Chciałabym na początku zacytować moją ulubioną autorkę, dedykując ten cytat przede wszystkim autorom reklamy ukazującej się ostatnio w wielu także całkiem „kulturalnych” czasopismach, a brzmiącej „Jeśli musisz czytać to wyłącznie z opracowaniem”.
„Nie, naprawdę nie uważam, by człowiek, który nie czyta, był gorszym człowiekiem. Na pewno jednak jest człowiekiem o coś uboższym. Zbyt wielu już pojawiło się wokół nas młodych osób, które zatraciły potrzebę, a nawet umiejętność obcowania z książką, osób, dla których sama czynność wodzenia wzrokiem po rządkach liter jest zbyt nużąca – ich oko przywykło do biernego wchłaniania skaczących obrazów telewizyjnych; nic dziwnego, że im się robi Ołowiane.
To samo, co z okiem, dzieje się też z ich umysłem. Ogarnia go ołowiana ociężałość, mowa staje się również ciężka i uboga, a ociężałe marzenia sięgają pułapu finansowego i motoryzacyjnego – wyżej ani rusz! Wyobraźnia zamiera – (czy możesz sobie wyobrazić społeczeństwo ludzi bez wyobraźni?!) – i to jest jeden z najgorszych skutków zaniechania lektury. Człowiek, który nie czyta, nie umie przeżyć życia w pełni, ponieważ po prostu nie wie, co to pełnia. Ograniczywszy swoje horyzonty do materialnych, straciwszy zainteresowanie dla zwierciadła, w którym mógłby ujrzeć własną duszę – człowiek ten jest, zdawałoby się, bezpowrotnie stracony, zamknięty w ciasnym pudełku, ograniczony.
Na szczęście jednak, taki stan nie jest nieodwracalny. W gruncie rzeczy, czasem wystarczy jedna jedyna książka, którą właściciel Ołowianego Oka przeczyta – i zachwyci się, wzruszy, zachłyśnie – i gotowe. Odtąd człowiek, raz zachwycony, będzie szukał> Będzie sięgał po książki> Więcej: łaził za innymi, będzie ich zachęcał: - MUSISZ to przeczytać!
I o to nam, mniej więcej, chodzi.
Małgorzata Musierowicz
„Frywolitki czyli ostatnio przeczytałam książkę!!!”
Małgorzata Musierowicz i ja (czyli Ida Grudniowa).
Są takie książki, o których wie się bardzo dużo, jeszcze zanim się je przeczytało. Tak było na przykład w domu mojej mamy z książkami Tolkiena, których pasjonatem był jej ojciec i tak było ze mną i z „Jeżycjadą” Małgorzaty Musierowicz. Od kiedy pamiętam wiedziałam, że istnieje książka o mojej imienniczce, którą pewnego dnia przeczytam i nie ukrywam, iż świadomość tego, iż jest na świecie jeszcze jakaś Ida oprócz mnie, była dla mnie wówczas niejakim pocieszeniem. Przypominam sobie także doskonale mamę chichoczącą nad „Pulpencją” i czytającą mi na głos fragmenty o Ignacym Borejko walącym Baltonę w głowę butelką po napoju „Orange”.
Moja mama odkryła Małgorzatę Musierowicz na studiach i natychmiast zwariowała na jej punkcie. O jej książkach dowiedziała się, o dziwo, nie od żadnej nastolatki, ale od statecznej profesor biologii, z którą łączyła ją pasja czytelnicza. Początkowo mama nawet trochę wstydziła się przyznać do tak niepoważnej lektury swoim znajomym ze studiów, którzy czytali wyłącznie tak zwane „mądre” książki, ale parę lat później dowiedziała się, że za powieściami Musierowicz szaleje cały Instytut Sztuki Polskiej Akademii Nauk na czele z profesorem Zbigniewem Raszewskim ( o nim będzie później).
Kiedy się urodziłam i okazałam dziewczynką od razu wiadomo było, że będę miała na imię Ida, bo co prawda nie byłam ruda, ale za to bardzo chuda i podobno od urodzenia charakteryzowałam się wybuchowym temperamentem. Mój młodszy brat, nawiasem mówiąc rówieśnik Ignacego Grzegorza Stryby, miał mieć na imię Ignacy, ale po moich gwałtownych protestach, cóż miałam sześć lat i nie znałam jeszcze Ignacego Borejki, został Marcelem.
Później przeczytałam „Znajomych z zerówki” (polecam wszystkim opowiadanie „Rybka”) i wszystkie książki z serii „Bambolandia” , aż w końcu gdzieś tak w trzeciej klasie sięgnęłam po „Szóstą klepkę” i następne tomy „Jeżycjady”. Nie ukrywam, że od razu, od pierwszego zdania wpadłam po uszy i stałam się zagorzałą wielbicielką twórczości Małgorzaty Musierowicz, a raczej bohaterów jej książek.
Panna Kornelia z „Wymarzonego domu Ani” (piąty tom „Ani z Zielonego Wzgórza”) dzieli ludzi na tych , „którzy znają Józefa” i wszystkich pozostałych, ja natomiast na tych, „którzy znają Borejków’ i całą nieszczęśliwą resztę.
Parę słów o autorce i jej czytelnikach
Małgorzata Musierowicz urodziła się w 1945 roku w Poznaniu. Jest siostrą znanego, mieszkającego od wielu lat w Stanach Zjednoczonych, poety - Stanisława Barańczaka. Ukończyła Wydział Grafiki Państwowej Wyższej Szkoły Plastycznej w Poznaniu. Ma czworo dzieci, z których w tej chwili troje jest już dorosłe. Pierwszą swoją książkę „Małomówny i rodzina” zaczęła pisać na konkurs ogłoszony przez Ludową Spółdzielnię Wydawniczą. Jak sama twierdzi zawsze chciała ilustrować książki dla dzieci i zdecydowała się napisać powieść po to, aby ją zilustrować. „Małomówny” co prawda konkursu nie wygrał, ale po wielu poprawkach został wydany w 1975 roku i w ten to sposób rozpoczęła się kariera literacka pani Małgorzaty oraz jej kariera ilustratorki – wszystkie swoje książki ilustruje sama. Kolejne powieści, adresowane przede wszystkim do nastolatek, spotkały się z gorącym przyjęciem nie tylko kilkunastoletnich czytelniczek, lecz również całkiem dorosłych czytelników. Do wielbicieli „Jeżycjady” należą między innymi : Czesław Miłosz, Jacek Kuroń, poetka Urszula Kozioł, nieżyjący już redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego” Jerzy Turowicz oraz wybitny teatrolog Zbigniew Raszewski . To właśnie profesor Raszewski nazwał cykl powieści Małgorzaty Musierowicz „Jeżycjadą” jako, że jej głównym miejscem akcji jest poznańska dzielnica Jeżyce.
Wszystkim tym, „którzy znają Borejków” serdecznie polecam książkę Zbigniewa Raszewskiego „Listy do Małgorzaty Musierowicz”. Można się z niej się bardzo wiele dowiedzieć o „Jeżycjadzie”, jej autorce, a przede wszystkim o samym profesorze, który jest mi bliski dzięki opowieściom mojej mamy (była jego studentką).
Od wielu już lat grono wielbicielek (i wielbicieli) zasypuje panią Musierowicz lawiną listów. Czytelniczki (i czytelniczy) proszą ją o radę w sprawach osobistych, sugerują dalsze losy bohaterek powieści, przesyłają przepisy kulinarne i wiersze. Imię i nazwisko jednego z nich, ciężko chorego i już w tej chwili nieżyjącego, nosi nawet Marek Pałys mąż Idy Borejko. Słynna była dyskusja, tocząca się także w Internecie, na temat, kogo ma wybrać na męża Natalia – Filipa Bratka, czy Robrojka. Brał w niej udział sam Czesław Miłosz i to podobno jego zdanie zdecydowało o wyborze Robrojka.
Jeszcze bliższa staje się Małgorzata Musierowicz swoim czytelniczkom dzięki felietonom drukowanym w „Tygodniku Powszechnym” a zatytułowanym „Frywolitki czyli ostatnio przeczytałam książkę!!!” (ich wybór ukazał się również jako książka, a raczej dwie). Felietony te mówią przede wszystkim o książkach, także o tych, na które młoda czytelniczka małe ma szanse trafić, ale również o życiu, samej autorce i jej hobby – hodowli róż. Często odwołuje się we „Frywolitkach” Musierowicz do listów od czytelników, co sprawia, że więź pomiędzy nimi, a ich ukochaną autorką staje się jeszcze silniejsza.
Borejkowie i reszta.
Tomów „Jeżycjady” ukazało się do tej pory czternaście. Każdy z nich stanowi skończoną, zamkniętą całość, opowiada inną historię. Łączy je jednak tematyka – wszystkie powieści opowiadają o perypetiach sercowych nastolatki (wyjątki to „Nutria i Nerwus”, gdzie Natalia ma ponad dwadzieścia lat oraz „Kalamburka”) i we wszystkich występują znajomi rodziny Borejków.
Borejkowie pojawili się dopiero w trzeciej z kolei książce „Kwiat kalafiora” i od razu stali się najukochańszymi bohaterami czytelniczek i samej autorki. Od tej pory dzieje tej niepospolitej rodzinki pojawiają się na pierwszym lub dalszym planie wszystkich kolejnych tomów „Jeżycjady” . To właśnie losy czterech sióstr Borejko: Gabrysi, Idy, Natalii i Patrycji (a teraz także dorastających córek Gaby: Róży i Laury, czyli Pyzy i Tygrysa) wzbudzają najwięcej emocji. Do mieszkania na ulicy Roosevelta , gdzie zdaniem Musierowicz mieszkają Borejkowie, niemal codziennie przybywają czytelnicy, szukając śladów swoich ukochanych bohaterów. Czym tak nadzwyczajnym charakteryzuje się ta rodzina ? Otóż Borejkowie są wszyscy niemal bez wyjątku (no, może Tygrys) ciepli, kochający, życzliwi ludziom i światu, nastawieni na to, aby przede wszystkim „być”. Najżarliwsza przeciwniczka książek Małgorzaty Musierowicz – Kinga Dunin (znana mi przede wszystkim z felietonów w „Wysokich Obcasach”) twierdzi, że są przesłodzeni i nieżyciowi. Moim zdaniem to nieprawda, bo Borejkowie są również, a może przede wszystkim, zabawni – roztargniony, sypiący łacińskimi sentencjami ojciec rodziny Ignacy, ironiczna babcia Mila, która zawsze „wie lepiej” (i przeważnie wie), zwariowana Ida, niepewna siebie Natalia, leniwa i łakoma Pulpencja.. .
Książki Musierowicz, co przyznaje sama autorka, są rodzajem baśni dla dorastających panienek – opowiadają o tym, że dobro, życzliwość i miłość potrafią zwyciężyć każde zło. Jednak nie są nudne i nużące, ponieważ pełne są humoru. Bohaterowie „Jeżycjady” prowadzą komiczne dialogi, wplątują się w zabawne sytuacje. To dobrze, że powstały takie książki. To dobrze, że właśnie „krewni i znajomi” Borejków stali się idolami czytelników. Uczą oni bowiem, że lepiej być niż mieć. Ponadto wszyscy bohaterowie Musierowicz czytają książki, oglądają dobre filmy i słuchają muzyki. Później często czytelnicy ich śladem sięgają po wartościową lekturę. Autorzy internetowej strony o rodzinie Borejko podają szczegółowy spis wszystkich książek, które pojawiają na stronach „Jeżycjady”. Dzięki Borejkom czytelnicy poznają świat, w którym przy kolacji rozmawia się o lekturach, a nie o pieniądzach i wszelkie konflikty rozwiązuje nie przy pomocy siły, lecz życzliwości.
"Kiedy było mi smutno i trudno, pocieszało mnie bijące z Pani książek przekonanie o istnieniu niezachwianej harmonii - pisze jedna z czytelniczek. - Teraz, kiedy sama ją widzę, kiedy tak mi dobrze, że aż się boję oddychać, żeby czegoś nie popsuć, nadal potrzebuję „Jeżycjady”, wszystkich ludzi, którzy się wychylają z jej kartek i mieszają z moimi znajomymi. Opowieści o Borejkach są ponad czasem, ponad podziałami pokoleniowymi, społecznymi. Dziwna jakaś moc płynie z tych książek, pomaga zrozumieć drugiego człowieka i wyzwala naturalne odruchy dobroci, tej najbardziej niemodnej i naiwnej".
Niektórzy twierdzą, że takich ludzi, jak Borejkowie, po prostu nie ma (ja osobiście znam paru podobnych), ale pewne jest, że w takim razie należałoby ich wymyślić. I wspaniale się stało, że Małgorzata Musierowicz to zrobiła.
Siłą powieści Musierowicz jest również drobiazgowy realizm i dbałość o historyczne szczegóły. Nie na próżno profesor Raszewski nazwał ją „Homerem Jeżyc” . Chociaż postaci i sytuacje czasami wydają się nieco „baśniowe”, to jednak miejsca, a nawet pogoda opisane są niezwykle szczegółowo (akcja „Jeżycjady” dzieje się w określone opatrzone dokładną datą dni).
Ja osobiście na książkach Musierowicz uczyłam się najnowszej historii Polski. To po lekturze „Opium w rosole” dopytywałam się o stan wojenny, kartki na mięso i ówczesne ceny. Najlepszą lekcją historii jest ostatni tom „Jeżycjady” „Kalamburka”. Autorka cofa się w nim w przeszłość aż do roku 1935 – daty urodzin Mili Borejko. Książka jest znacznie poważniejsza niż poprzednie i pokazuje (co prawda w krótkich wycinkach) znacznie dłuższy okres, aż 65 lat. Zabiegiem formalnym jest tu odwrócenie biegu historii – powieść zaczyna się w roku 2000, a kończy w 1935.
„Kalamburka” pewnie nieco rozczarowała rzesze wielbicielek klanu Borejków (także i mnie przy pierwszym czytaniu), które oczekiwały z utęsknieniem na ich dalsze losy. Jednak kiedy uważnie wczytamy się w „Kalamburkę” znajdziemy w niej odpowiedzi na wiele pytań, a przede wszystkim na to najważniejsze: dlaczego Borejkowie są tacy, jakimi ich kochamy.
Muszę się przyznać, że „Kalamburkę” czytałam wbrew intencjom autorki w porządku chronologicznym, a więc od końca. Pocieszyło mnie to, że pewien wspólny znajomy Małgorzaty Musierowicz i nasz, występujący we „Frywolitkach” pod pseudonimem „Ohydny Typ z Warszawy”, przyznał się, że zrobił to samo.
„Kalamburka” została pomyślana jako ostatni tom cyklu. Nie bez znaczenia jest fakt, iż zaczyna się w ostatnim dniu 2000 roku. Jednak, czy czytelnicy pozwolą , aby Borejkowie tak po prostu odeszli. Mam nadzieję, że nie.
„Miał to być koniec, zapowiedziałam sobie, że już więcej nie. Po prostu czas powiedzieć, że to koniec, że nie uśmiercę żadnego z ukochanych bohaterów itd. Zakomponowałam tę Kalamburkę bardzo starannie, wypełniając wszystkie luki czasowe z poprzednich tomów Jeżycjady, a właściwie spomiędzy tych tomów. Tymczasem okazało się, że czytelniczki i czytelnicy założyli weto i absolutnie nie wolno mi kończyć! Na targach książki właściwie tylko to słyszałam podczas czterech godzin podpisywania. Mają być jeszcze dalsze tomy, więc obiecałam, że sprawę przemyślę” - powiedziała Małgorzata Musierowicz w jednym z wywiadów.
Wielbicielom „Jeżycjady”, do których i ja się zaliczam, pozostaje więc jedynie czekać. A w między czasie proponuję przeczytać, jeśli oczywiście jeszcze tego nie czytaliście, książkę autobiograficzną „Tym razem serio”, w której Małgorzata Musierowicz opisuje swoje dzieciństwo, młodość oraz to, w jaki sposób została autorką „Jeżycjady”, a także dwie bardzo specyficzne książki kucharskie: „Łasuch literacki” (przepisy z pierwszych tomów „Jeżycjady”) oraz „Całuski pani Darling” – kulinarny przewodnik po najpiękniejszych książkach dla najmłodszych.
Polecam powieści Małgorzaty Musierowicz wszystkim – jest w nich ciepło i życiowa mądrość, są w nich sytuacje śmieszne i wzruszające, osoby bezsprzecznie komiczne, jak na przykład Bernard Żeromski, które jednak dzięki swojej dobroci i bezinteresowności budzą naszą sympatię i mnóstwo innych osób, które po prostu stają się podczas lektury naszymi dobrymi przyjaciółmi.
Ponieważ zaczęłam moją pracę cytatem i cytatem chciałabym ją zakończyć – tym razem z książki Krzysztofa Biedrzyckiego „Małgorzata Musierowicz i Borejkowie”.
„Lektura Jeżycjady” jest przygodą. Powieści Małgorzaty Musierowicz można czytać w różny sposób. Albo dla czystej przyjemności czytania. Albo zprzyjaźni wobec znanych nam już bohaterek. Albo z ciekawości, co będzie dalej. Albo dla szlachetnego przesłania. Ożna też czytać z satysfakcją literacką, dostrzegając zawarte w nich pomysły na sztukę opowiadania .Nie byłoby właściwe narzucać któregokolwiek ze sposobów czytania. Dobrze by jednak było, gdyby czytelniczka (i czytelnik) spróbowali swych sił w różnych rodzajach lektury, by dostrzegli w „Jeżycjadzie” więcej, niż dostrzegali dotychczas. Na pewno będą czytali z jeszcze większym zadowoleniem.
Czasem warto czytać literaturę dla dziewcząt, nawet gdy dziewczęciem się nie jest.”