Zarówno książka jak i film przez wielu ludzi uznawany jest za cudowny utwór, wprost arcydzieło. Nasi rodzice pamiętają jak na początku z przyjaciółmi wybierali się do kina na tak popularny wtedy film. Później wspomnienia przechodzą do następnego etapu, którym jest domowe zacisze. Całe rodziny zbierały się przed małym pudełkiem zwanym telewizorem, aby tylko obejrzeć tak wspaniały i fascynujący utwór. Ludzie zachwycali się i nadal zachwycają tą słynną produkcją Jerzego Kawalerowicza. Współcześni reżyserzy mogliby brać przykład z "Faraona", bowiem nie wszystko trzeba robić za pomocą komputera, jak widać można się bez tego "pudła" obejść. Jednak moim celem jest ukazanie co jest lepsze, film czy książka?
Każdy ma swoje zdanie na ten temat. Ja osobiście, jak chyba każdy w moim wieku wolę obejrzeć adaptację książki niż ją czytać. Takie udogodnienie daje nam współczesna technika. Co prawda film jest przeraźliwie długi, wprost trudno usiedzieć na twardym krześle i dotrwać do jakże szczęśliwego końca dla młodego widza. Przecież 184 minuty w jednym miejscu, to "drobna" przesada. Nie każdy ma zdrowie do siedzenia bez ruchu w jednej pozycji przez taki szmat czasu. Ale i tak lepsze jest już poświęcenie trochę ponad trzech godzin na zapoznanie się z tak sławnym dziełem niż męczenie się nad książką. Szczęście mają ci, co wypożyczyli lub są w posiadaniu "Faraona" w jednym tomie, gdyż dwa samym swoim widokiem odpychają czytelnika. Być może komuś kto lubi podnosić ciężary odpowiada dźwiganie codziennie do szkoły utworu Bolesława Prusa, aby mieć zawsze pod ręką przydatne cytaty, ale mnie to po prostu nie bawi. No cóż nie ma co narzekać na ciężką dolę ucznia.
W filmie jak w filmie, aktorzy starają się dać z siebie wszystko. Tak samo autor książki zapewne starał się pokazać na co go stać pisząc ten utwór. No i jak widać, pokazał to on nam dużo. Rozległe opisy, rozbudowane dialogi, to tylko niektóre z popisów Prusa. Szczerze mówiąc sam początek jest koszmarem. Trzeba być naprawdę wytrwałym czytelnikiem, aby dotrwać do momentu, w którym akcja się rozkręca i na reszcie cos się zaczyna dziać. Młodych ludzi po prostu nudzi czytanie jak wygląda rzeka bądź pustynia. Dalsza część książki dopiero zapowiada ucztę dla czytelnika, ale jak się okazuje jest ona skromna. Ile można czytać i czytać, i czytać, nagle stwierdzamy, że to z czym się już zapoznaliśmy jest dopiero tak zwaną kroplą w morzu. A więc poświęcamy kolejne wieczory na towarzyszeniu Ramzesowi. Z coraz większym bólem zasiadamy do tej "pięknej" lektury, która jest pomocna w zasypianiu. Jednak niektórzy opracowują sobie plan- im szybciej tym lepiej - to ich główne motto. Dlatego coraz więcej czasu spędzałam nad książką, która mnie po prostu nudziła.
Przebywanie przyszłego faraona w świątyni czy też zabójstwo nowonarodzonego syna Żydówki Sary i Ramzesa XIII było ciekawym urozmaiceniem, w którym panowała dziwna i tajemnicza atmosfera, której niestety w filmie nie dało się wyczuć. Moim zdaniem przedstawione to było w suchy sposób. Na dodatek brakowało w nim zabójstwa Izaaka . poza tym jako widz uważam, że bez przeczytania książki nie należy, a nawet nie można oglądać filmu, ponieważ wiele kwestii byłoby dla nas niezrozumiałe i nie jasne. Już sam początek adaptacji filmowej utworu Prusa budzi kilka wątpliwości. Główną jest rozpoznanie który z tych ludzi to faraon? Trzeba naprawdę się wsłuchiwać w wypowiadane słowa aktorów, żeby rozpoznać kto jest kim. Natomiast pustynia moim zdaniem wygląda sztucznie. Mam wrażenie, że do jakiegoś studia filmowego po prostu przywieziono kilka ton żółtego piachu i usypano go w pagórki.
Można tutaj przytaczać wiele argumentów za i przeciw tym dwóm podobnym a jakże różnym :Faraonom:. Jednak w mojej ocenie wypada, że i książka, i film jest troszeczkę za poważny dla ludzi w moim wieku, nas nudzą zbyt długie ekranizacje, podczas których oglądania mamy wrażenie, że krzesło po prostu wrasta nam w nasze jakże delikatne cztery litery. Utwór Bolesława Prusa polecałabym z początku na bezsenność, jednak po namyśle uważam, że powinni go czytać ludzie cierpliwi i mający sporo wolnego czasu. Zaś aby obejrzeć dzieło Kawalerowicza zapraszam do kin, jedynie tych które mają wygodne miękkie fotele. Nie powiem czy warto, czy nie zapoznać się z lektura w taki czy inny sposób, jedyne jest pewne, że jako młody człowiek dla książki postawiłabym tróję, może nawet z plusem, za jego ogromna wadę- ciężar. Film jak to film dostałby czwórkę, za zaletę, która jest po prostu przedstawienie dzieła Prusa w telegraficznym, choć i tak "ciut" za długim skrócie.