W czwartek nasza klasa, w związku z lekturą, oglądała film pt. „Antygona”. Prawdę mówiąc niezbyt entuzjastycznie czekałam na ten dzień. Książka, na podstawie której powstał film, nie podobała mi się, więc dlaczego miałaby mi się podobać jej ekranizacja? I rzeczywiście było tak, jak oczekiwałam. Po kilkunastu minutach prawie wszyscy zajmowali się innymi rzeczami niż oglądanie. Film był nudny i monotonny. Zaraz wyjaśnię, dlaczego.
Opowiada on typową historię, która przypomina mi telenowele brazylijskie… Tragedia rodzinna, kazirodztwo, zakaz króla, któremu przeciwstawia się odważna Antygona. I oczywiście smutny koniec. Ponadto pokazuje ludzi, którzy mają same dobre, lub same złe cechy. Rolę Antygony „zagrała” Agnieszka Grochowska, natomiast Kreona - Krzysztof Gosztyła. Aktorzy „wcielali się” w swoje role, co najmniej marnie. Tak jakby mówiąc swoje kwestie myśleli, kiedy to wszystko się skończy i będą mogli sobie wreszcie pójść. Za scenografię i kostiumy odpowiedzialna była Magdalena Maciejewska. I tutaj także jest się czego przyczepić, ponieważ cała sceneria wyglądała tak, jakby robiona była na zasadzie „byle zbyć”.
Film był nudny, ponieważ takich scenariuszy powstało już tak wiele, że oglądanie tego typu „dzieła” po raz nie wiadomo który, jest bezsensowne. Myślałam, że film będzie lepszy od książki, bardziej zrozumiały. Jednak w książce są przynajmniej jakieś ciekawiej napisane akcje. A w filmie? Nic. Wszystkie ciekawsze momenty były pokazane marginesowo i gdyby ktoś nie oglądał z uwagą, już po chwili mógł stracić wątek. Jest to typowa tragedia. Główny bohater nie wiadomo jak by się starał i co by zrobił, i tak poniesie klęskę. Wszystko jest do przewidzenia.
Film zdecydowanie mi się nie podobał. Nikogo nie namawiam do sięgania po tą ekranizację, ponieważ jest to strata czasu. Moim zdaniem ludzie, którzy to nakręcali, nie dali sobie z tym wszystkim rady. Nasuwa się tylko pytanie: po co w ogóle się do tego zabierali?