Życie to tylko chwila, każdego z nas czeka śmierć. Jedynie jej nie jesteśmy w stanie pokonać, nie mamy takiej mocy. Od wieki wieków jesteśmy skazani na przemijanie. Mimo tej świadomości kiedy odchodzi ktoś bliski, nie przyjmujemy tego do wiadomości. Nie chowamy jego butów, ani szczoteczki do zębów. Nie zamykamy jego pokoju i nie gasimy w nim światła. Myślimy wtedy, że Bóg się pomylił i zaraz naprawi swój błąd, że przywróci do życia. Czekamy na cud. Później przychodzi rozczarowanie, żal i ból, że cud nie nadszedł. Dopiero wtedy pojawia się tęsknota.
Poznaliśmy się już w liceum, potem poszliśmy na rożnie studia. Widywaliśmy się bardzo rzadko, ale to nie wypaliło naszej miłości. Później był cichy, romantyczny ślub, a po dwóch latach urodziłam córeczkę. Nie zawsze było idealnie, każdy wie, że początki są trudne, ale było, a teraz nie ma! Nie mogłam w to uwierzyć, miotałam się strasznie i histeryzowałam. Cały mój świat zawalił się z wielkim hukiem w jednym momencie. Nie wiedziałam dokąd mam iść, do kogo dzwonić, chciałam umrzeć razem z nim. Byłam zła na Boga, na świat, na wszystko. Uważałam, że to niesprawiedliwe i okrutne.
Staram się nie płakać, to bardzo trudne, choć z drugiej strony może nie powinnam tłumić w sobie emocji. Usiłuję żyć, bo jeszcze mam dla kogo, gorzej gdybym nie miała. Ania ma dopiero 4 latka, ona jeszcze nie rozumie co się stało, a może to ja nie potrafię jej wytłumaczyć, że nie ma już z nami tatusia. Przy dziecku nie mogę pozwolić sobie na płacz i smutek, muszę być silna, żeby i ona mogła mieć tą siłę. Mój los i nieszczęście moje nie są wcale wyjątkowe, ale dlaczego ja!!! Dlaczego mnie to spotkało. . . Wszystko co towarzyszyło dotąd mojemu życiu rozstało się ze mną, umknęło gdzieś. Kiedy mój ukochany mąż umierał, sądziłam, że umrę razem z nim. Przeżyłam, ale żal i tęsknota pozostały we mnie dręczące. Szukam ulgi w spełnieniu macierzyńskiego obowiązku, chcę walczyć o życie i przyszłość. Robię wszystko, żeby nie załamać się po jego stracie, ale samej jest mi bardzo ciężko. Był okres kiedy udawałam, że nic się nie stało, że to mnie nie dotyczy. Był okres kiedy myślałam, że najgorsze już za mną. A teraz, jakbym wróciła do punktu wyjścia. Nawet w najmniejszym stopniu nie ogarniam, tego co się ze mną dzieje, co się ze mną stało?! Czuję się jakbym straciła kontakt ze światem i żyła w przestrzeni między rzeczywistością, a jawą. Najgorsze jest to, że coraz częściej jestem „tam” i coraz trudniej jest mi powrócić „tu” do mojej córeczki, która tak bardzo mnie teraz potrzebuje. Chciałabym to sobie wszystko logicznie wytłumaczyć, ale wiem, że nie odnajdę odpowiedzi. Czasami zdarza mi się taka dziwna rzecz, że zapominam o jego śmierci. Myślę wtedy, że gdzieś wyjechał w daleką podróż, ale niedługo wróci, usiądzie na kanapie, przytuli mnie i wszystko będzie tak jak dawniej. Ja wiem, że to jest nie prawda, że oszukuję siebie, ale tak mi łatwiej. . . Znajomi przychodzą, dzwonią, pocieszają. Mówią, że wszystko będzie dobrze, że jakoś się ułoży. Dla nich Robert był jednym z wielu, dla mnie był całym światem!
Dlaczego jego serce nie było wystarczająco silne? Dlaczego teraz ja nie mam tej siły? Muszę pamiętać, że mam moją Anię i właśnie dla niej, tylko dla niej muszę żyć. Choć wiem, że materialnie nie posiadam nic i nie wiem co z nami będzie mam nadzieję, że Robert będzie czuwał nad nami i nie pozwoli nam cierpieć.