Nie lubię jesieni. Znaczy tę wczesną jeszcze mogę znieść, ale kiedy deszcz spłukuje wszystkie kolory z drzew, zaczyna robić się naprawdę przykro. W dodatku jest to okres, w którym wszystkich spotykają najgorsze zdarzenia. Któregoś dnia tato wrócił później i oznajmił nam, że auto do niczego się nie nadaje i najlepiej byłoby oddać je na złom, ale za dużo z tym fatygi. No dobrze, w każdej rodzinie zdarza się coś takiego, ale w weekend były imieniny cioci, a ona mieszka
całkiem daleko. Mogliśmy nie jechać? Owszem, mogliśmy, ale taka absencja wiąże się z wielkimi konsekwencjami i chwilowym wykluczeniem z rodzinnego grona (ciocia jest furiatką, a przynajmniej tak mówi tato).
Rodzice wzięli więc na siebie obowiązek skołowania jakiegoś transportu
. Mieli popytać sąsiadów i kogoś z rodziny. Oczywiście - nie udało im się. Podejrzewam, że to przez tatę, on naprawdę nie ma talentu do samochodu. Kiedyś pożyczył samochód
od wujka Józka i zatankował do niego (samochodu, nie wujka!) złe paliwo. Nie muszę Wam mówić co działo się dalej. Tak więc mama podjęła decyzję, że pojedziemy pociągiem. Mam nadzieję, że rozumiecie moją sytuację - mam trzynaście lat i miałem jechać z RODZICAMI w POCIĄGU. Brrr, straszny...