- Puk, puk! – ze snu zbudziło mnie donośne pukanie w drzwi. Moje ciężkie powieki powoli się otwierały. Spojrzałam na swój stary, wiszący na zadrapanej ścianie zegar z kukułką. Była to jedyna pamiątka po mojej babci – gdy umarła zostałam sama, bo rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy byłam jeszcze niemowlęciem. Nie wierząc w to, co widzę, spojrzałam jeszcze raz. Była godzina 11.30!
Czym prędzej wstałam i nałożyłam na siebie swój ciepły, brązowy szlafrok. Odsłoniłam zasłony i… moim oczom ukazał się niezwykły, bajkowy widok: drzewa, krzewy… wszystko było pokryte białym, gęstym puchem.
„Czy ja nadal śnię?” – pomyślałam. Ale moje przemyślenia przerwał zapomniany przeze mnie gość.
- Halo, czy ktoś tu jest?! – wołał wtórując sobie pukaniem.
Pobiegłam otworzyć drzwi. To tylko listonosz z cotygodniową gazetą i rachunkami do zapłacenia. Powiedział chłodne: dzień dobry i wręczył mi do rąk sprawunki. Wyglądał tak, jakby się gdzieś bardzo śpieszył. Zresztą, nic dziwnego. Na dworze było zimno, a jego nos i policzki były lekko zarumienione od mrozu. Czekało go pewnie jeszcze sporo pracy, więc podziękowałam mu i pożegnałam się. Gdy wyszedł, znowu spojrzałam na obsypane śniegiem drzewa. Poczułam się jak Królowa Śniegu, ale, zimno dawało mi się coraz bardziej we znaki, więc schowałam się do mojej przytulnej chatki – jedynego domu na Samotnym Wzgórzu…
Rzuciłam rachunki na stół. Postanowiłam dowiedzieć się, co dzieje się na świecie, więc wzięłam do rąk gazetę. Gdy ją otworzyłam, wypadła z niej niewielka kartka. Na okładce ujrzałam choinkę i prezenty oraz wielki napis: WESOŁYCH ŚWIĄT!
- Ojej, przecież dzisiaj Boże Narodzenie! – krzyknęłam zdumiona. Od czasu śmierci babci przestałam to święto obchodzić, nic dziwnego więc, że wypadło mi z głowy.
Jeszcze raz spojrzałam na kartkę. Na odwrocie było coś napisane. Przyjrzałam się bliżej i przeczytałam na głos:
Dzisiaj jest ten dzień wspaniały,
bo narodził się Zbawiciel mały.
Idź więc dzisiaj tak,
jak ci wskaże pewien znak…
W głowie miałam mnóstwo pytań. Od kogo jest ta kartka? Co to za znak? O co tu w ogóle chodzi?! W głębi duszy coś mi mówiło, że powinnam wziąć to sobie do serca. Powinnam szukać znaków, ale gdzie? Gdzie ich szukać?
Nie wiedziałam co robić, a ponieważ w kominku przygasał ogień, postanowiłam dołożyć drzewa do ognia. Niestety, pech chciał, że w schowku nie było już ani jednego drewnianego klocka. Byłam zmuszona wyjść z mojej chatki i przynieść z tunelu trochę drzewa. Ubrałam więc swój ciepły kożuch, czapkę i grube rękawice, po czym wyszłam.
Na dworze sypał śnieg, więc jak najszybciej chciałam się gdzieś schować. Weszłam do tunelu, a gdy podniosłam jeden z drewnianych klocków, ujrzałam kolorowy papier. Był on podobny do tych, w które pakuje się świąteczne prezenty. Podniosłam go, aby wyrzucić, ale dostrzegłam tam jakiś napis. Po dokładnym przyjrzeniu się przeczytałam słowo: niebo. Pierwszą rzeczą jaka mi przyszła do głowy był ów znak, o którym mowa była na świątecznej kartce. Jak najszybciej wyszłam z tunelu i spojrzałam na rozgwieżdżone niebo. I nagle… ujrzałam złotą smugę, która wskazywała na Dębowy Las położony na tym samym wzgórzu, na którym mieszkam. Nie zastanawiając się dłużej, zaczęłam biec w owe miejsce. Biegłam przez zaśnieżone pola i łąki. Do oczu sypał mi się śnieg, co chwilę zapadałam się w ciężkie zaspy śnieżne. Miałam uczucie, że zaraz odpadną mi uszy, bowiem mróz dawał się mocno we znaki. W pewnym momencie przede mną pojawiło się zamarznięte jezioro. Sprawnie przez nie przeszłam, albowiem lud był bardzo gruby i wytrzymały. Następnej przeszkody nie pokonałam jednak już tak łatwo. Przed sobą miałam mały lasek pełen drapieżników. Przed wejściem do niego wpadła mi do głowy zabawna, ale tez godna uwagi myśl: „Czyż to nie dziwne, że Trzem Królom drogę do miejsca narodzin Jezusa wskazywała Gwiazda Betlejemska? Przecież ja także dążę do jakiegoś miejsca, do którego prowadzi mnie znak na niebie.” Ale moje myśli przerwały wycia wilków i żółte ślepia patrzące na mnie spomiędzy drzew. Przestraszyłam się, ale coś we mnie, jakiś głos dodawał mi odwagi.
- Raz się żyje - powiedziałam i weszłam w głąb lasu. Dokoła mnie była tylko ciemność i żółte ślepia.
- Proszę, pozwólcie mi przejść – mówiłam, choć tak naprawdę nie wierzyłam, że zwierzęta mnie rozumieją. W pewnej chwili wilki się odsunęły i zatoczyły półokrąg. Nie wierzyłam w to, co się działo. Miałam wrażenie, że wzrok wszystkich zwierząt: tych dużych i tych najmniejszych skierowany jest na mnie. Z niedowierzaniem przeszłam przez gaik. Nadal czułam, jak moje serce mocno i szybko bije. Ale do Dębowego Lasu jeszcze tylko chwila.
Im bardziej zbliżałam się do tego tajemniczego miejsca, tym widziałam coraz jaśniejsze światło wybijające się zza drzew. Przyśpieszyłam kroku. Zgrabnie przeszłam kolejne zaśnieżone pole.
Gdy byłam koło lasu i mogłam już dotknąć drzew, usłyszałam radosną, świąteczna melodię. Dziwne, że dopiero teraz, ponieważ zdawało mi się, że jest ona wokół mnie. Ogarnęło mnie uczucie spokoju. Zapominając o wszystkim lekko się uśmiechnęłam. Nie trwało to jednak długo, bowiem przypomniałam sobie, że nie jestem tutaj na spacerze. Przykucnęłam więc za wielką zaspą śnieżną, wychylając głowę próbowałam dostrzec źródło tego dziwnego światła. Ujrzałam coś, co nie mogło być rzeczywistością. Moim oczom ukazał się nierealny widok. Zobaczyłam pełno małych krasnali i elfów, które śpiewając radośnie owijały zabawki i inne przedmioty w ozdobny papier. Co chwila czytały zawinięte w rulon kartki. Czasem się śmiały, a czasem kiwały głową z podziwem. Przypomniały mi się czasy, gdy byłam małym dzieckiem i sama pisałam listy do Św. Mikołaja. Później jednak przestałam w niego wierzyć i zaniechałam wykonywania tej czynności. Ale obok ujrzałam jeszcze coś bardziej wspaniałego i niemożliwego, a mianowicie całe mnóstwo rzeczy, poczynając od lalek i samochodzików, a kończąc na dużych rowerach. Było tam wszystko, co dusza zapragnie.
Gdy tak się przyglądałam usłyszałam nad sobą szum i śmiech mężczyzny. Następnie zobaczyłam jak parę metrów ode mnie ląduje swoimi wielkimi, zaprzężonymi w renifery sańmi. Gromada elfów przybiegła przywitać staruszka, a ja z obawy, że mnie ujrzą, schowałam się dalej, za drzewo. I choć miałam wrażenie, że mężczyzna mnie widzi, to ten poszedł z elfami w głąb lasu.
- Ho, ho, ho! Jak wam idzie praca, moi mali pomocnicy? – zapytał staruszek.
- Ojej, mamy tyle pracy. Czy zdążysz do każdego domu rozwieść na czas prezenty, Święty Mikołaju? – lamentowały gnomy.
-Hm…myślę, że będzie mi potrzebna pomoc, ale…- nie dokończył, bowiem zaspa śnieżna, za którą się ukrywałam obsunęła się, a ja wraz z nią. Próbowałam uciec, ale nogi mi tak zdrętwiały, że nie było na to szans.
- Ho, ho, ho! Kogo my tu mamy? – spytał z miłą nutką w głosie.
- Przepraszam, ale…- nie dokończyłam, ponieważ mi przerwał.
-O, a może ty mi pomożesz, hę? Wsiadaj na sanie i ruszamy!- rzekł, a ja bez chwili namysłu zrobiłam to, co kazał mi święty.
Elfy pozanosiły pakunki na powóz, pożegnały nas, poczym wznieśliśmy się w powietrze. Rozgwieżdżone niebo zdawało się nie mieć żadnych tajemnic.
- Wiesz… - przerwał ciszę Święty Mikołaj – Boże Narodzenie jest bardzo ważnym dniem dla chrześcijan. Tego dnia cofamy się do czasów, gdy w ubogiej szopie, wśród zwierząt, przyszedł na świat nasz Zbawiciel – Jezus Chrystus. Choć narodził się w ubóstwie i nędzy, to właśnie On jest Synem Bożym.
Nic nie odpowiedziałam. Myślałam o tym, czy to, co się teraz dzieje jest możliwe. Miałam wrażenie, że zaraz się obudzę i to wszystko zniknie. Nie chciałam tego.
Nagle sanie zwolniły i lekko jak płatek śniegu wylądowały na ziemi.
- Ho, ho, ho! Pierwszy dom, do roboty!- krzyknął i sprawnie opuścił pojazd. Wrzuciliśmy kilka paczek przez komin i zeszliśmy niżej. Ujrzeliśmy uśmiechnięte buzie dzieci rozpakowujących prezenty i zdziwione miny rodziców patrzących na siebie z niedowierzaniem. Widok ten robił wrażenie i z pewnością opłacało się na niego zapracować.
Tak było z kolejnym domem i następnym…Gdy siedziałam w saniach wiatr hulał i ukołysał mnie do snu.. Gdy się obudziłam, znalazłam się w mojej przytulnej chatce na Samotnym Wzgórzu. Wierząc, że to wszystko nie było tylko snem, postanowiłam nikomu nie mówić o mojej przygodzie i zostawić ją tylko dla siebie. Od tego dnia, co roku obchodzę Święta Bożego Narodzenia. Po wigilijnej kolacji na wycieraczce przed drzwiami do mojej chatki znajduję mały upominek bez podpisu. Patrząc wtedy w niebo mam nadzieję, że ujrzę sanie sunące na tle księżyca i usłyszę głos: Ho, ho, ho! Wszystkiego Najlepszego!