Sobota, 19.V.2001 r.
Postanowiłam pisać pamiętnik. Mam wiele zmartwień i trosk, więc muszę zwierzyć się tym białym kartkom papieru. Wiem, że nie pomogą mi rozwiązać moich problemów, ale przynajmniej będzie mi lżej na sercu, kiedy wszystkie swoje żale wyleję na papier. Od dzisiaj ty, pamiętniczku, będziesz znał wszystkie moje tajemnice. Jestem tylko ciekawa, czy moje koleżanki też piszą pamiętnik? Przecież to w końcu nie jest żaden wstyd zwierzać się tobie, zamiast przyjaciółce czy koleżance. Ty przynajmniej mnie wysłuchasz, zrozumiesz i nic nie powiesz, a inni..............? Sam wiesz!!!
Nie wiem, dlaczego zaczęłam pisać, przecież nigdy bym nawet o tym nie pomyślała, że można zwierzać się zwykłym kartkom papieru, a może to przez moje problemy, może one mnie przerastają? Już sama nie wiem!!!
Chciałabym opowiedzieć Ci o wszystkim, co dzieje się w moim życiu, ale nie wiem czy zdołam, to jest takie trudne!!! Ostatnio przeżyłam totalną załamkę i choć niby się z niej wygrzebałam, tak naprawdę do dziś nie mogę się pozbierać. Zwykła szkolna wycieczka, to od niej wszystko się zaczęło. Miała być okazją do odpoczynku, oderwania się od monotonnej codzienności. Stała się jednak przyczyną tragedii. Już na miesiąc przed planowanym wypadem do Gdańska, Justyna, klasowa prymuska, zaczęła zbierać pieniądze na wyjazd, po kilkadziesiąt złotych od łebka. Niby nic, jednak z pieniędzy wpłaconych przez 28 osób zrobiła się niezła sumka: ok. 1700 złotych. Dokładnie pamiętam ten dzień. Na lekcji wychowawczej nauczycielka powiedziała: „No, Justynka, to daj mi teraz te pieniążki”.
Justyna sięgła do plecaka, przez chwilę w nim pogrzebała, zrobiła się nagle czerwona jak burak i krzyknęła: „Nie ma! Zginęły!”. Wszyscy byli w totalnym szoku. Ja też. Rzuciliśmy się do szukania: pod ławkami, na korytarzu... Niestety forsy ani śladu! Zrobiło mi się żal Justyny. Wyglądała na taką bezbronną i zagubioną. Lecz ona tak naprawdę już wtedy szykowała na mnie atak. Wychowawczyni poprosiła ją, by przetrząsnęła dokładniej swój plecak. Przeszukała go, ale bez skutku. I wtedy rozpętało się piekło...
Wychowawczyni oznajmiła: „Pieniądze zniknęły, ale koniecznie muszą się odnaleźć! Justyna twierdzi, że ktoś musiał je...” – Tu się zawahała i dopiero po chwili dokończyła zdanie: „...zabrać”. Cala klasa zamarła. Jedni wzbili wzrok w podłogę, inni spoglądali na siebie nawzajem. I nagle w tej okropnej ciszy rozległ się skrzekliwy głos Justyny. Mówiła coś o podejrzeniach, niepewności, a potem spojrzała w moją stronę, wskazała na mnie palcem i powiedziała: „Na przerwie widziałam przy swoim plecaku Paulinę. Może ona coś wie o tych pieniądzach?”. Czułam jak robię się czerwona, a zaraz potem blada. Przecież ja nic nie wiedziałam o żadnych pieniądzach! Pomyślała sobie wtedy, że to taki głupi żart Justyny.
Ale nie – to wszystko działo się naprawdę. Moja koleżanka z klasy oskarżyła mnie o kradzież! Wychowawczyni spytała, czy mam coś wspólnego ze zniknięciem pieniędzy. Jąkając się, zaprzeczyłam. Zaczęłam płakać, krzyczeć, bo nie mogłam uwierzyć w to, że zrobiono ze mnie złodziejkę. Pochodzę z biednej rodziny, często chodzę głodna, ale nigdy nikogo nie skrzywdziłam! Żeby mieć pieniądze na wycieczkę, sprzedałam swoją biżuterię, którą dostałam na urodziny.
Siedziałam skulona, a ludzie w klasie szeptali coś między sobą. I nagle usłyszałam głos wychowawczyni: „Będziemy musieli zrobić rewizję”. Boże! Złapałam torbę z książkami i wybiegłam na korytarz, a potem na ulicę. I to był mój błąd. Gdybym pokazała, że w plecaku nie mam żadnych pieniędzy, może by się ode mnie odczepili. Ale byłam tak zszokowana tym chorym oskarżeniem, że nie wiedziałam, co robię. Nim dotarłam do domu, mama już o wszystkim wiedziała. Zadzwonili do niej ze szkoły. Zapytała, czemu to zrobiłam. Ona też dała się ponieść szaleństwu....
Przez tydzień nie chodziłam do szkoły. Dopiero, gdy dyrektorka zadzwoniła do domu, wróciłam na lekcje. Przeżywałam piekło – zawstydzona i zrozpaczona poszłam do szkoły. Nieustannie czułam na sobie wrogie spojrzenia kolegów i słyszałam, jak nazywali mnie złodziejką. Nie mogłam spać, uczyć się, moje stopnie pogorszyły się przez to. Tylko jedna z moich koleżanek, ta, z którą od lat siedzę w ławce odzywała się do mnie jak dawniej. Nauczyciele okazywali mi niechęć.
To trwało prawie trzy miesiące. I nagle jedna z przyjaciółek Justyny pokłóciła się z nią na matmie. Cos tam między sobą szeptały i nagle Justyna nazwala ja kretynką. Tamta nie wytrzymała i krzyknęła: „Wolę być kretynką niż świnią!”. Potem na oczach całej klasy odepchnęła Justynę i powiedziała:, „Jeśli chcecie wiedzieć, co stało się z forsą na wycieczkę – zapytajcie o to ją! Albo sama wam powiem: kasę ukradł jej chłopak. Żeby go chronić, oskarżyła niewinną dziewczynę. Paulina niczego nie zabrała!”.
Znów czułam na sobie spojrzenia kolegów i koleżanek. Ale tym razem nie było w nich nienawiści, tylko zawstydzenie, że tak łatwo uwierzyli w moją winę. Justyna wybiegła z klasy, zupełnie tak jak ja kiedyś. W minutę później o wszystkim wiedziała cała szkoła. Ktoś mnie przepraszał, ktoś inny pocieszał. Ale ja wcale nie odczuwałam radości. To prawda: wygrałam. Wszyscy przekonali się, że jestem niewinna. Jednak to co przeżyłam wtedy, to nikt nawet nie zdoła sobie tego wyobrazić!!!
Czwartek, 12.VII.2001 r.
Wreszcie wakacje. Tegoroczne zaplanowali mi rodzice. Mam je spędzić u babci, którą widziałam ostatni raz jakieś dziesięć lat temu.
Rano spakowałam się i tata zawiózł mnie do babci. Jechaliśmy ok. 3 godzin i przez ten czas ojciec ani pisnął. Podjechaliśmy pod dom mojej babci. Była to stara, rozlatująca się chałupka. Po podwórku chodziły kury i kaczki, niedaleko na polanie pasła się krowa, a pod domem stała stara buda z psem, który szczekał jak opętany.
Nagle drzwi się otworzyły i w progu stanęła tęga kobieta. Na głowie miała kwiecistą
chustę, na nogach drewniaki, a w ręku miotłę. Na sam jej widok zamarłam z przerażenia. Kobieta zmierzyła mnie wzrokiem i powiedziała:
- Witaj Paulinko. Miło znowu widzieć moją ukochaną wnusię. Ale urosłaś! Jesteś śliczną dziewczyną. Proszę, wejdźcie do środka.
- Przykro mi, mamo, ale nie mogę. Ktoś musi zarabiać... – odpowiedział tata.
- Ach, ty zawsze taki zapracowany – w głosie babci słychać było nutkę ironii.
- Chodź Paulinko, pokażę ci, gdzie będziesz spać i oprowadzę cię po gospodarstwie.
Wzięłam moją walizkę i poszłam potulnie za babcią. Weszłyśmy do mieszkania. Było urządzone skromnie, ale ładnie. Dopiero, gdy przyjrzałam się dokładniej, zobaczyłam dziurę w dachu zakrytą szmatami, łapki na myszy porozstawiane po kątach, żelazny piec, który ze starości zaczął rdzewieć i wychudzonego kota siedzącego na parapecie.
- Paulinko, będziesz spała tutaj – powiedziała to wskazując na mocno wysłużone, stare łóżko.
- A ty, babciu? – spytałam, ponieważ domyśliłam się, że babcia oddała mi własne posłanie.
- Pani Dębowska zaproponowała, że pożyczy mi łóżko polowe.
- Ale przecież to ja mogę na nim spać.
- Doprawdy? Jesteś naprawdę kochaną istotką!
Po usłyszeniu tych słów poczułam w sercu ogromne ciepło. Jeszcze nigdy nikt nie mówił do mnie z taką czułością. Powoli zaczynałam się cieszyć, że tu przyjechałam.
Resztę dnia spędziłam na rozpakowywaniu się i opowiadaniu babci o moim życiu. Nie mogła się nadziwić, kiedy opowiadałam jej o komputerach, czy innych cudach techniki. Siedziałyśmy do późnego wieczora, a ja powierzałam babci swe najgłębsze tajemnice. Opowiedziałam jej o szkolnych kłopotach, a ona powiedziała, bym się nie martwiła, bo kłopoty same przejdą i już niedługo nie będę pamiętała, z czym miałam problem. Jej słowa działały jak balsam na moją duszę.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam, jak mogłabym pomóc babci. Widziałam, że ma problemy z kręgosłupem, że nie może już tak dużo pracować jak kiedyś.
Na wsi jestem ponad tydzień, a już czuję, że się zmieniłam. Stałam się bardziej otwarta wobec ludzi, prawie zawsze jestem uśmiechnięta i bardzo optymistycznie nastawiona do świata. Rano nie wstaję tak jak kiedyś o godzinie 11.00 tylko o 6.00, czasami o 5.30. Wcale wtedy nie jestem zmęczona, wręcz przeciwnie – energia aż mnie rozpiera. Uwielbiam oglądać wschód słońca, czy słuchać piania koguta. Wydaje mi się, jakbym narodziła się na nowo.
Poniedziałek, 16.VII.2001 r.
Dzisiaj przydarzyła mi się okropna historia. Poszłam rano do sklepu po bułki na śniadanie. Zrobiłam zakupy i już wychodziłam, gdy zderzyłam się z jakimś chłopakiem. Siatka z zakupami wypadła mi z rąk i bułki rozsypały się po podłodze. On tylko spojrzał na mnie i poszedł dalej. Przez całą drogę do domku babci w myślach przeklinałam go: „Jak on mógł mnie tak potraktować?”, „Co za brak wychowania”, „Bezczelny typ!”. Ostatnie zdanie wypowiedziałam na głos, wchodząc do domu, więc babcia usłyszała moje słowa.
- Któż ci tak zalazł za skórę? – zapytała babcia
- Pewien chłopak rozsypał mi zakupy i nawet nie pomógł mi ich pozbierać!
- Powiesz mi, jak wyglądał ten „dżentelmen”?
- Brunet, duże, zielone oczy, skromnie ubrany. Ale czy to ważne?
- W naszym miasteczku jest wielu chłopców w twoim wieku, więc jeśli chcesz, bym ci pomogła, musisz opisać go dokładniej.
- Miał ze 180 cm wzrostu, był szczupły, wręcz chudy. Jakaś pani zwróciła się do niego Tomek – opisałam dokładniej chłopaka.
- Hmm... To chyba był Tomek Kwiatkowski. Miły chłopiec. Często pomagał mi w gospodarstwie, ale teraz musi uczyć się do matury. Nie wiem, dlaczego tak się zachował. Może bardzo się spieszył?
- Nie wiem, babciu. Nie chcę już o tym rozmawiać. Ten chłopak zepsuł mi humor i muszę zrobić coś, by jak najszybciej go odzyskać!
- Mam pewien pomysł: zrób sobie kanapki, nalej soku do butelki, weź ciekawą książkę i idź na łąkę. Tam się zrelaksujesz i w mig odzyskasz dobry humor. Stwierdziłam, że pomysł babci jest rewelacyjny, więc od razu spakowałam plecak i poszłam na najbliższą łąkę. Okolica wyglądała przepięknie. Mamy przecież środek lata, słońce świeci, ptaszki śpiewają, wszystko jest takie radosne. Znalazłam wspaniałą łąkę. Cała była usiana mleczami i stokrotkami. Rozłożyłam koc, otworzyłam książkę i już byłam w nowym, nierealnym świecie. W świecie ludzi, którzy nie istnieją, bohaterów, którzy nigdy nie zmierzą się z realnym życiem. Byłam tam, gdzie złe przygody zawsze mają dobre zakończenie. To świat książki. Jak cudownie jest „wyłączyć” się z realnego życia i choć przez chwilę być tam, gdzie źli ludzie zostają ukarani za swe czyny, a dobrzy nagrodzeni. Z tego błogiego stanu wyrwał mnie jakiś głos:
- Hej, nie wiesz, że to jest prywatna łąka?
Odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka. Tego samego, z którym zderzyłam się w sklepie.
- Słucham? – zapytałam z niedowierzaniem i złością jednocześnie.
- Ta łąka jest prywatna, ale mogę wynająć ci ją za jedną kanapkę, szklankę soku wiśniowego, oraz chwilkę czasu dla mnie.
- Co za bezczelność! – krzyknęłam już chciałam się spakować i wracać do domu, ale stwierdziłam, że tak łatwo nie odpuszczę – A co mi zrobisz, jeśli nie spełnię twego żądania?
- Będę zmuszony wynieść cię stąd siłą! – powiedział chłopiec i spróbował mnie wziąć na ręce. Jego działania były jednak nieskuteczne, ponieważ wyrywałam się. W końcu skapitulowałam:
- Dobrze. Siadaj i częstuj się kanapkami i sokiem.
- Mam na imię Tomek – powiedział chłopak i usiadł na kocu. Tomek pochłaniał kanapki i pił sok w niesamowitym tempie, a w przerwie między jedną kromką a drugą, opowiadał o swoim niezwykłym życiu. Słuchałam go z niedowierzaniem. Opowiadał on o swoich przygodach, planach na przyszłość, rodzinie. W ogóle nie dopuszczał mnie do głosu, ale ja wolałam słuchać. Nawet, kiedy odprowadzał mnie do domu, mówił. Ale nie było to nudne „ględzenie”. Gdy słuchałam jego opowieści, aż zapierało mi dech w piersiach. Przed furtką mojej babci Tomek zapytał:
Paulina, pojedziesz ze mną jutro na wycieczkę rowerową?
- Pewnie, że tak! – odpowiedziałam uradowana. Na samą myśl, że spędzę z Tomkiem jutrzejszy dzień, rozpiera mnie radość.
Gdy weszłam do domku, babcia zapytała mnie, gdzie byłam tyle czasu. Opowiedziałam jej, co przydarzyło mi się na łące i spytałam, czy mogę jutro jechać z Tomkiem. Babcia zgodziła się bez chwili wahania. Już nie mogę doczekać się jutrzejszego dnia!!!
Czwartek, 19.VII.2001 r.
Nowy dzień (wakacje). Minął już ponad tydzień, od kiedy poznałam Tomka. Każda chwila spędzona z nim to jak dar od Boga. Wydaje mi się, że go kocham. Moje uczucia ulokowałam w odpowiednim chłopaku (chyba?). Tomek tak realnie patrzy na świat. On uważa, że w życiu są chwile smutku
i radości, ale zawsze trzeba iść do przodu z podniesioną głową. Uwielbiam go słuchać. Jego słowa są takie mądre, ale nigdy nie wyniosłe. Jest dla mnie ideałem. Kocham go!!!
Upajam się życiem spędzając ostatnie chwile z Tomkiem. Już pojutrze nadejdzie czas pożegnania, przyjeżdżają moi rodzice. Za kilka dni znów wrócę do realnego świata, spotkam się z moimi przyjaciółmi. Ale nie będzie tak, jak dawniej. Tomek otworzył mi oczy. Mam już tylko trzy osoby, na których mogę polegać: babcia, Tomek i moja przyjaciółka Olka.
Dziś byłam z Tomkiem na łące, na której się poznaliśmy. Dał mi łańcuszek z serduszkiem i zapytał, czy jak wrócę do swojej okolicy to o nim zapomnę. Moja odpowiedź była oczywiście: nie! Jak można zapomnieć o swojej pierwszej miłości? O chłopaku, którego bardzo się kocha, nie zapomina się przez całe życie. Powiedziałam mu to, a on wziął moją twarz w swoje dłonie i... pocałował mnie. To nie był zwykły pocałunek. Poczułam się tak, jakby motyl musnął skrzydłami moje usta. Potem usłyszałam najpiękniejsze słowa w moim życiu: „ Kochanie, nigdy nie udawaj kogoś innego, bo ci, którzy cię kochają patrzą w głąb serca, a nie na nową fryzurę, czy markowy ciuch. I pamiętaj, ja spojrzałem w twoje serce. Paulinko, kocham cię”. Potem wziął mnie za rękę i poszliśmy przed siebie w milczeniu.
Po południu przyjechali rodzice. „Jak zwykle pewnie bardzo się śpieszą. Przez to, że nie ma mnie w domu muszą zostać chwilę dłużej” – myślałam w drodze do domu. Byłam bardzo przygnębiona, wracałam ze spotkania z Tomkiem. Ostatniego spotkania. Kiedy zobaczyłam przed domkiem samochód moich rodziców, nastrój wcale mi się nie poprawił. Wiedziałam, że gdy tylko mnie zobaczą, od razu wrzucą moje walizki do samochodu i zawiozą do domu. Chciałabym zostać u babci trochę dłużej. Tu jest tak pięknie. Stałam przed domem i rozmyślałam, gdy nagle otworzyły się drzwi i wyszła babcia, a za nią rodzice.
- O, Paulinka już wróciła – powiedziała babcia
- Witaj Paulinko – powiedziała mama i ucałowała mnie.
- Dzień dobry, mamo. Cześć, tato! – powiedziałam niby wesoło, ale w moim głosie słychać było smutek.
- Jak ona się zmieniła. Urosła, opaliła się, wyładniała. Aż ciepło się robi na sercu
– mówiła mama.
Patrzyłam na nią i nie mogłam uwierzyć jak ludzie się zmieniają. Nie widziałam już przed sobą bezuczuciowej kobiety, tylko miłą osobę, z której bije ogromne ciepło.
- Jak ci się podobało u babci? – zapytał tata
- Było cudownie! Jeździłam konno, na wycieczki rowerowe, spałam na sianie, doiłam krowy...
- Świetnie, że ci się podobało. Chodźmy na wspólny spacer, to wszystko nam opowiesz – przerwał wyliczankę tata.
Cały dzień bawiłam się świetnie. Nigdy nie sądziłam, że moi rodzice są tak wspaniałymi ludźmi. Można z nimi robić dosłownie wszystko. Jeździliśmy konno, pletliśmy wianki z kwiatów, kąpaliśmy się w rzece. Było cudownie. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko Tomka. Na szczęście babcia wygadała się, że poznałam fajnego chłopaka i mama kazała mi iść po niego, bo jak stwierdziła, chciałaby go również poznać. Bez chwili wahania pobiegłam po niego. Zgodził się, kiedy zapytałam, czy chce poznać moich rodziców. Na początku atmosfera była trochę napięta, ale po chwili rozładował ją mój tata, który zaczął się wygłupiać. Wszyscy bawiliśmy się świetnie. Tata od razu znalazł z Tomkiem wspólny język, a kiedy okazało się, że Tomek jest kibicem tej samej drużyny piłkarskiej, co on, był po prostu w siódmym niebie.
Ponieważ noc była ciepła, siedzieliśmy na łące bardzo długo. Tomek poszedł wcześniej do domu, bo musiał zająć się młodszą siostrą, a babcia powiedziała, że nie może tak długo siedzieć na dworze, bo ma kłopoty z korzonkami i także poszła. My też zaraz się zebraliśmy, pożegnaliśmy jeszcze tylko babcię i odjechaliśmy.
Nigdy nie zapomnę tych wakacji. Przynamniej oderwałam się od dawnych kłopotów, ale teraz, kiedy jestem już w domu, czuję, że one znowu powracają. Te wakacje były naprawdę super, a Tomek.... on był po prostu wspaniały. Nigdy go nie zapomnę...
Wtorek, 18.IX.2001 r.
Chciałabym przepisać się do nowej szkoły. Nie mogę już w tej wytrzymać. Chociaż wszystko się wyjaśniło i tak ludzie pamiętają to, co się stało, a ja czuję się tu źle. Nie potrafię zapomnieć tego incydentu.
Zawsze byłam bardzo dobrą uczennicą, co prawda nie miałam samych szóstek, ale moje stopnie nie spadały poniżej czwórki. Inne oceny dla mnie nie istniały – po prostu nigdy ich nie dostawałam. Jednak od tamtego momentu, kiedy Justyna oskarżyła mnie o kradzież zaczęłam dostawać niższe stopnie.
Wczoraj dostałam kolejną dwójkę, szybko dotarłam do domu i z płaczem rzuciłam się na łóżko. W domu czekała na mnie moja koleżanka z klasy, która dzisiaj nie była w szkole i przyszła odpisać zadanie. Zauważyła, że jestem autentycznie załamana, sięgnęła do kieszeni po papierosy i poczęstowała mnie jednym. Mówiła, że palenie pozwala oderwać się od problemów i odreagować stres. Twierdziła, że dzięki paleniu zapomnę o kłopocie.
Marzena była zawsze taka wesoła i beztroska, nie miała żadnych problemów, pomyślałam, zatem, że pewnie wie, co mówi. Postanowiłam spróbować i zapalić.
W miarę jak paliłam, byłam coraz mniej zdenerwowana, a problem otrzymania złej oceny wydawał mi się coraz mniej istotny. Nie podejrzewałam, że palenie papierosów pozwala się tak wyluzować...
Od pierwszych klas podstawówki czułam, że muszę być najlepsza. Rodzice wymagali ode mnie bardzo wiele, nauczyciele też stawiali mi wysoko poprzeczkę, a ja sama miałam ogromne ambicje. Żyłam w ciągłym stresie. Chciałam, żeby rodzice byli ze mnie dumni. Otrzymywanie w szkole oceny stanowiły dla mnie wyznacznik własnej wartości. Może działo się tak, dlatego, że nie wyróżniałam się na żadnym innym polu, oprócz nauki. Chociaż miałam niewielu przyjaciół i prawie w ogóle nie chodziłam na imprezy, bo nie miałam na nie pieniędzy, pocieszałam się przynajmniej tym, że jestem zdolna. W podstawówce zawsze miałam same bardzo dobre oceny, brałam udział w olimpiadach przedmiotowych, dostawałam nagrody za dobre wyniki w nauce. Wszystko dopiero skończyło się, kiedy zostałam oskarżona o kradzież. Teraz w gimnazjum idzie mi o wiele trudniej. Muszę uczyć się znacznie więcej, by nadal mieć dobre oceny. Czasem nie starcza mi nawet dnia, by dobrze przygotować się do lekcji. W miarę upływu czasu jest mi coraz trudniej.
Po pierwszej trójce przyszły następne i następne. Byłam zdruzgotana. Styl życia Marzeny zaczął mi się wydawać coraz bardziej pociągający. Ona prawie wcale się nie uczyła, a dostawała niewiele gorsze stopnie ode mnie i zupełnie niczym się nie przejmowała.
Zaczęłam odnosić wrażenie, że jedynym sposobem na odreagowanie stresu jest palenie.
A więc za każdym razem, gdy dostałam gorszą ocenę, sięgałam po papierosa.
Po raz pierwszy w życiu dobrze się bawiłam, a wyniki w nauce przestały być dla mnie
Aż takie ważne.
Piątek, 28.IX.2001 r.
Od pewnego czasu czuję się jakoś inaczej... po prostu czuję się źle. Na nic nie mam ochoty. Rzeczy, które kiedyś sprawiały mi przyjemność, takie jak wyjście na spacer, czy do koleżanek, przestały być dla mnie atrakcyjne. Coraz częściej nie mam nawet ochoty wstać z łóżka. Do szkoły chodzę, bo codziennie siłą zaciąga mnie tam moja przyjaciółka. Mam już dużo złych ocen, ale to mnie już teraz nie interesuje. Na przerwach staram się unikać znajomych, bo naprawdę nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Coraz więcej palę, nie ma takiego dnia, w którym bym nie wypaliła przynajmniej jednego papierosa. Coraz częściej boli mnie głowa, nie mogę spać. Czasami zastanawiam się, czy kiedyś będzie lepiej. Myślę, że może łatwiej byłoby z tym skończyć...
Tydzień temu zaczęłam wyliczać sobie kalorie. Postanowiłam sobie, że będę zjadać 1000 kalorii na dzień. Na razie schudłam tylko 1 kg . Cokolwiek biorę do ust, to kalkuluję: jabłko – 100, jogurt – 140 kilokalorii... Jakoś powoli zaczynam się przyzwyczajać do diety. Jem coraz mniej, a warstwy tłuszczu znikają powoli, przynajmniej tak mi się wydaje. Ważę teraz 45 kg, ale w dalszym ciągu chce być szczuplejsza. Uważam, że jestem jeszcze za gruba. Cały czas chodzi mi po głowie tamten moment, w którym koleżanka nazwała mnie złodziejką! Boże jak ona mogła, mnie było jej żal, a ona wycięła mi taki numer.
Ale teraz żyje w innym świecie, nie utrzymuje kontaktów z byłymi znajomymi wystarczają mi ci, których mam teraz.
Chodzę wreszcie do nowej szkoły. Mam tu wiele znajomych i nawet już z niektórymi bardziej się zaprzyjaźniłam. Mama przepisała mnie do tej szkoły, ponieważ chodzi tu mój kuzyn, Kuba i myślała, że razem będzie nam raźniej. Jesteśmy teraz w jednej klasie, na początku dobrze się dogadywaliśmy, nawet nie sprzeczaliśmy się często. Myślałam, że chodząc z kuzynem do klasy będzie mi jakoś łatwiej, że mnie obroni przed kolegami. Niestety, myliłam się. Po kilku miesiącach Jakub zaczął mi dokuczać, wyśmiewać się ze mnie przy całej klasie. Bardzo mnie to boli, bo znamy się z Kubą od dzieciństwa, chodziliśmy razem do przedszkola, byliśmy dla siebie prawie jak brat i siostra. Nie spodziewałam się z jego strony takiego okrutnego zachowania.
W sumie nie ma mu się, co dziwić, przecież prawie nikt mnie nie lubi, więc dlaczego on ma być tym jedynym. Ludzie się zmieniają. Kiedyś nawet bym nie pomyślała, że on może być taki, jakby nie było, to jesteśmy rodziną. Widocznie i on się ode mnie odwrócił.
Jak na razie to nie odzywamy się do siebie już przez trzy tygodnie. Ja nie chcę żeby tak było dalej, nie wiem, czy dłużej potrafię milczeć, przyjść do szkoły i nie odezwać się do niego. Może w przyszłości się jakoś dogadamy, tak dalej nie może być. Bardzo chciałabym żyć z nim w zgodzie, ale nie wypada mi podejść do niego pierwszej i podać rękę to przecież on zrobił mi świństwo przy całej klasie, a nie ja jemu.
Pożyjemy – zobaczymy, może między nami się jakoś ułoży w końcu i tak mam już wiele problemów i nie potrzebuję ich więcej.
Poniedziałek, 6.V.2002 r.
Nie pisałam ponad pół roku... Jak wiele się przez ten czas zmieniło. Ja także. Kilka miesięcy temu poznałam Rafała. Doszedł do naszej klasy. Wydawał mi się taki dziki, zbuntowany. Był przeciwieństwem Tomka, ale od razu wpadł mi w oko. Co wieczór w domu jego ojca zbierała się artystyczno – kulturalna śmietanka okolicy. Przy lampce wina godzinami rozmawiano o literaturze, malarstwie, miłości, wolności. Pomimo, że byliśmy młodsi przyjęli nas do swojego grona. Uwierzyłam w hippisowskie marzenia.
Razem z Rafałem poznałam narkotyki. Paliłam ziele i przenosiłam się w świat złudzeń. Dzięki temu świat stawał się bardziej kolorowy, wszelkie problemy znikały. Wiedziałam, że niektórzy ludzie się od tego uzależniają, ale ja brałam tylko wtedy, kiedy miałam jakiś problem, kiedy chciałam „odlecieć”.
Nadchodziły wakacje, koniec roku szkolnego, moje oceny były fatalne, ale jakoś za bardzo się tym nie przejmowałam. Nie zależało mi na tym, co stanie się dalej z moim życiem, dla mnie liczył się tylko on.
Jeszcze przed wakacjami Rafał spróbował twardych narkotyków. Długo to ukrywał, nawet zaczął mnie unikać. O jego kontakcie z heroiną powiedzieli mi kumple.
W domu Rafała też było źle. Rodzice rozwodzili się (matka nie mogła już znieść ciągłych spotkań). A ja tęskniłam za nim, szukałam go... Pewnego dnia zapukał do moich drzwi.
Był w strasznym stanie: dygotał, nie mógł ustać na nogach, spływał potem. Powiedział, że jest „na głodzie” i nie ma już kasy ani siły, aby zdobyć „herę”. Postanowiłam mu pomoc, poszłam kupić dla niego narkotyki. Dealer czekał, jak zwykle, w jednej z bram w naszej okolicy.
Kiedy wróciłam do domu, Rafał leżał we własnych wymiocinach. Błagał mnie o zastrzyk. Bałam się strzykawki, ale przygotowałam działkę. Długo nie mogłam znaleźć żyły.
W końcu się udało i było już po wszystkim, Rafał przysnął. Kiedy się obudził, czuł się wspaniale, zero bólu, totalna euforia.
Od tego dnia wszystko się zmieniło. Rafał nie ukrywał nałogu. Heroina wciągała go coraz bardziej. Błagałam, żeby przestał, ale on mówił: „Kocham cię i zrobiłbym dla ciebie wszystko, oprócz tego jednego”. Nie mogłam patrzeć na jego pokłute ciało. Wszędzie miał rany. Na głodzie drapał się do krwi. Gdy brał, nie czuł bólu, zimna. Ciągle był przeziębiony, krwawiły mu dziąsła.
Poszłam do jego mamy. Do końca roku szkolnego zostały niecałe trzy tygodnie. Mama Rafała zdecydowała dawać mu pieniądze byle tylko skończył gimnazjum. Podczas wakacji miał pójść na detoks. Narkotyk nie dawał już mu emocji. Potrzebował go, aby normalnie funkcjonować.
Przyszły wakacje. Za kasę jego matki pojechaliśmy do ośrodka w Gdańsku. Dziwne miejsce. Mieszkaliśmy razem. Rafał dziennie miał cztery godziny psychoterapii. Czułam, jakby wszystko wracało do normy. Myliłam się. Którejś nocy obudził mnie. Rzucał się jak dzikie zwierzę. Wciskając mi forsę, kazał iść po heroinę. Nie chciałam. Bałam się. W ogóle nie znałam miasta. On cierpiał. Okazało się, że przez cały pobyt brał. Przemycił ze sobą narkotyki. Pojechałam. Łatwo znalazłam sprzedawcę.
Zostałam stałą klientką. Zaprzyjaźniłam się z dealerem. Bywałam u niego, co dzień. Współczuł mi. Któregoś dnia zapewnił: „Spróbuj hery, a zrozumiesz wtedy, co się dzieje z Rafałem i będziesz mogła mu pomóc”. Od tej chwili kupowałam dla dwojga. W końcu skończyły się nam pieniądze, a dealer przestał być miły.
Ojciec Rafała przeniósł się do Holandii. Zaprosił nas do siebie. Zapłacił za przejazd. Snuliśmy marzenia: „Zejdziemy z twardych narkotyków na miękkie. Rafał wróci do malowania... Może zapiszemy się do jakiejś szkoły?”
Pojechaliśmy. Od ojca zwialiśmy, gdy tylko zabrakło heroiny. Zamieszkaliśmy wśród narkomanów. Znowu kończyły się pieniądze. Co dzień potrzebowaliśmy działki. Rafał był w złym stanie. Gdy nie brał, kaszlał krwią i zwijał się z bólu. Nie mógł chodzić. Ja czułam się lepiej. Kochałam go. Byłam w stanie zrobić dla niego wszystko. Chciałam sama zdobyć kasę na narkotyki dla nas. Wyszłam na ulicę i zaczęłam żebrać. Nie wiele w ten sposób zdobyłam. A chodzenie całymi dniami było bardzo męczące...
Któregoś dnia do naszej nory wdarła się policja. Deportowali nas szybko do kraju. Pojechaliśmy do monarowskiego ośrodka. Przeszliśmy testy na HIV. Mój był dodatni..... Tylko mój.... Rafała zabrała matka i już więcej go nie widziałam.