Wywiad z Rafałem A. Ziemkiewiczem przeprowadzony tuż przed premierą książki Michnikowszczyzna. Zapis choroby, wydanej przez wydawnictwo Red Horse.
Redakcja: Jedną z przyczyn powstania Michnikowszczyzny było Twoje wgłębienie się w publicystykę Adama Michnika oraz, zakładam, płynące z tego wrażenia, które opisałeś jako "coś odrażająco fascynującego". A jakie były inne inspiracje?
Rafał A. Ziemkiewicz: Właściwie, odkąd piszę, dość często się z nim zderzałem, co oczywiste - zawsze byłem antykomunistą, domagałem się rozliczenia zbrodni peerelu, przeprowadzenia lustracji, na dodatek poczuwam się do tradycji endeckiej, choć w dzisiejszym świecie wymaga ona zredefiniowania. Więc prowadziłem rozmaite polemiki z obozem przeciwnym. A jak polemizować, to lepiej z generałem, niż z kapralami. Michnikowi widocznie te moje polemiki zalazły za skórę, bo raz i drugi postraszył mnie publicznie procesem, w końcu ten proces wytoczył (jest w trakcie). I w ten sposób zmusił mnie, w ramach pisania odpowiedzi na pozew, do przeczytania raz jeszcze za jednym zamachem tego wszystkiego, co po roku 1989 spłodził. I rzeczywiście, daje to efekt porażający - że można do tego stopnia postawić świat na głowie, nazywać zbrodniarzy ludźmi honoru, sprawiedliwość zemstą, zgodę na gangsterstwo wybaczeniem. Ale przede wszystkim staje przed człowiekiem pytanie: jak możliwe, że to aż tak chwyciło, że autor wszystkich tych głupstw został postawiony na cokole i do dziś tak wielu ludziom wręcz nie mieści się w głowie, że można z nim polemizować. To jest najbardziej męczące pytanie. Nieprzypadkowo ta książka nie nosi tytułu "Michnik", tylko "michnikowszczyzna". Nie o niego tu chodzi, ale o ogłupienie polskiej tak zwanej inteligencji.
R: Jak dawno temu pojawił się pomysł na taką książkę? Jak długo się przygotowywałeś do jej napisania?
R.Z.: W ogóle jej nie planowałem. Pisałem w "Polactwie", że mam zamiar nigdy więcej o Michniku nie pisać i naprawdę miałem. Ale uświadomiłem sobie, że tak się nie da. Że ktoś Polakom zrobił wodę w mózgu, nauczył ich recytować obezwładniające frazesy i, że z tym trzeba powalczyć. Obłożyłem się źródłami, usiadłem i zacząłem pisać. Parę miesięcy mi to zajęło - zwłaszcza sprawdzanie cytatów, źródeł, bo przecież skoro ktoś potrafił się w absurdalny sposób uczepić jednego zdania w felietonie, to na pewno zatrudni teraz adwokatów, żeby szukali jakiegoś sposobu zablokowania rozpowszechniania mojej książki.
R: Michnikowszczyzna. Zapis choroby. Czy mógłbyś wymienić cele, dla których ta książka powstała i powinna wg Ciebie trafić do ludzi? Oczywiście wymierzenie sprawiedliwości, ale co jeszcze? I jak dokładnie pojmujesz tę sprawiedliwość?
R.Z.: Wymierzanie sprawiedliwości to nie moja działka. Ja wziąłem na siebie rolę oskarżyciela, a sędzią niech będzie każdy z czytelników. Cel jest jeden: niech ludzie, na litość Boską, zaczną myśleć. Niech przestaną pozwalać karmić się gładkimi frazesami i powtarzać bezmyślnie, jak te owce z Orwella, co im ktoś włoży do głowy.
R: Czy takie cele postawiłeś sobie z powołania/przekonania; czy też masz do treści i przesłania "Michnikowszczyzny" raczej chłodne, naukowe podejście?
R.Z.: Chłodne, naukowe podejście to rzecz najgłębiej mi obca. Wymieniam w aneksie książki tytuły prac, w których temat przemian po roku 1989 został naukowo opisany i zanalizowany w sposób dla mnie niedościgły. Ale mało kto takie książki czyta. Do czytelnika bardziej przejawia pasja, niż chłodny naukowy opis nie ukaranych podłości, na jakich zbudowano wolną Polskę. Ja, kiedy o nich myślę, to w sobie taką pasję czuję.
R: W pewnym sensie jesteś personą podobną do Michnika - pisarz, publicysta, niemal polityk. Czy czułeś się osobiście odpowiedzialny za ukazanie narodowi w jasnym świetle swojej oceny metod oraz skutków działań Michnika?
R.Z.: Czuje się osobiście odpowiedzialny za to co piszę i za to, czego nie piszę - bo decyzja, żeby o czymś nie pisać, też jest wyborem, za który się odpowiada. Nie sądzę, żebym tym pisaniem zbawił świat czy choćby tylko Polskę. Ale chcę mieć czyste sumienie. Że kiedy dostrzegałem zło, to je publicznie potępiałem, nawet jeśli się w ten sposób można było narazić. A kiedy widziałem dobro, to się o nie upominałem, nawet jeśli to nie było akurat modne.
R: Do kogo przede wszystkim książka jest skierowana?
R.Z.: Hm... Może to banalnie zabrzmi, ale przede wszystkim do normalnych ludzi. Normalnych znaczy takich, którzy średnio się interesują polityką, nie wiedzą nawet, czy bliżej im do prawicy, czy do lewicy, po prostu nie mają czasu o tym wszystkim myśleć. Chce im powiedzieć, że jednak trzeba, żeby się nie odwracali, bo dzieją się rzeczy, na które nie wolno się godzić.
R: Czy nie obawiasz się riposty albo wręcz zemsty ze strony 'bohatera' tej książki lub jego sympatyków bądź przyjaciół za swoją odważną i bezkompromisową krytykę?
R.Z.: A co on mi może zrobić? Wytoczyć jeszcze jeden proces? Pewnie, nawet jeśli nie ma najmniejszych szans go wygrać, to mając pieniądze na prawników można przeciwnika nieźle zmęczyć. Ale są też prawnicy, którzy chętnie staną przeciwko tamtym prawnikom, więc jakoś to z ich pomocą przeżyję. Merytorycznie nie boję się żadnego sporu, jestem pewien, że gdyby można było moje tezy zdyskredytować, to ludzie Michnika zrobiliby to już przy okazji "Viagry maci" czy "Polactwa". Tymczasem woleli o tych książkach milczeć, choć "Polactwo" było, nie chwaląc się, prawdziwym bestsellerem, prawie pięćdziesiąt tysięcy egzemplarzy sprzedanych przez dwa lata to jak na polityczny pamflet ogromny sukces. Największa siła michnikowszczyzny tkwiła zawsze w układach personalnych - jak komuś zależało na dobrych recenzjach, na zaproszeniach na prestiżowe imprezy, wyjazdach na stypendia, funkcjonowaniu w towarzystwie, to wolał się nie wychylać. Taki jest, niestety, poziom naszych "elit twórczych", w wielkiej części tworzą je konformiści, opinia środowiskowa jest dla nich równie ważna jak dla pani Dulskiej. A mnie na salony nigdy nie zapraszano, nigdy nie lansowano, i jakoś sobie bez tego poradziłem. Więc te sankcje, jakie michnikowszczyzna może na mnie nałożyć, niespecjalnie mnie mogą dotknąć.
R: Czy uważasz, że nasz naród zawsze potrzebuje kogoś takiego, kto będzie głosem, któremu wielu chętnie będzie przytakiwać, kogoś, kto się uzna za pewną wykładnię i zdobędzie posłuch oraz zaufanie sporej grupy, a następnie będzie je wykorzystywać do nadawania wydarzeniom w całym kraju zwrotu zgodnego z własnym interesem?
R.Z.: Nie. Naród potrzebuje debaty. Sporu. Wymiany myśli. Potrzebuje elit, ale towarzystwo wzajemnej adoracji to nie jest elita, to patologia. Niestety, umysłowa ociężałość to nasza wada od pokoleń. Zawsze łatwiej powiedzieć: to nasz geniusz, on wszystko wie, ja się zgadzam w całej rozciągłości, niż uruchamiać własną mózgownicę.
R: Kogo można obecnie uznać za taką personę?
R.Z.: Jest ich dwóch - Michnik i anty-michnik, czyli ksiądz Rydzyk. Obaj siebie warci. Taka to i debata publiczna, na miarę naszych potrzeb i możliwości.
R: Czy wg Ciebie grupa, która idzie za głosem takiego człowieka, to ludzie bez własnego zdania, to właśnie, jak to określiłeś 'półinteligenci' lub 'ociężała umysłowo inteligencja'? Ludzie, którym łatwo pewne rzeczy wmówić, nawet jeśli są nielogiczne bądź niemoralne, wystarczy użyć pięknych słów?
R.Z.: Wylano na ten temat morze atramentu. Tak różni ludzie, jak Brzozowski, Dmowski, Wyspiański, Piłsudski, Pruszyński, Gombrowicz i kupa innych - u każdego znajdziesz na różne sposoby artykułowaną irytację tą polską umysłową ociężałością, stadnością, tym że wystarcza nam rzec "wielkim wieszczem był, wieszczył" i co wieszczył, skąd ta wielkość, to już nie pytaj, bo kto pyta, od razu zostaje wykluczony. Pod tym względem michnikowszczyzna od rydzykowszczyzny różni się tylko tym, że tam ci powiedzą, że jesteś żydkiem, a tu, że chamem. Skąd to się bierze? Z historycznych nieszczęść, ale i z bezmyślnej łatwości, jaką w nich szafowaliśmy narodową substancją. Prawdziwe elity się nie rodzą z wieku na wiek, frak dobrze leży dopiero w trzecim pokoleniu, jak to mówią, a nawyku naprawdę niezależnego myślenia, nie mówiąc o niezbędnych do tego kwalifikacjach, nabiera się pewnie jeszcze później. Pokaż mi, ile jest w Polsce rodzin, które mogą się pochwalić tymi trzema-czterema nie przetrąconymi pokoleniami?
R: Piszesz, że "Michnik-polityk zabił Michnika-intelektualistę", a także "iż nie ma bardziej zajadłych reakcjonistów, niż byli rewolucjoniści, którym udało się posmakować władzy". Czy uważasz, że polityka i władza działają na zgubę ludzkiej etyki, wypaczają cele? Co jeszcze złego czynią?
R.Z.: Polityka i władza dostarczają pokus. Są natury szczególnie na te pokusy nieodporne - pewnie jest jakiś powód, dla którego Kościół jako najpierwszy z grzechów głównych wymienia nie nic innego, tylko pychę. Ale jeśli kto ulega pokusom, to nie wina żadnych zewnętrznych okoliczności, tylko słabości jego charakteru. Za alkoholizm nie odpowiada alkohol, tylko ten, kto nie umie zachować umiaru. Za zdeprawowanie przez władzę nie ponosi winy władza, tylko ten, kto nie umiał jej ciężaru udźwignąć.