Naprawdę nie wiem czemu wszystkim wydawało się, że nie żyję. Podejrzewano, że zginąłem w ruinach zamku, myślano, że popełniłem samobójstwo. Może to po części z mojej winy, nie chciałem wracać do swojego dawnego życia, wciąż bałem się bólu odrzucenia jaki wracał wraz z wizją starych miejsc, dawnych znajomych oraz wszystkim co przypominało mi Izabele. Dlatego też unikałem osób, które do tej pory znałem i miejsc gdzie bywałem, nie dając o sobie znaku nie jako potwierdzałem przypuszczenie o mojej śmierci lub chociażby zaginięciu.
Tak naprawdę sam też myślałem o śmierci jaką z łatwością mógłbym sobie zadać w tamtej chwili. Gdy podkładałem ładunki wybuchowe, myślałem o Izabeli i o tym, ze moje męki nie potrwają już długo. W tamtym momencie miałem zamiar popełnić samobójstwo. Nie chciałem tak żyć. Jedynym sposobem na przerwanie tego cierpienia była śmierć. W ostatniej chwili jednak zamachałem sie i nie zrobiłem tego. Po wysadzeniu ruin udałem się do Paryża. Chciałem jedynie ciszy i spokoju, czasu na przemyślenia, kim się stałem i do czego doprowadziła mnie miłość do niej.
Zatrzymałem się w takim hotelu. Nie znaczy to, ze nie było mnie stać na lepszy, lecz podczas podróży pociągiem uświadomiłem sobie jak się zmieniłem, Wcześniej byłem bardzo oszczędnym człowiekiem, dla niej potrafiłbym wszystkie zarobione pieniądze oddać za jeden tylko pocałunek. Po przyjeździe często spotykałem się z Geistem. Dobrze sie dogadywaliśmy. Zacząłem z nim pracować. Głowę miałem zajętą i dzięki temu nie myślałem o Izabeli, choć wiedziałem, że część mego serca zawsze pozostanie tylko jej. Jednak myśl o tej miłości była już inna niż jakiś czas wcześniej, jeszcze czasami czułem jakiś tępy ból, ale to nie było to samo cierpienie co dawniej, czułem więcej spokoju i obojętności, z czasem rany powoli zaczęły się goić. Kiedy pracowałem na wielki i innowacyjnym projektem do pokoju weszła kobieta w średnim wieku. Była tak piękna, że nie potrafiłem oderwać od niej oczu. Wysoka brunetka z włosami spiętymi w kok i szafirowymi oczami, które miały taką głębię, że można było się w nich utopić, właśnie to się ze mną stało, gdy tylko w nie spojrzałem. Spotkałem ja cztery lata po opuszczeniu Warszawy i chyba już wtedy uporałem się z moimi własnymi demonami z przeszłości, nie mogło być inaczej, bo jak mógłbym być w takim wypadku gotowy pokochac inną kobietę. Nazywała się Colette Durand. Okazało się, iż była to daleka kuzynka Geista. Przybyła tu z południa Francji, ponieważ zawsze chciała zamieszkać w Paryżu. Była to kobieta miła, dystyngowana i dobrze wychowana, a co najważniejsze miała wielkie serce. Jak tylko mogła to pomagała ubogim i chorym. Po kilku nieudanych próbach udało mi sie zaprosić ja na spacer. Od tamtej pory jest to naszą tradycją, że w niedzielne wieczory udajemy się na Rue de Rivoli i przechadzamy się dopóki nas nogi nie rozbolą. Po tylu latach jestem wdzięczny Izabeli Łęckiej, że dzięki niej znalazłem się tu, w tym miejscu, obok mojej żony Colette. Jest to kobieta daleko inna od Izabeli, nieszczęśliwa miłość sprawiła, że kobietach szukałem przeciwieństwa panny Łęckiej, chciałem jak najbardziej oddalić się od wspomnienia przeszłości i na pewno odepchnąłbym kogokolwiek kto najmniejszym chociaż gestem przypomniałby mi mą dawną miłość. Jednak dzięki temu znalazłem kobietę idealną, najlepszą jaką można sobie wymarzyć i taką, która naprawdę uszczęśliwia mnie na każdym kroku.
Słyszałem, że Izabela, po moim odejściu chciała wstąpić do zakonu, lecz po kilku dniach odeszła, później wyszła za jakiegoś ubogiego kupca, ponieważ wszyscy kandydaci dawno ją opuścili. Wraz z mężem przeprowadziła się do Lublina. Więcej o niej nie słyszałem. Z Geistem wynaleźliśmy żarówkę, która nigdy się nie spala. Dzięki niej zarobiliśmy ogromne pieniądze. Niestety umarł kilka lat później. Wszystko co miał zapisał mnie i Colette. Po jego śmierci przeprowadziliśmy się do Warszawy. Często opowiadam tę historię moim dzieciom. Kiedyś zabrałem je do mojego dawnego sklepu. Po śmierci Szlangbauma, biznes został przejęty przez kogoś innego. Interesy nie idą już tak dobrze. Czasem myślę o jego wykupieniu. Może kiedyś się na to zdecyduję. Póki co, pracuję nad nowym wynalazkiem, mianowicie pojazdem, który nie potrzebował by zaprzęgu koni.