Czymże jest miłosierdzie? Kimże jest człowiek miłosierny w oczach współczesnego świata? Często zastanawiam się nad owymi pytaniami. Za każdym razem jednak dochodzę do tego samego wniosku, iż człowiek jest tyle wart, ile potrafi pokochać. Zaiste miłosierdzie nie sprowadza się tylko do tego, co czujemy. Ma ono bowiem w człowieku głębsze korzenie, które tkwią w Jego duchowym „ja”, w Jego umyśle, woli i sercu. Według mnie miłować prawdziwie i w pełni potrafi tylko ten, kto zdolny jest „posiadać” swoją duszę, posiadać siebie samego: posiadać po to, ażeby stawać się „darem dla innych”.
Wiadomo, że Ewangelia – nauka Chrystusa, głosi miłość jako największe przykazanie. „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem, a swego bliźniego jak siebie samego”. Są to dwa przykazania, które łączą się ze sobą i wzajemnie warunkują. Wedle nauki i przykładu Chrystusa mamy miłować Boga nade wszystko, a bliźniego – na miarę człowieka. Równocześnie w liście świętego Jana czytamy: „Jeśliby ktoś mówił miłuję Boga, a swego brata nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi”. A więc miłość Boga urzeczywistnia się i niejako sprawdza poprzez miłość człowieka: bliźniego, którego mamy miłować jak samego siebie. Nie można pominąć faktu, iż przypowieść o Miłosiernym Samarytaninie skłania do refleksji. Warto sobie wyobrazić człowieka napadniętego przez zbójców, obdartego, zranionego, przepełnionego bólem. Pokrzywdzonego, który leżąc bez ruchu na drodze potrzebuje pomocy, ale z bezsilności i wyczerpania nie może wydobyć żadnego słowa. Przypadkiem przechodzi tą drogą pewien kapłan, który Go mija. Potem zaś lewita krocząc ową ścieżką także nie zauważa pokrzywdzonego człowieka. Pewien zaś Samarytanin będąc w podróży pochyla się nad bezradnym człowiekiem leżącym na drodze. Nie pyta się Go co Mu się stało, dlaczego tak leży, kto Go napadł, zranił i ograbił. Widząc cierpienie oczyma duszy swojej z wielką żarliwością serca opatruje Mu rany - zalewając je winem i oliwą, wsadza poszkodowanego na swoje bydlę i zawozi do gospody, prosząc z ogromnym przejęciem i życzliwością gospodarza o opiekę nad owym człowiekiem. „Szczęśliwe oczy, które widzą” – mówi Jezus w innej przypowieści. Samarytanin podróżując – patrzył, ale owe patrzenie było zdecydowanie czymś więcej, bowiem dotykało Jego człowieczeństwa, tej sfery uczuć, której nie da się wyuczyć na pamięć, gdyż to niepojęta tajemnica, dająca nadzieję na „lepsze jutro”. Samarytanin poszedł za głosem serca czyniąc miłosierdzie. Zaiste, aby posiąść dar miłosierdzia, trzeba się modlić o otwarte oczy serca, by postrzegać bliźniego właśnie poprzez pryzmat serca i duszy. „Miej serce i patrzaj w serce” – mówi Mickiewicz. Ludzkie serce potrafi tak wiele zdziałać i uczynić, przecież bicie serca jest symbolem nowego, niewinnego, rodzącego się życia. Człowiek zaś nie jest samotną wyspą. Potrafi kochać i chce być kochanym. Zanim przejdę do dalszych rozważań, chciałabym opowiedzieć Pani krótką, lecz autentyczną historię. Pewna bardzo biedna wdowa, miała niesamowicie mądrego, roztropnego, dobrego syna. Kiedy pierworodny skończył szkołę średnią oznajmił swej mamie, że pragnie być kapłanem i wstępuje do seminarium. Jakże trudno i ciężko było owej kobiecie. Przecież miała tylko syna, którego w dodatku ukochała nade wszystko. Tuż przed święceniami kapłańskimi, kobieta sobie przyrzekła, że utka swemu pierworodnemu szatę liturgiczną, ponieważ zawodowo zajmowała się tkactwem. Każdego wieczoru tkała z miłością. Mimo zmęczenia, złego samopoczucia, nie przestawała tkać, bowiem tak bardzo zależało Jej na tym, by szata była skończona tuż przed terminem święceń. Oddawała siebie, z miłości do Niego.
W „wigilię” święceń syna, zostało Jej tylko nanieść drobne poprawki. Jak bardzo się cieszyła, że będzie mogła dać swemu pierworodnemu szatę, którą utkała własnymi rękami, a każde wrzecionko lnu, które dotykała swymi dłońmi pielęgnowała miłością. Jednak tej nocy zasnęła, czar prysnął, bowiem szata zaczęła się pruć w rękach tkaczki. Gdy kobieta obudziła się nad ranem, rozpłakała się jak małe dziecko. Pomyślała wówczas: „Boże mój, cóż ja dam memu synkowi, pójdę do Niego z pustymi rękami, przecież nie mam pieniędzy na prezent”. Wie Pani co w tym wszystkim godne jest uwagi według mnie? Warto zatrzymać się nad faktem, iż wówczas owa matka nie płakała nad sobą, nad tym jak wiele czasu, sił, nocy poświęciła, lecz nad swym synem, dla którego nie miała prezentu. Opowiedziała to wszystko pierworodnemu dodając, iż przyszła do Niego z pustymi dłońmi. On zaś odrzekł: „ Mamusiu, każdego dnia dajesz mi stokroć więcej. Na początku z miłości do mnie obdarowałaś mnie życiem, potem pałając wielkim, macierzyńskim uczuciem wychowałaś mnie, a teraz mówisz, że stoisz przede mną z pustymi rękami. Mamo, przecież każdego dnia mamy ręce przepełnione są miłością i właśnie za tą prawdziwą, oddaną i bezinteresowną miłość mamie dziękuję”. Proszę Pani, miłość jest jak chleb. Tak bardzo potrzebuje jej każdy człowiek, niezależnie od stanu majątkowego, wykształcenia, wieku, rasy, narodowości, czy poglądów. Miłości bowiem nie jest spragniony tylko głodny. Prosi o nią i stara się ją dawać także ten, który jest nasycony. Czasem tak trudno odnaleźć się we współczesnym świecie, kiedy żądza pieniądza, komfortu życia, niezależności, zakrywa nam miłość i miłosierdzie – uczucia niezwykle potrzebne, by spełnić się i „odnaleźć” własne człowieczeństwo. Każdego dnia dokonujemy wyborów: lepszych, bądź gorszych, korzystnych, bądź nie korzystnych dla nas... zależy jak na to patrzeć. Mimo wszystko większość z nas pragnie czegoś więcej - „czegoś”, czego nie mogą nam dać ani pieniądze, ani żadne luksusy. Miłosierdzie nie jedno ma imię, jest bowiem jak ciepły, letni deszcz, który wywołuje uśmiech na ludzkiej twarzy, a zarazem napełnia nas po brzegi pozytywną, zarażającą energią. Trudno jest dostrzegać to, czego inni nie widzą. Tym trudniejsze to się wydaje we współczesnym świecie. Jednak każdego dnia warto „próbować oddawać siebie, dla dobra drugiego człowieka” tak, jak robił to Miłosierny Samarytanin. Współczesna „znieczulica”, pogarda, ciosy uderzające w ludzką godność przerastają i przerażają. Są jednak ludzie, którzy mimo wszystko nie zniechęcają się codziennością, wręcz przeciwnie, są prawdziwymi, wytrwałymi świadkami miłosierdzia. Nie trzeba wielkich czynów, stokroć trudniej sercem dostrzec to, co dla oczu jest niewidoczne.
Czy potrzebni są dobrzy samarytanie we współczesnym świecie? Myślę, że jak najbardziej są potrzebni i ciągle ich brakuje. Warto zatrzymać się na chwilę i popatrzeć z boku na to, co dzieje się wokół. Dzisiaj bowiem mamy wyższe budynki i szersze drogi, ale niższą wytrzymałość i węższe horyzonty. Więcej wydajemy, lecz mniej się cieszymy. Budujemy większe domy, ale „pomniejszamy” rodziny. Mamy więcej udogodnień, ale zdecydowanie mniej czasu. Więcej wiemy, jednak mniej rozumiemy. Wprawdzie mamy więcej lekarstw, ale mniej zdrowia. Powiększyliśmy nawet to, co posiadamy, jednak pomniejszyliśmy nasze wartości. Mówimy dużo, kochamy mało, zbyt często nienawidzimy. Polecieliśmy na Księżyc i z powrotem, ale trudno nam iść na drugą stronę ulicy i poznać naszych sąsiadów. Zdobywamy kosmos, jednak trudno nam dotrzeć do naszego własnego wnętrza. Mamy wyższe zarobki, ale mniejsze wartości moralne. Dlatego może nie warto zostawiać wszystkiego na wyjątkowe okazje? Przecież każdy nowy, rozpoczynający się dzień jest właśnie taką szczególną okazją. Warto bowiem szukać wiedzy, więcej czytać, usiąść przed domem i podziwiać piękne widoki, nie myśląc o swoich problemach. Życie jest łańcuchem „momentów” przyjemności, a nie tylko walką o przeżycie. Nie warto więc odkładać niczego, co przynosi uśmiech i radość. Każdy dzień, godzina, minuta jest tak samo ważna, by żyć z miłości i dla miłości! Kiedy idąc ulicą widzę staruszkę, której tak trudno znieść przepełniony po brzegi wózek ze schodów i podbiegającą nagle dziewczynę, która z wielką radością pomaga starszej pani, napawam się optymizmem. Staram się czynić i dostrzegać takie małe, a zarazem wielkie rzeczy, które są przejawem miłosierdzia.
Moim zdaniem postawa Miłosiernego Samarytanina jest zawsze aktualna, każdy z nas może czynić tak, jak owy podróżnik. Jezus przecież mówi: „Idź i Ty czyń podobnie”, ucz się miłosierdzia „bez pamięci”, z ogromnym żarem serca, bezinteresownością, radością ducha, szlachetnością i ofiarnością, a wtedy już tu – na ziemi zasmakujesz wiecznej szczęśliwości. I tak już z łaski Najwyższego Pana, warto w miłosierdzie uwierzyć. Nawet, gdy fortuna się nieco „uskąpi”, bo jako człowiekiem, jeno i fortuną Bóg dysponuje: zasmuci – kiedy zechce, pocieszy, kiedy Jego święta Wola przyzwoli.