Siedziałem w swojej chacie i księgi pradawne czytałem. Nagle ciszę zakłócił szelest. Biorę lampę i wyglądam przez okno, lecz tam nikogo nie widać. Wracam już do mego zajęcia, lecz zatrzymuje mnie głośne pukanie do drzwi. Otwieram i do środka wchodzi zamglona postać, niczym upiór. Jak przyglądam się bliżej dostrzegam, iż to kobieta. Oczyma przewraca w słup, drży i ma twarz bladą jak chusta. W pośpiechu opowiedziała mi, że zdradziła swego męża, kiedy był na wojnie. Zabiła go bojąc się kary władcy.
Pochowała pana w gaju i lilije na jego grobie zasiała. Pokazała mi krew na dłoniach i nożu, aż ciarki mnie przeszły.
- Niewiasto – rzekłem – idź do domu. Twoje czyny może tylko opowiedzieć twój mąż, a on nie żyje.
Kobieta podziękowała i wybiegła.
Wiele pogłosek słyszałem o jej czynach. Jedna z nich twierdziła, iż przyjechali do niej bracia nieboszczka męża. Czekali na brata, aż do zimy, lecz się nie zjawił. Obaj chcieli wyjechać i wziąć za żonę szwagierkę. Spodziewałem się, że kobieta znowu do mnie zawita.
Nie myliłem się. Niewiasta ponownie mnie odwiedziła i prosiła o radę. Plotki miały rację. Opowiadała o braciach jej męża, którzy jej się oświadczyli. Nie mogła się zdecydować, za którego wyjść. Obaj jej się podobali w takim samy stopniu. Wspomniała także o duchu pana nieboszczka, który ją prześladuje nocami.
- Nie ma zbrodni bez kary. Mogę wskrzesić twego męża, by cię nocami nie dręczył.
Zbladła i błagała mnie na kolanach bym tego nie robił. Wolała ponieść najgorszą karę niż znów zobaczyć żywego pana na oczy.
Ręce trzęsły mi się coraz bardziej, a z oczu popłynęły łzy. Ponownie zapytała mnie, co ma zrobić z szwagrami.
- Zdaj się na los i Boga. Niech z rana udadzą się po kwiaty i wianki dla ciebie splotą. Zaniosą je do kościoła na ołtarzu złoża. Czyj pierwszy weźmiesz wianek, ten zostanie twoim mężem.
Kobieta podziękowała i wyszła.
W niedzielę poszedłem do kościoła zobaczyć, jak rozstrzygnie się sprawa. Pani wśród dziewic grona do ślubu była prowadzona. Weszła do kościoła i wzięła pierwszy wianek z liliji. Wnet się bójka pomiędzy braćmi zaczęła. Każdy się upiera, iż to jego wianek. Wtem drzwi kościoła trzęsły i świece zgasły. Wchodzi duch nieboszczka pana i mówi:
- Mój wieniec i ty moja! Kwiaty z mego grobu rwane. Bój się, zła żono! To ja, twój mąż, twój mąż!
Patrzyłem na wszystko z boku i nie wtrącałem się wcale.
Cerkiew się zatrzęsła i runęła. Rosły na niej lilije tak wysoko, jak pan leżał głęboko.