W tej chwili zobaczył przed sobą wielki i ciemny kształt zwierzęcia, które idąc z wiatrem, do ostatniej chwili nie mogło go zwietrzyć, tym bardziej, że zajmował je zapach rozsmarowanego miodu.
– Bywaj, dziadku! – zawołał Zbyszko, wysuwając się spod sosny.
Niedźwiedź ryknął krótko, jakby przerażony niespodziewanym zjawiskiem, lecz był już zbyt blisko, aby mógł ratować się ucieczką, więc w jednej chwili podniósł się na zadnie łapy, rozwarłszy przednie jak do uścisku. Tego właśnie czekał Zbyszko; zebrał się w sobie, skoczył jak błyskawica i całą siłą potężnych ramion oraz własnego ciężaru wbił widły w piersi zwierza.
Cały bór zatrząsł się teraz od przeraźliwego ryku. Niedźwiedź chwycił łapami widły, pragnąc je wyrwać, ale zadziory przy ostrzach wstrzymały, więc poczuwszy ból, zagrzmiał jeszcze straszliwiej. Chcąc dosięgnąć Zbyszka wsparł się na widłach i wbił je w siebie mocniej, Zbyszko nie wiedząc, czy ostrza weszły dość głęboko, nie puszczał rękojeści. Człowiek i zwierz poczęli się szarpać i szamotać (...)
straszna walka przedłużała się – i Zbyszko zrozumiał, że siły jego w końcu wyczerpią się (...) i chwycił go wreszcie taki gniew, taka zawziętość, że istotnie wolałby w tej chwili sam zginąć niż bestię puścić. Wreszcie zawadziwszy nogą o korzeń sosny zachwiał się i byłby padł, gdyby nie to, że w tej chwili stanęła przy nim jakaś ciemna postać – i drugie widły „podparły” bestię, a jednocześnie głos jakiś zawołał mu nagle tuż nad uchem:
– Toporem!...
(Henryk Sienkiewicz, Krzyżacy)
O polowaniu mówi się zwykle w utworach literackich niejako o sposobie zdobywania pożywienia, lecz wyznaczniku pozycji społecznej, rozrywce, typowo męskim zajęciu...