Historia, którą tu opowiem nie wydarzyła się naprawdę na obozie harcerskim w miejscowości Przerwanki na Mazurach.
Był słoneczny poranek i szliśmy na śniadanie, obok stołówki. Byłem smutny, bo zgubiłem moje ręcznie dziergane skarpetki. Omijając tablicę ogłoszeń spostrzegłem nowe zawiadomienie. Podszedłem do niego na przerwie obiadowej. Pisało na nim, że ktoś z Obozu w Dole Rzeki znalazł przy miejscu ogniskowym moje skarpetki. Bardzo się z tego powodu ucieszyłem. By je odebrac miałem przyjść jutro o północy z delicjami jako znaleźne pod stary młyn. Wiedziałem, że jeśli kadra mnie nakryje będę miał karę, więc powiedziałem o tym tylko mojemu najlepszemu koledze Jasiowi.
Poszliśmy po delicje i o dwudziestej trzeciej godzinie wyruszyliśmy w drogę. Minęliśmy Obóz w Dole Rzeki i wtedy zlał mnie zimny pot. Tylko jedna osoba z Nadbrzeżnych Obozów miała Fiata 126p. Komendant. Wiedziałem, że to on, ponieważ tylko harcerze mieli tu wstęp. Skoczyliśmy do rowu. Zatrzymał się tuż obok nas. Wpadł mi do głowy głupi pomysł. Wysiadł z samochodu. Szybko skoczyliśmy do środka i odjechaliśmy. Jaś potrafił prowadzic, gdyż jego ojciec ma taki sam samochód. Byliśmy tak podekscytowani, że podjeżdżając pod młyn prawie rozjechaliśmy żabę.
Transakcja odbyła się pomyślnie i już odjechaliśmy. Nagle rozległ się najnowszy hit Justyna Biebiera. To dzwonił telefon komendanta. Odetchnęliśmy z ulgą. Dzwonił nasz druh drużynowy. Wiedzieliśmy, że się nie wygada. Powiedzieliśmy mu wszystko. Powiedział, że postara się żeby nikt się o nas nie dowiedział.
Następnego dnia z namiotu kadrowego wychodziły dźwięki niedowierzania, ale żaden odgłos uwierzenia. Nikt się nie dowiedział o naszym nocnym wypadzie. To była naprawdę niesamowita historia.