Rzeczywistością nazywamy otaczającą nas prawdę, która w dzisiejszych czasach jest w dużej mierze naciągana. Prawdę częściej znamy z definicji, niż z własnego doświadczenia. Zarówno teatr, jak i współczesny film ukazują nam świat w szerokim tego słowa znaczeniu. We współczesnym filmie częściej stawia się na uzyskaniu z tego korzyści, niż prawdziwego ukazania rzeczywistości. Nasuwa się tu spopularyzowane określenie „amerykanizacja”. Postaram się udowodnić, iż to teatr ma większe możliwości przedstawienia rzeczywistości.
Pierwszym przykładem jest wspomniana już „amerykanizacja” większości współczesnych filmów. Kładzie się w nich nacisk na przeważających scenach erotycznych, znanych aktorów, kilku efektów specjalnych, gdzie brak w tym emocji i jakiegokolwiek uczucia. Spektakle teatrów przedstawiają za to tematy bardziej ambitne, gdzie na końcu ukazują morał.
W filmie częste są tzw. duble, czyli możliwość wielokrotnego powtórzenia danego fragmentu, co traci na obiektywizmie. Jedną scenę można zagrać na milion sposobów. W teatrze próba przekazania uczuć jest jedna, jedyna, co zyskuje na interpretacji przedstawienia.
W teatrze odbiór przedstawienia jest, można powiedzieć, namacalny. Możemy obserwować całą scenę, wszystko, co się na niej dzieje. W filmie poza ukazanym fragmentem jest milion innych osób, które odpowiadają za wyszczególnione pozycje. Reżyser, kamerzysta, oświetleniowiec itp.
W teatrze również można zauważyć pomyłki, pomylenie tekstu, „złe wejście”… Oczywiście aktor nie powinien tego po sobie poznać, ale nie zawsze się to udaje. Zyskuje to na prawdziwości tego, co się dzieje. Widać, że mamy przed sobą człowieka, który ideałem nie jest. W filmie takie błędy zdarzyć się nie mogą (owe duble).
Wszystkie te argumenty świadczą o tym, że teatr, tak dziś zapomniany, jest oczywistym symbolem uczuć i emocji. To on jest tym budynkiem tworzenia namacalnej sztuki, choć teatr to nie tylko budynek. Kino nie ukaże nam prawdziwego przesłania, to tylko taki „szklany” ułamek wielkiego świata.