Przetrwać własnego twórcę to nie tylko przeznaczenie dzieła sztuki, ale i ucieleśnienie pragnień wielu artystów, pożądających, aby ich dzieła żyły własnym życiem jeszcze długo po ich śmierci. Znaczna ich liczba pragnęła zapewnić sobie przez własną twórczość nieśmiertelność. Niektórzy z nich już za życia mieli świadomość, że swoimi dziełami sztuki wystawili sobie pomniki trwalsze niż ze spiżu. Być może jest to przejaw dumy, aczkolwiek ja nie rozpatrywałbym tego w tych kategoriach. Skoro przeznaczeniem dzieła sztuki jest przetrwać swego twórcę to, dlaczego twórcy ci nie mają mieć świadomości, że takie właśnie dzieła stworzyli? Nie jest w końcu grzechem spełnić przeznaczenie dzieła sztuki. Pośród twórców to raczej zaszczyt niż grzech, więc nie dziwota, że z tych zaszczytów byli tak dumni. Dlatego wielu z nich z taką radością przyznawało, iż nie zupełnie umrą. Pozostanie po nich ich sztuka, która długo przeżyje swojego twórcę.
Motyw „non omnis moriar” w literaturze zapoczątkowany został przez słynnego poetę rzymskiego, Horacego. On to właśnie w jednej ze swoich pieśni pt. „Stawiłem sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu...” (łacińska nazwa „Exegi monumentum aere perennius”) używa sformułowania „non omnis moriar”, co tłumaczy się na polski „nie wszystek umrę”. Horacy przeświadczony jest, że pozostanie po nim pewna cząstka jego osobowości, zawarta w jego twórczości. Co więcej, przekonuje, że będzie żył w swojej twórczości dopóty, dopóki będzie ona czytana, czyli jak to sam zauważa poetycko:
„[...] potąd będę wciąż młody pokąd na Kapitol
ma wstępować z milczącą westalką pontifex.”
Można powiedzieć, że Horacy przeliczył się w swoich rachubach. Dziś już na Kapitol nie wstępuje z westalką milczącą żaden kapłan, a mimo to sława Horacego żyje, a można nawet powiedzieć, że zatacza większe kręgi niż w czasach starożytnych, bowiem imię poety znane jest z pewnością dziś znacznie większej liczbie ludzi niż to miało miejsce w czasach jego życia czy wkrótce po jego śmierci. Dzieła stworzone przez Horacego w zupełności wypełniły swoje przeznaczenie. Nie tylko przetrwały swojego twórcę, ale i przetrwały najśmielsze wyobrażenia o ich długowieczności, które żywił sam twórca.
Twórcy renesansowi, w tym nasz Kochanowski, świadomi walorów własnej twórczości i znaczenia swoich poetyckich dokonań, chętnie nawiązywali do spostrzeżeń Horacego, zapewniając (przede wszystkim sami siebie), że nie całkiem umrą, bowiem pozostanie po nich siła ich twórczości.
Kochanowski należał do tej grupy twórców, którym nieobca była świadomość i znaczenie rangi własnej twórczości. Doskonała znajomość dorobku liryki antycznej, w tym twórczości Horacego, którego Kochanowski zresztą wielokrotnie naśladował, sprawiła że i nasz poeta przekonany był o nieśmiertelności swojego dorobku, który sprawi, że nie wszystek on umrze.
Autor żywi nadzieję, że jego twórczość pozwoli przetrwać mu w pamięci przyszłych pokoleń. Jeszcze dobitniej wyraża takie przeświadczenie w pieśni „Niezwykłym i nie leda piórem opatrzony”, będącej zresztą dość powierzchowną parafrazą ody Horacego. Tam poeta po śmierci zamienia się w ptaka, aby na skrzydłach przemierzać czas i przestrzeń, odnajdując w różnych zakątkach kuli ziemskiej ślady swojej twórczej działalności.
Kochanowski przewiduje, zresztą całkiem słusznie, że prawdziwie wielka jego sława nadejdzie dopiero po jego śmierci. Wówczas, bowiem stanie się on sławny i słynny nie tylko pośród Polaków, ale i w Europie. Zapewnia wszak, że:
„O mnie Moskwa i będą wiedzieć Tatarowie,
I różnego mieszkańcy świata Anglikowie;
Mnie Niemiec i waleczny Hiszpan, mnie poznają,
Którzy głęboki strumień Tybrowy pijają.”
W swojej realizacji motywu „non omnis moriar” Kochanowski zakłada, więc, że sława poety z czasem rośnie, osiągając największe rozmiary po jego śmierci. Wielkość artystyczną spuścizny twórcy są w stanie docenić ludzie dopiero w pewien czas po jego śmierci. W ten sposób myślało później wielu artystów, między innymi Cyprian Kamil Norwid, znany polski romantyk, choć wzgardzony i zapomniany przez sobie współczesnych, a odkryty dla literatury dopiero w czasie epoki Młodej Polski.
Kochanowski wprawdzie miał to szczęście, że sławą i uznanym autorytetem cieszył się już za życia (podobnie zresztą jak ojciec motywu „non omnis moriar” – Horacy), niemniej prawdziwie wielka sława narodziła się dopiero po śmierci poety. Jego proroctwa zapisane w pieśni „Nie zwykłym i nie leda piórem opatrzony” spełniły się więc w zupełności, a jego dzieła wypełniły swoje przeznaczenie.
Motyw „non omnis moriar” pojawia się również u Adama Mickiewicza. W wierszu „Exegi monumentum” odwołuje się on wprost do horacjańskiego rozumienia tego motywu, wyraźnie wskazując przez motto, które jest tytułem utworu, że podejmie temat wykorzystany przez starożytnego mistrza.
Mickiewicz pisze o sobie i swojej twórczości w ten sam sposób, co Horacy. Uważa, nie bezpodstawnie, że swoją twórczością wystawił sobie pomnik trwalszy od jakichkolwiek innych. Sława Mickiewicza jest trwalsza od kopca Kościuszki, pałacu Paców w Wilnie i, co bardzo ważne, odporna na zakusy zaborców. Nie zniszczy jej ani bombardowanie generała Wirtemberga, ani nie zaćmi jej austriacka sztuka. Sława Mickiewicza trwać będzie wiecznie, a dbać o jej istnienie będą sami jego czytelnicy, spragnieni dzieł wieszcza i gotowi do znacznych poświęceń, byle je móc zdobyć i czytać. Pamiętajmy wszak, że Mickiewicz nie był w kraju wydawany – drukowane tomy jego poezji pochodziły z przemytu, a wiele jego utworów (także i egzemplarze „Pana Tadeusza”) krążyły w ręcznie przepisywanych kopiach.
Mickiewicz wykorzystując horacjański motyw „non omnis moriar” zwraca więc uwagę nie tylko na znaczenie sławy dla poety, który dzięki jej trwałości pozostawia po sobie trwały ślad i nie cały umiera. Mickiewicz podnosi również ważny aspekt narodowy, który ma sława poety pochodzącego ze zniewolonego kraju. Sława ta jest ostoją polskości, narodowego ducha, daje nadzieję, że jeszcze Polska nie zginęła. Mickiewicz więc realizuje przez swą sławę nie tylko egoistyczne ambicje, jak to miało miejsce w przypadku Horacego i Kochanowskiego, ale i dba o sprawę narodową, stając się symbolem, wokół którego jednoczą się myśli i uczucia Polaków. To zaś, że dzieła Mickiewicza są czytane po dzień dzisiejszy dowodzi aż nazbyt wyraźnie, że spełniły one przeznaczenie, jakie przed nimi stało.
Jednakże dzieło sztuki potrafi przetrwać swego twórcę nie tylko wówczas, kiedy zdaje on sobie sprawę, że takie jest przeznaczenie dzieła sztuki. Czasem wręcz trwa pamięć o dziele, podczas kiedy niknie pamięć o artyście. Czasem pewnie zamiarem twórcy dzieła wcale nie było nadanie mu charakteru ponadczasowego, a mimo to udało mu się stworzyć przedmiot sztuki, który w każdym calu spełnił swoje przeznaczenie.
Niewątpliwie anonimowy twórca słynnego posągu Wenus z Milo nie mógł nawet przypuszczać, że stanie się on dziełem sztuki, które przetrwa swojego autora o dwa tysiące lat. Nie sądzę, by rzeźbiąc ten posąg kobiety artysta zakładał, że jego rzeźba będzie przedmiotem podziwu przez następne dwa tysiąclecia, a kto wie, czy przed nią nie rysuje się jeszcze wielotysiącletnie życie. Musiał wszak zdawać sobie on sprawę z tego, jak nietrwałym materiałem jest kamień i że kształt w nim wyrzeźbiony nie będzie trwał wiecznie. Horacy przecież już w I w. p.n.e. miał świadomość, że spiżowe posągi nie są zbyt trwałe i że on wystawił sobie pomnik trwalszy, bo niematerialny, a takim była klasa i sława jego utworów. Rzeźbiarz, który stworzył Wenus z Milo nie łudził się więc zapewne, że posąg jego przetrwa tak długo.
Niemniej rzeźba Wenus z Milo nie tylko wytrzymała tysiące lat, ale i stała się w pewnym sensie niezniszczalna. Nawet gdyby dziś przestał istnieć jej oryginał, to posąg Wenus z Milo będzie funkcjonował w kulturowej świadomości Europejczyków. Wszedł on w masową kulturę śródziemnomorską na prawach ikony. Jest już symbolem, symbolem w pełni oddzielonym od swej materialnej postaci. Wszak każdy z nas doskonale rozumie ten symbol użyty przez Żeromskiego w „Ludziach bezdomnych”, choć nie każdy był przecież w Luwrze i nie każdy widział na własne oczy Wenus z Milo.
Na podobnych zasadach stał się własnością kultury obraz Pietera Brueghela „Pejzaż z Ikarem”. Malowidło to jest punktem zaczepienia, z którego wywodzi swe przemyślenia na temat mitu ikaryjskiego wielu późniejszych twórców. Otóż, obraz ten przedstawia na pierwszy rzut oka całkiem zwykły krajobraz. Na pierwszym planie widzimy chłopa orzącego wołem zagon ziemi. Gdzieś dalej pasterz strzeże swej trzody, po morzu pływają okręty, głęboko w tle jakieś miasto tętni swoim zwykłym, codziennym rytmem. Tytułowego Ikara bardzo ciężko w tej scenerii odnaleźć. Dopiero kiedy bliżej jej się przypatrzeć, gdzieś w prawym dolnym rogu płótna widzimy dwie bezradnie machające nogi ledwie wystające z wody oraz kilka opadających ptasich piór. Tyle tylko pozostało po śmiałym lotniku, a za moment nawet nad tym nikłym śladem jego nieszczęścia zamkną się morskie fale. Obraz Brueghela wyraża smutną prawdę. Oto, bowiem, tragedia najwybitniejszej nawet jednostki zwykłym ludziom jest zupełnie obojętna. Oni jej nawet nie spostrzegają. Jest to bardzo przykre. Sprowadza to odwieczne marzenia ludzkości, których ucieleśnieniem był Ikar-szybownik, do poziomu nic nie znaczących mrzonek. Nie ma z nich żadnego pożytku, a nieszczęśnik, który poświęcił im życie, nie zostanie nawet przez swych bliźnich zauważony. Brueghel nie pozostawia miejsca ludziom na nadzieję. Na planie pierwszym stawia w życiu człowieka twardy, znojny trud codziennego życia, a snom i marzeniom zostawia ledwie skrawek płótna. Lecz to, że w ogóle zdecydował umieścić się w swym pejzażu Ikara i dać jego imię w tytule obrazu, wyraża tęsknotę artysty za czynami wielkimi i głęboki, źle tajony żal, że najczęściej przechodzą one bez echa.
O tym, że obraz Brueghela spełnił swoje przeznaczenie, przekonywać może opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza „Ikar”. Wprawdzie nie pojawia się w nim nigdzie bezpośrednia wzmianka o obrazie Brueghela, ale wymowa opowiadania jest niemal taka sama, jak brueghelowskiego obrazu; od dzieła szesnastowiecznego malarza, opowiadanie odróżnia praktycznie tylko sceneria.
Jeszcze wyraźniej nawiązuje do dzieła holenderskiego malarza Stanisław Grochowiak w wierszy „Ikar”. On powołuje się wprost na obraz Brueghela, mówiąc, że Brueghel malował na pierwszym planie woła, zamiast Ikara. Żywotność obrazu Brueghela w dziełach sztuki współczesnej dowodzi, że obraz ten spełnił swoje przeznaczenie i nie tylko przetrwał własnego twórcę, ale po dzień dzisiejszy jest artystyczną inspiracją dla tych, którzy tworzą sztukę współczesną. To jest bardzo piękne, piękniejsze nawet niż pomnikowa sława. Co innego wszak być zakurzonym zabytkiem epoki, a co innego być nieustannie żywą tradycją.
Co ciekawe, ponadczasowe okazują się nie tylko dzieła sztuki wywodzące się z naszego kręgu kulturowego. Przeznaczeniem każdego dzieła sztuki, także zupełnie nam obcego, jest trwanie. Dowodzi tego przykład paleolitycznej figurki nazywanej powszechnie Wenus z Willendorfu od miejsca jej odnalezienia. Posążek jest zaledwie kilkunastocentymetrowy. Rzeźba Wenus z Willendorfu przedstawia otyłą kobietę (sądząc po proporcjach musiałaby w rzeczywistości ważyć ponad 100 kg). Jest ona dla współczesnego odbiorcy po prostu brzydka. Gdyby laik znalazł taką figurkę na ulicy, pewnie nie zwróciłby na nią uwagi, gdyż nie odpowiada ona dzisiejszemu kanonowi estetycznemu. Skąd bierze się nasze niezrozumienie dla wytworu paleolitycznej sztuki? Ponieważ nie łączy nas z tym wytworem kulturalna więź. Nie potrafimy umiejscowić go w jego własnej kulturowej tradycji, bo jej nie znamy. Wyrwany z klimatu i tradycji swej epoki posążek jest dla nas co najwyżej kuriozum, ale zupełnie nie potrafimy odczytać jego symboliki ani powodów, które tak, a nie inaczej, poprowadziły rękę starodawnego artysty.
Brak zrozumienia nie przeszkadza jednak temu dziełu sztuki trwać. Od czasów jego powstania zmieniło się wszystko, tylko nie przeznaczenie sztuki, które było takie samo w czasach, kiedy nasi przodkowie gryzmolili ochrą po ścianach jaskiń i takie samo jest dzisiaj. Przeznaczeniem dzieła sztuki, z dowolnej jej dziedziny jest przetrwać swego twórcę. Wielu dziełom udaje się wypełnić to przeznaczenie. Niektóre z nich nawet je rozszerzają, bo nie tylko przetrwały swoich twórców (o których pamięć często zaginęła już w mrokach historii), ale i są żywą inspiracją dla sztuki współczesnej. Takie dzieła są prawdziwie wielkimi dziełami sztuki. Trwać jako zabytek nie jest znacznym powodem do dumy. Ale trwać jako symbol kultury, dający coraz to nowe artystyczne podniety to dla dzieła sztuki prawdziwy powód do zaszczytu i pełne ukoronowanie jego przeznaczenia.