(Matura rozszerzona 2009, tam też znajdują się materiały źródłowe wspomniane w tekście.)
System oświaty to ogół odpowiednio powiązanych ze sobą placówek i instytucji wychowania bezpośredniego i pośredniego, umożliwiających obywatelom zdobywanie ogólnego i zawodowego wykształcenia oraz wszechstronny rozwój osobowości. Już sama ta definicja mówi nam, że każdy powinien móc kształcić się na takim poziomie, jakiemu jest w stanie podołać. Teza ta zawiera się w słowach „wszechstronny rozwój osobowości”. Tak więc oświata powinna może nie tyle usilnie zwiększać różnice pomiędzy uczniami, ale dbać o to, aby nie zanikły. Segregacja uczniów na tych zdolniejszych i tych mniej zdolnych może okazać się kluczem do sukcesu rozwojowego naszego kraju.
Podział uczniów według ich zdolności intelektualnych zapewnia lepszą jakość kształcenia. Pozwala to na lepsze dostosowanie programu edukacyjnego do potrzeb danej grupy. Od osób o dużych aspiracjach i możliwościach powinno wymagać się więcej, by skutecznie stymulować ich mózgi do pracy i nie pozwolić spocząć na laurach. Z kolei osoby o mniejszych możliwościach nie powinny być zmuszane do nauki rzeczy, których nie są i nigdy nie będą w stanie pojąć. Takie założenie budzi wiele kontrowersji w dzisiejszych czasach. Ludzie uważają, że lepsza jakość kształcenia to uniwersalizacja programu edukacyjnego tak, by jedne wymagania edukacyjne obejmowały wszystkich uczniów. To jednak wcale nie pomoże tym, którzy z nauką sobie nie radzą. Samo przebywanie w towarzystwie ludzi o większym potencjale intelektualnym nie czyni człowieka mądrzejszym. Tak więc ten sam poziom nauczania obejmujący wszystkie osoby z danego rocznika nie tylko nie pomoże uczniom słabszym, ale wręcz zaszkodzi tym inteligentnym, którzy zamiast się rozwijać, będą cofać się do poziomu podręcznikowego, którego się od nich wymaga.
Wiąże się z tym kolejny argument dowodzący mojej tezy. Zrównanie wszystkich do tego samego poziomu inteligencji i wiedzy sprawi, że w kraju zabraknie elity intelektualnej. To jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogą przydarzyć się w państwie i my, Polacy, powinniśmy doskonale zdawać sobie z tego sprawę. Po dwóch Wojnach Światowych i zbrodni katyńskiej pozostaliśmy bez osób wystarczająco inteligentnych, takich, które mogłyby poprowadzić kraj ku odnowie. Wplątaliśmy się w niebezpieczną siatkę komunizmu, z której wydostaliśmy się dopiero w roku 1989 i dopiero wtedy na nowo zaczęliśmy pojmować jak ważni są mądrzy przywódcy, którzy mogą pomóc nam zbliżyć się poziomem życia do Zachodu, postrzeganego jako krainy mlekiem i miodem płynącej. Musimy kształcić elity intelektualne, by poprowadziły one kraj w dobrą stronę. W pracy B. Śliwerskiego pt. „Populizm oświatowy, czyli rzecz o pedagogicznym kiczu” możemy przeczytać, że wielu przeciwników tej tezy uważa, że jeśli elity chcą kształcić swoje dzieci na wyższym poziomie, to powinny robić to w szkołach prywatnych. Czyż nie jest to jednak sprzeczne z Konstytucją, która mówi, że każde dziecko ma prawo do bezpłatnej edukacji i każdy powinien być traktowany na równi z innymi? Moim zdaniem dyskryminacją jest dostosowywanie się do możliwości osób słabszych, i nie umożliwianie rozwoju osobom lepszym.
Wielu ludzi nie dostrzega największego problemu osób mających problemy z nauką – oni nie chcą się uczyć. Uważają, że edukacja nie jest im potrzebna, a do szkoły chodzą tylko po to, by nie mieć problemów z kuratorem. Dlaczego nauczyciele powinni skupiać się na tych jednostkach, a nie na osobach, które chcą pogłębiać swoją wiedzę? Oczywiście spotkamy się z opiniami mówiącymi, że często ta niechęć do nauki jest spowodowana ciężką sytuacją rodzinną bądź środowiskiem społecznym i że osoby te potrzebują pomocy, że być może są to dzieci o dużym potencjale, który wystarczy tylko z nich wyciągnąć. Owszem, może zdarzyć się i tak. Jednak zdecydowana większość to przypadki beznadziejne, które nie chcą pomocy, a tylko spokoju. Nie zależy im na wykształceniu, chcą tylko móc robić to, na co mają ochotę. Skupianie się na nich i pomijanie osób chętnych do nauki, sprawia, że zdolni uczniowie zaczynają uczyć się słabiej, ponieważ nie mają wystarczających możliwości rozwoju i zniechęcają się ich brakiem.
Segregacje występują nie tylko na poziomie intelektualnym, ale również zdolnościowym. W szkołach średnich występują profile klas, wśród których młodzież może wybrać jeden dla siebie: matematyczne, humanistyczne, przyrodnicze, językowe, sportowe, a zdarzają się także psychologiczne, prawnicze, fotograficzne i wiele innych. Coraz częściej możemy zauważyć taką tendencję również w gimnazjach. Osobiście uważam, że jest to bardzo dobry ruch. Uczniowie mogą rozwijać swoje zdolności i zainteresowania, a mniejszą uwagę przykładać do przedmiotów znienawidzonych i niepotrzebnych w dorosłym życiu. Takie podejście pomaga na zdobycie szerszej wiedzy w interesującym ucznia zakresie. W tekście R. Dolata „Rekomendacje dla polityki oświatowej po trzech latach reformy szkolnictwa” przeczytać możemy, że segregacja ta jest równie zła jak segregacja na poziomie intelektualnym. Domyślam się, że działania te budzą obawy ze względu na radykalizację kierunku kształcenia. Uczniom kładzie się nacisk na konkretne dziedziny, a nie na całość nauki. Jednak uczenie osoby o zainteresowaniach biologiczny historii Francji jest co najmniej głupotą. Dzieciom wpycha się zupełnie niepotrzebną i nieużyteczną wiedzę, zamiast uczyć ich czegoś, co naprawdę przyda im się w przyszłości. Jeśli będziemy kształcić młodzież tak, aby przygotować ich jak najlepiej do przyszłego zawodu, będziemy mieć lepszych fachowców. Uczniowie zmuszani są marnować czas na bezużyteczną naukę przez co często brakuje im go na naukę tego, co jest im potrzebne.
Przyglądając się temu zagadnieniu bliżej możemy dostrzec, że stereotypowe myślenie, polegające na wierze w to, że wyrównywanie szans sprawi, iż wszyscy obywatele będą ponadprzeciętnie inteligentni, jest błędne. Brak segregacji sprawia, że wszyscy skończymy na tym samym poziomie. Być może osoby słabsze nieco się podźwigną, jednak ci zdolni zostaną pociągnięci w dół z dużym hukiem.