Zabór rosyjski, koniec XIX wieku.
Narrator, dziedzic, pan Alfred i gajowy Lalewicz o świcie, w drodze na polowanie na młode kaczki, wykrywają świeży ślad kół, który prowadzi ich do lasu. Lalewicz szybko domyśla się, że ktoś kradnie deski spod dworskiego tartaku. Widząc w zaroślach mały wóz z zaprzężoną nędzną szkapiną, postanawiają wszyscy zaczekać w pobliżu.
Po chwili nadchodzi Obala, niosąc na ramieniu cztery deski. Jest on chudy, „wyschnięty, wywiędły, sczerniały, niski, z niebywale wypukłymi plecami".
Dziedzic rozpoczyna z chłopem rozmowę, przyrzekając mu, że pójdzie za te deski do krymianału, a Lalewicz zaczyna Obalę bić. Kiedy ten prosi spokojnie, aby przestał, dziedzic wydaje rozkaz:
„Między oczy!"
I Lalewicz wówczas bije Obalę między oczy, „w zęby, w nos, w gardziel raz, drugi, trzeci, czwarty, piąty", aż krew sączy się ciemną strugą z chłopskiego nosa. Na koniec jeszcze dziedzic uderzył go w brodę, ale tak mocno, że chłop padł na ziemię w krzaki. A kiedy po chwili podniósł się, usłyszał od dziedzica, że wpłynie do sądu na niego skarga o kradzież desek. Obala błaga o darowanie mu winy, tłumacząc się, że chciał z nich zrobić trumnę dla syna, a na to dziedzic mówi:
„Na trumnę nawet kradniesz? Pomyśl tylko, jakiś ty łajdak..."
Chcąc sprawdzić czy chłop mówi prawdę, jadą wszyscy trzej z nim do jego zagrody. Obala wprowadza ich do swej pustej stodoły, gdzie na klepisku na snopku słomy leży trup jego 15-letniego syna, mizernego z niedożywienia jak jego ojciec.
Gajowy nalega wówczas, by chłop przyznał się dziedzicowi, iż na przednówku wyłuskiwał nad ranem „mlicz z kłosów", z którego później w domu gotował zupę.
Obala błaga dziedzica o darowanie mu kradzieży desek, obiecując za to odrobić w polu, ale dziedzic żąda, by chłop zapłacił mu cztery ruble i jeden na kościół i daje mu czas do namysłu do
następnego dnia.
Po odejściu Alfreda Lalewicz obiecuje pomóc Obali przy robieniu trumny i wstawić się u dziedzica w jego sprawie, pocieszając go, by się nie bał.
Dziedzic z gajowym znikają w pobliżu olbrzymiego stawu, a narrator obserwuje zachowanie się zrozpaczonej wrony - matki, która usiłuje walczyć o życie swych piskląt wyrzucanych z gniazda przez wiejskiego chłopca, krzycząc ochrypłym głosem i bijąc skrzydłami w ich pobliżu.
Narrator rozmyśla o Obali i wronie:
„Czym by się ugasiła ich [...] okrutna, nieświadoma boleść, jak by przepędzili dzisiejszą noc sami w pustych swych gniazdach, gdyby nie to boskie, nie to wspaniałe, dobrotliwe, najlepsze z praw przyrody - mądre prawo zapomnienia? Dla nich «żyć» znaczy «zapomnieć»".