Pewnego dnia stary rybak Santiago zaproponował mi wspólny połów ryb. Początkowo myślałam, że żartuje. Był on jednak całkiem poważny, więc zgodziłam się. Santiago wyznał mi, że marzy o złowieniu tzw. „wielkiej ryby”, czyli olbrzymiego marlina. Postanowiłam mu w tym pomóc.
Wyruszyliśmy bardzo wcześnie, jeszcze przed wschodem słońca. Dzień był szary. Na niebie było dużo chmur, ale stary rybak powiedział, że nie są one deszczowe i że nie będzie z nich deszczu. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ liczyłam na ciekawą przygodę, a nie na konieczność ciągłego wylewania wiadrami wody z łodzi. Taka perspektywa z pewnością nie wyglądała zachęcająco. Santiago był cichy i wydawało mi się, że ma zły humor, ale kiedy go o to zapytałam, odpowiedział tylko, że nic mu nie jest. Domyślałam się jednak, że denerwuje się on połowem. Ludzie z wioski od dawna dokuczali mu ze względu na jego marzenie. Nie rozumiałam tego. Santiago był bardzo sympatycznym, choć nieco dziwnym człowiekiem. Nasza łódź była bardzo stara i wysłużona. W kilku miejscach widać było załatane dziury. Rybak stwierdził jednak, że nie ma to znaczenia. Jego zdaniem ważne było tylko to, żeby łódź unosiła się na wodzie. Spakowaliśmy prowiant. Mieliśmy zamiar wrócić dopiero późnym wieczorem, więc zabraliśmy też spory zapas wody pitnej. Kiedy odbiliśmy od brzegu, poczułam jak ogarnia mnie podekscytowanie. Wiedziałam, że kiedy jest się na rybach trzeba zachowywać ciszę, ale cały czas zagadywałam Santiago. Stary człowiek ze spokojem i cierpliwością odpowiadał na wszystkie moje pytania. Był raczej oszczędny w słowach, ale mówił ciekawie. Opowiedział mi o tym, dlaczego został rybakiem, o swoim najlepszym połowie, a nawet zdradził mi kilka swoich rybackich tajemnic. Czas leciał jak oszalały i nawet nie zauważyłam, kiedy wstało słońce i przewędrowało na sam środek nieba. Było południe, a my wciąż niczego nie złowiliśmy. Widziałam, że rybak jest tym nieco zasmucony. Starałam się go pocieszyć, ale wiedziałam, że od połowu zależy też jego zarobek. Około godziny piętnastej udało nam się złowić niedużego delfina. Santiago był dość zadowolony, ja natomiast nie kryłam swojego zawodu. Rybak powiedział mi, że muszę nastawić się na to, iż nic więcej dziś nie uda nam się złowić. Wiedziałam, że ma racje, ale nadal miałam nadzieję na nieco lepszą zdobycz. Do wieczora udało nam się złowić jeszcze kilka pomniejszych ryb. Stary Santiago uśmiechnął się do mnie krzywo i wyznał, że miał nadzieję, iż przyniosę mu szczęście, ale widać nie było mu dzisiaj pisane złowienie „wielkiej ryby”. Kiedy chcieliśmy już wracać, rybak nagle powiedział z zadowoleniem, że tym razem na haczyku ma coś dużego. Był już dość zmęczony, ale wspólnymi siłami po około godzinie walki udało nam się wyciągnąć marlina. Nie był on może ogromny, ale mimo to poczułam dreszcz satysfakcji. Moi rodzice nie byli zadowoleni z mojego późnego powrotu. Kiedy powiedziałam im, że chcę ponownie wybrać się ze starym rybakiem w poszukiwaniu olbrzymiego marlina, nie protestowali jednak.
Połów z Santiago śmiało mogę uznać za udany. Nie osiągnęliśmy naszego wymarzonego celu, ale jestem pewna, że następnym razem nam się to uda. Jesteśmy już tak blisko! Znamy już dobre miejsce na połów marlinów, a wspólnymi siłami na pewno uda nam się złowić olbrzymi okaz tej ryby.