dostrzec.
- Jak się dziś czujesz, mój drogi Narcyzie? – zapytała, choć miałem wrażenie, że wypowiadając te słowa lekko się zarumieniła – może miałbyś ochotę wypić kilka kropel wody, zanim ruszysz w dalszą drogę. Na pewno jesteś zmęczony.
To mówiąc podała mi dzban po brzegi wypełniony wodą. Był to zaiste piękny dzban. Bogato zdobiony atramentowymi postaciami, przedstawiającymi jakąś zawiłą historię tragicznej miłości. Skończywszy pić oddałem dzban owej nimfie. Nie uszło mojej uwadze, iż przez cały czas bacznie mi się przyglądała.
- Dziękuję ci, Leamido – odparłem i zapatrzyłem się w daleką linię horyzontu.
- O czym myślisz Narcyzie? – spytała nieśmiało.
- O niczym szczególnym – odpowiedziałem jej może trochę niegrzecznie, ale zwierzanie się ze swych najgłębszych i najlepiej ukrytych myśli nie przypadło mi do gustu.
- Kiedy chcesz się ożenić? – spytała niespodziewanie. Powiedziała to bardzo szybko, co mnie zdziwiło. Nigdy do tej pory nie myślałem o tym. Spojrzałem na nią teraz nie było już wątpliwości, jej twarz płonęła. Nie do twarzy było jej w tej szczególnej odmianie szkarłatu, ale nie zwracałem na to uwagi. Bardziej zdziwił mnie fakt, że zadając to pytanie tak się zmieszała. Po długim milczeniu odpowiedziałem jak mogłem najszczerzej:
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, – co nie było do końca prawdą, bo kiedyś zastanawiałem się przez chwilę jak to by było mieć nimfę za żonę, lecz szybko odegnałem te myśli – ale dlaczego pytasz?
Teraz jej twarz z czerwonej zrobiła się purpurowa.
- Tak z ciekawości... Przecież wszyscy wiemy, że nimfy oddając się w ramiona Morfeusza, marzą by być przez resztę życia przy twoim boku.
- Na prawdę? Nigdy nie zauważyłem by jakaś oreada zwracała na mnie szczególną uwagę...
- Narcyzie – odrzekła Leamida z mieszanką zdziwienia i przerażenia w oczach – przecież jesteś piękny. Nigdy nie było w tych okolicach kogoś piękniejszego od ciebie – uznała chyba, że teraz nie ma już nic do stracenia mówiąc mi to – spójrz w swoje odbicie – i z tymi słowami na ustach podała mi dzban z którego wcześniej piłem.
Spojrzałem na siebie i muszę przyznać, że dojrzałem w sobie piękno jakiego wcześniej nie zauważałem. Pomyślałem, że to miło jak ktoś ci mówi, że jesteś piękny... Nie mogłem tylko zrozumieć dlaczego owa oreada z takim wyczekiwaniem na mnie patrzyła.
- Dziękuję, że pokazałaś mi piękno, którego dotąd nigdy nie dostrzegałem. Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczny, ale teraz muszę już iść. Do zobaczenia – tymi słowami pożegnałem ją i odszedłem. Powróciłem do łowów, ale już mnie tak nie cieszyły. Teraz miałem inną miłość – miłość do samego siebie. Często zastanawiałem się co takiego zrobiła nimfa, że tak się zmieniłem. Wyjaśnił to sen, który nawiedził mnie pewnej nocy.
Przed oczami stanęło mi spotkanie Leamidy. Gdy odchodziłem na dalsze polowania obraz ten rozmazał się. Gdy wyostrzył się znowu, ujrzałem kobietę. Była bogato ubrana, jej nadgarstki zdobiły złote bransolety. Na głowie miała koronę. Zrozumiałem, że musi to być bogini.
Powiedziała tylko jedno zdanie: ”Zostałeś przeklęty, za brak miłość do innych istot, a teraz przez całą wieczność będziesz kochał tylko siebie i to cię zgubi” Ta noc była dla mnie sądna. Zrozumiałem, że mój brak zainteresowania nimfami rozgniewał boginię. Nie rozumiałem tylko na czym miała polegać kara. Co miało znaczyć, że będę kochał tylko siebie? Nie zwróciłem uwagi jednak na pewien związek. Od czasu tej pamiętnej nocy, co dzień chodziłem nad jezioro, by przyglądać się własnemu odbiciu. Godzinami mogłem siedzieć nad wodą i wpatrywać się w jej spokojną taflę. Zauważyłem, że leśne driady i górskie oready, wciąż chodziły za mną, lecz nie przejmowałem się tym, że mnie śledzą.
Miałem tylko jeden cel – dotrzeć do brzegu jeziora i zanurzyć wzrok w odbiciu tej pięknej twarzy. Ponieważ nigdy nie miałem przyjaciół i teraz mi ich nie brakowało. Myślałem czasami czy nie przemówić do którejś z nimf siedzących na pobliskim kamieniu, ale po chwili rozmyślań rezygnowałem, bo uznawałem to za stratę czasu. Moje życie stało się chorobliwie jednostajne, ale nie pamiętałem już o tym, że kiedyś tak ceniłem sobie wolność i niepewność.
Ostatniego dnia mojego życia, gdy ostatni raz miałem przysiąść nad brzegiem jeziora, usłyszałem śpiew. Nie był to zwykły śpiew. Brzmiał jak dźwięk tysięcy cichych dzwoneczków. Był tak kojący i uspokajający, że nie mogłem nadziwić się jego pięknej melodii. Nie mogłem jednak dojrzeć skąd dochodzi. Wydobywał się jakby z głębin jeziora. Nachyliłem się lekko, by głębiej spojrzeć w wodę. Okazało się, że deszcz padający poprzedniego dnia, zamienił piaszczyste zejście do jeziora w błoto. Noga pośliznęła mi się i nic już nie mogło powstrzymać upadku. Z hukiem wpadłem do wody. Nie potrafiłem pływać. Kochałem to jezioro, ale nigdy nie odważyłem się naruszyć jego spokojnej, zimnej powagi. Poczułem jak lodowata fala wciąga mnie na dno. I w tym momencie jakby się obudziłem. Właśnie w tej sekundzie zrozumiałem, że już dawno spadałem na dno, a to co dzieje się teraz jest tylko uwieńczeniem procesu, który trwał już długo.
Umarłem tam, na dnie jeziora, ale nie byłem zapomniany. Pamiętały o mnie nimfy i pamiętało mnie jezioro. Postanowiłem coś po sobie pozostawić. W miejscu gdzie wpadłem do wody spowodowałem wyrośnięcie pięknego kwiatu. Już jako duch kogoś, kto kiedyś istniał, zobaczyłem płaczące nimfy. Gdy na powierzchni pojawił się kwiat, krzyknęły: ” Narcyz powrócił!”. W wkrótce spostrzegły jednak, że niegdyś słodkie jezioro przemieniło się w czarę gorzkich łez.
- Opłakujesz Narcyza? Nie dziwimy się – powiedziały – tylko ty jeden tak naprawdę mogłeś się napawać jego urodą...
- Więc Narcyz był piękny? – odparło zdziwione jezioro po chwili milczenia – Opłakuję Narcyza, nie dlatego, że był piękny. Za każdym razem, gdy pochylał się nade mną, mogłem rozkoszować się swą własną urodą, odbitą na dnie jego oczu.
Oburzone oready odeszły zostawiając jezioro samemu sobie. Ja byłem w tym czasie już daleko, jednak wciąż słyszałem echa tych wydarzeń. Było w tym coś nadzwyczajnego...
Jezioro nie było winne. Nimfy powinny były mu wybaczyć, tak jak wybaczyły mnie.
Mój czas dobiega końca. Jestem nareszcie szczęśliwy. Za niedługo zniknę na zawsze, lecz z poczuciem, że moja śmierć zrodziła coś dobrego, czystego. Ocaliłem wiele istnień przed egoizmem i samouwielbieniem. Teraz mogę spokojnie odejść. Spełniłem swoją misję. Zrozumiałem matkę.
Czego można chcieć więcej? Moja egzystencja dobiega końca, lecz moje wspomnienie zostanie na zawsze w waszych pamięciach... myślę, że jest to wystarczający powód, by się narodzić i godnie spędzić całe życie, pokonując wszelkie przeszkody. Teraz, po raz pierwszy, mogę powiedzieć, że jestem prawdziwie wolny!