"Romantyzm jest kultem uczuciowości,
paraliżującej swym egoizmem
wszelką zdolność do ofiarnego czynu."
ojciec Jacek Woroniecki OP
Pamiętam, że dobre kilka lat temu w niezwykłe osłupienie wprowadziła mnie wiadomość o szalonym kroku pewnego młodego człowieka, który nagle z zadeklarowanego konserwatysty i monarchisty stał się radykalnym komunistą i bynajmniej nie tkwiło za tym brutalne wyrachowanie czy polityczny koniunkturalizm. Konserwatysta nagle przepoczwarzony w skrajnego lewaka? Można powiedzieć, rzecz nieprawdopodobna i szokująca. Początkowo nie dawałem wiary tej politycznej apostazji, postanowiłem więc zasięgnąć informacji u samych źródeł. W rozmowie telefonicznej Paweł przyznał mi się bez skrupułów do przejścia w szeregi znienawidzonego przez nas, prawicę, obozu. Pytam jednak - "jak to możliwe, jak mogłeś w jednej chwili z konserwatysty, monarchisty, ba, z zadeklarowanego katolika stać się nagle komunistą, bolszewikiem? Co wpłynęło na tak absurdalny krok?" Paweł ze spokojem przedstawił mi źródła swej nowej politycznej inspiracji - "otóż, widzisz, jechałem jakiś czas temu pociągiem, gdy nagle ujrzałem przez okno biedne dzieci zbierające węgiel przy torach kolejowych. Tak bardzo wzruszyła mnie ta scena, że postanowiłem porzucić swe dotychczasowe przekonania i podjąć walkę o sprawiedliwość społeczną, równość i państwo socjalne, gdzie nie będzie krzywd, wyzysku i biedy."
Zdaję sobie sprawę, że powyższy przykład jest wyjątkowo skrajny, rzadko można usłyszeć o podobnej kakofonii w przekonaniach politycznych, jednak właśnie dzięki swej ostrej wymowie zdaje się być niezwykle trafny dla jasnego przedstawienia trucizny romantyzmu, która w naszych kraju natrafia na szczególnie podatny grunt z racji niezwykle sentymentalnego i powierzchownego usposobienia naszego narodu. Ojciec europejskiej prawicy, Karol Maurras pisał: "Nienawidzę trzech "R": Reformacji, Rewolucji i Romantyzmu. Rewolucja jest dziełem reformacji, a romantyzm jest niczym innym jak literacką, filozoficzna i moralną kontynuacją rewolucji." Maurras trafia in medias res! Aby jednak dobrze zrozumieć tę znakomitą diagnozę niezbędna nam będzie krótka refleksja filozoficzna nad naturą i celowością człowieka.
Między aniołem i zwierzęciem
Ojciec św. Grzegorz Wielki pisał: "człowiek to ma wspólnego z roślinami, iż żyje, ze zwierzętami, iż czuje, z aniołami zaś, iż pojmuje." Pan Bóg stwarzając człowieka wyposażył go w dwie wyższe (niematerialne) władze czyli rozum i wolę, które czynią go podobnym aniołom oraz dwie niższe (materialne) czyli ciało i zmysły, które czynią go podobnym zwierzętom. Jesteśmy więc stworzeniami, które w hierarchii bytów znajdują się pomiędzy aniołami i zwierzętami. Nasza najwyższa duchowa władza czyli rozum odpowiedzialna jest za poznanie, wola zaś za działanie. Na potrzeby omawianego zagadnienia skoncentrujemy się jednak na akcie intelektu czyli poznaniu. Od poznania prawdy zależy bowiem wszystko, gdyż jeśli nasz intelekt uchybi w poznaniu rzeczywistości, wola zostanie zaprzęgnięta w służbie obiektywnego zła: błędu, herezji, fałszywych doktryn (komunizm, liberalizm filozoficzny) etc.. Na nic wówczas zda się ćwiczenie silnej woli, hart ducha, skoro człowiek służyć będzie obiektywnemu złu a nawet stan taki będzie tym gorszy, im więcej taki osobnik będzie miał silnej woli, gdyż tym więcej będzie zdolny wyrządzić zła (stąd przykładowo tak mocny akcent woluntarystyczny w sektach protestanckich, których zapał anty-apostolski ,skłaniający ich do żarliwej działalności w najodleglejszych zakątkach ziemi budzi nieraz zdumienie katolików). Nie należy z tego bynajmniej popadać w przeciwną skrajność czyli dyskredytowanie woli, gdyż na cóż zda się człowiekowi nawet znakomite poznanie i precyzyjne dotarcie do obiektywnej prawdy skoro brak silnej woli uniemożliwi mu praktykowanie jej w życiu.
Niemniej wola nie może mieć absolutnie wstępu - jak pisze ojciec Woroniecki - do naszych wewnętrznych sądów, do rozumowania teoretycznego, gdyż byłoby to coś analogicznego do dokonania lobotomii na naszym mózgu, najprostsza droga do całkowitego rozdarcia między rzeczywistością bytu a intelektem.
Romantyzm zaś dlatego jest tak śmiertelną trucizną, gdyż będąc kultem uczuciowości korumpuje i zniewala możność naszego poznania w każdym calu. "Wzruszenie oraz wszystko to, co zniewala duszę - jak pisze św.Pius X - nie pomaga lecz utrudnia badanie prawdy." Wspomniany na wstępie przykład to intelektualna konsekwencja romantyzmu w najczystszej postaci. Zlekceważenie konieczności poznania, porzucenie troski dotarcia do prawdy wydaje wolę na pastwę ślepych wzruszeń, namiętności i uczuć. Niegdyś wola naszego bohatera przylgnęła do konserwatyzmu lecz przylgnęła tylko dzięki uczuciom bez zakorzenienia się w prawdzie. On po prostu niegdyś "czuł" że przekonania prawicowe są dobre ale nic z tego nie pojmował dlaczego właśnie tak jest. Romantyzm przez analogię moglibyśmy więc przyrównać do drzewa bez korzeni, którego obalenie jest tylko kwestią nadejścia silnego wiatru. Każde poznanie pociąga bowiem konsekwencję moralnego zobowiązania. Stawia dzięki temu tamę ślepym namiętnością, uleganiu nastrojom chwili, uczuciom, które odchodzą tak szybko jak się pojawiły. Choć jednak uczucia - jak zostało wyżej zaznaczone - należą do świata zmysłów, tak jak smak, węch czy wzrok często lubują się w przybieraniu postaci czegoś duchowego ale w rzeczywistości to tylko porządek zmysłów, który sam z siebie niezdolny jest do poznania prawdy i dobra. Nie należy przez to jednak rozumieć, że uczucia samem z siebie nie mają żadnej wartości. Byłoby błędem popaść w przeciwną skrajność, gdyż porządek zmysłów nie jest sam z siebie zły, uczucia są dobre ale tylko wówczas jeśli podporządkowane są zdrowym zasadom rozumu, dzięki czemu pobudzają nasze akty woli, ale woli ukierunkowanej w służbie prawdy. Szukając odpowiedniej analogii można byłoby więc przyrównać uczucia jako przyprawy do posiłków. Romantyzm zaś ten naturalny porządek dokładnie odwraca, gdyż z przyprawy czyni danie główny.
Stąd romantycy zwykle mijają się z rzeczywistości tak dalece jak to tylko możliwe, gdyż w ich przypadku uczuciowość staje się namiętnością najbardziej dominującą, z czego czerpią zmysłową przyjemność. Z biegiem czasu w chwili przypływu resztek zdrowego rozsądku zdają sobie jednak niekiedy sprawę z niedorzecznością swych ideologii, i tak ze stanu romantycznej euforii i szalonych haseł (z motyką na słońce) przechodzą do przygnębienia, rozpaczy, nihilizmu. Wówczas lubują się w hasłach rycerzy sprawy przegranej: słynne, powstańcze "gloria victis", "umierać, ale powoli", "Bóg nie wymaga od nas zwycięstwa ale walki", "nie mamy żadnych szans ale musimy je wykorzystać" etc. (resztę debilizmów doczytajcie sobie kochani Czytelnicy w "scholiach" Mikołaja Davili). Można powiedzieć że te romantyczno-dekadenckie hasła (skróty myślowe) to zwykle ich ostatni akord łączący w sobie nutę beznadziejności z pychą.
Filozoficzne korzenie romantyzmu
Wróćmy jednak do cytatu z Maurrasa. Romantyzm jest dzieckiem reformacji i rewolucji, gdyż jest niczym innym jak połączeniem woluntarystyczno-kantowskich popłuczyn. Woluntarysta Marcin Luter (nazywał rozum wielką k...) oraz Immanuel Kant (poznanie rzeczy samej w sobie jest niemożliwe) to prawdziwi rodzice romantyzmu. Sam woluntaryzm herezją może jeszcze nie jest ale zwykle do herezji prowadzi, gdyż przeakcentowanie woli kosztem intelektu, prowadzi do zlekceważenia i zobojętnienia wobec poznania a więc wobec prawdy, porzucenia troski o zgodność naszych sądów z rzeczywistością. Tak też stało się w przypadku Lutra, którego woluntaryzm doprowadził zarówno do herezji jak i obłędu. Topiący się w sprzecznościach, niemogący znieść wyrzutów sumienia Marcin Luter pisze: "rozum jest utopiony i powinien być utopione w chrzcie. Zasługiwałby na to, ohydny, aby go wyrzucono w najbrudniejszy kąt domu, do wychodka." Nie przebierał też w słowach w stosunku do Arystotelesa i św. Tomasza: "Arystoteles jest niecnym przedmurzem papistów. W stosunku do teologii jest tym, czym ciemności są dla światła. Jest to zjełczały filozof, smarkacz, którego należy umieścić w chlewie lub w stajni dla osłów, bezwstydny oszczerca, komediant. Gdyby nie istniał cieleśnie, uważałbym go bez skrupułów za wcielenie diabła" (...) "św.Tomasz nie zrozumiał nigdy ani jednego rozdziału czy to Ewangelii, czy Arystotelesa. Chrześcijanin ma zupełne prawo, tzn. całkowitą swobodę odrzucić i wyprzeć się go." (...) "Niepodobieństwem jest zreformować Kościół bez wyrwania z korzeniami teologii i filozofii scholastycznej." Jakże powyższe wywody zgodnie korespondują ze scholiami bożka współczesnych "prawicowych" romantyków Mikołaja Davili. Skoro już Luter "utopił" rozum bez większych trudności jego adepci przełknęli absurdalne twierdzenie Immanuel Kant, jakoby rzecz była niepoznawalna sama w sobie. Bardzo szczery uczeń Kanta, Johann Fichte nie owija w bawełnę i idzie o krok dalej niż jego mistrz: skoro rzecz jest niepoznawalna, to znaczy że jest zupełnie zbędna. Dajmy więc sobie spokój z całą zewnętrzną rzeczywistością: nadprzyrodzonym Objawieniem ale i prawami przyrody, polityką, ekonomią etc. W końcu świat zewnętrzny jest niepoznawalny, to tylko twór naszej wyobraźni. A skoro tak, to wówczas jak pisze pewien niemiecki romantyk Fryderyk von Hardenberg (Novalis) "świat staje marzeniem a marzenia światem." I tak otrzymujemy romantyzm w czystej postaci, owoc skrajnego subiektywizmu, dziecko rewolucji i reformacji.
"Przyjdzie bowiem czas gdy zdrowej doktryny nie ścierpią, ale według swoich pożądliwości zgromadzą sobie nauczycieli - mając uszy chciwe pochlebstwa i od prawdy słuch z pewnością odwrócą, a obrócą się ku baśniom" (2 Tym. 4, 2-4).
Ł.K.
Więcej na stronie:
http://www.omp.lublin.pl/artykuly.php