Czy we współczesnym świecie istnieje granica tolerancji? Czy potrafimy ją sobie wyznaczyć? Czy jesteśmy tolerancyjni jako ludzie, jako naród, jako cywilizacja stojąca u progu nowej, po części wirtualnej rzeczywistości? Te, jak również setka innych pytań dotykają nas wszystkich. Lecz ja dzisiaj nie chciałabym zamknąć się w problemie istnienia, czy absolutnego braku ogólnej akceptacji, ale raczej wolałabym zastanowić się nad tym, czy tolerancja powinna towarzyszyć nam zawsze, przejawiając się stagnacją i pokorą wobec wszystkiego, czy mamy prawo, a nawet obowiązek, do głośnego protestu wobec spraw i faktów, które wydają nam się dalekie od normy.
Oczywiście, kiedy zapytamy przeciętnego człowieka, czy uważa się za tolerancyjnego, bez wahania odpowie, że tak. Tak, bo nie chce wyrzucić Murzynów, Muzułmanów czy Niemców poza granice naszego kraju. Tak, bo nie przeszkadzają mu pary homoseksualne. Tolerują, bo słyszą o nich w mediach, bo te problemy nie dotyczą ich osobiście. Ale czy byliby aż tak otwarci, gdyby to na ich ulicy zamieszkali Arabowie czy Afro-amerykanie?
Aż wreszcie tak – jestem tolerancyjny, bo toleruję odgłosy krwawych awantur za ścianą, ‘bo to przecież ich życie, to co się będę wtrącać’. Nie wygłaszają antysemickich haseł, nie rysują swastyk na murach i nie występują w wiecach pod hasłem „PRZECIWKO”.
Po pierwsze, nie neguję zdrowej wyrozumiałości wobec inności drugie człowieka, wobec jego przekonań religijnych, czy preferencji płciowych. Wcale nie chcę, żeby ludzie byli do siebie podobni, żeby ich cele były takie same. Ale chcę wykrzyczeć głośne NIE dla bezmyślnego zgadzania się na wszystko co nas otacza. Nie chcę akceptować postaw moralno-etycznych, które przyjmuję za złe, przestępstw, chamstwa czy, abstrahując od wcześniejszego, zbyt dużych, nawet zdaniem Trybunału Konstytucyjnego, podatków.
Tolerancja według słownika wyrazów obcych to „pobłażanie dla cudzych poglądów, upodobań, wierzeń, dla cudzego postępowania”. Dobrze więc, postawmy sobie jednak pytanie, jak daleko możemy się posunąć w ciągłym „gonieniu” Europy? Ze wszystkich stron wysłuchujemy, że państwo, naród, kraj powinno otwarcie akceptować wszelką inność nie zważając na poprawność etyczną, a czasem nawet prawną. Mnie natomiast wydaje się, że nasze prywatne kodeksy moralne – nie wykraczające oczywiście poza ogólnie przyjęte kanony, powinny być ważniejsze, niż chęć dorównania za wszelką cenę wzorcom,... które nie wiadomo w zasadzie czemu, są nam za te wzory stawiane.
Zastanawiając się nad tym, czy nasze polskie społeczeństwo jest tolerancyjne (bo przecież za takie się uważa i za takie chce być uważane) dochodzę do wniosku, że na tle krajów „trzeciego świata”, czy krajów Arabskich możemy czuć się wyżej usytuowani pod tym względem. Jednak, kiedy pomyślimy o Beneluksie od razu przychodzą nam do głowy, powiedzmy, słynne amsterdamskie ulice „czerwonych latarni”, legalizacje eutanazji, czy małżeństw homoseksualnych. Wtedy załamujemy ręce nad naszą zaściankowością i zacofaniem charakteryzującym bardziej wschodnią niż zachodnią część Europy. Ale ja, z całą świadomością ewentualnych konsekwencji, przyznam, że wolę być uważana za konserwatystę niż pozbyć się jedynej wartościowej i naprawdę własnej rzeczy, jaką są idee i poglądy, czasem sprzeczne z założeniami wolnego świata.
Dlatego myślę, że powinniśmy bardziej zwrócić uwagę na poprawne etycznie i moralnie ustawy, zasady i postępowania, niż na pogoń za czasem sztuczną integracją ze społeczeństwami bardziej (aczkolwiek nie zawsze lepiej) tolerancyjnymi. W dobie negocjacji akcesyjnych naszego kraju z Unią Europejską bardzo chciałabym, żebyśmy od przyjaciół ze „starego kontynentu” przenieśli na swój grunt tylko te najlepsze rozwiązania, niekoniecznie pamiętając o narastającej fali akceptacji wszystkiego, co tylko jest możliwe.